30 listopada 2024

loader

Komuna Paryska w literaturze

150 rocznica Komuny Paryskiej została w „Dzienniku Trybuna” uhonorowana godnie tekstami Lecha Fabiańczyka, opartymi na źródłach historiograficznych. Pamięć tego wielkiego rewolucyjnego zrywu odzwierciedliła się też jednak w literaturze pięknej, w powieści, dramacie, poezji.

Tednat Komuny Zola podjął w powieści „Klęska” („La debacle” – 1892) Emil Zola, choć jest to odniesienie cząstkowe, zdawkowe, jako że większość narracji pisarz poświęcił wojnie francusko-pruskiej zakończonej klęską Francji pod Sedanem we wrześniu 1870 roku.
Chłód Zoli
Osiowy motyw personalny tej powieści koncentruje się na wątku „bratobójstwa”, co oddaje istotę Komuny jako wojny domowej. Dwaj bohaterowie, Jan i Maurycy biorą udział w wojnie jako żołnierze armii francuskiej i obaj trafiają do niewoli. Choć dzieli ich format umysłowy i światopogląd (Jan jest człowiekiem prostym i nacjonalistą, a Maurycy intelektualistą i internacjonalistą) między obydwoma towarzyszami broni rodzi się przyjaźń. Obu też udaje się z niewoli pruskiej uciec. Jednak Jan wraca do Prusaków po tym, jak ogłaszają oni możliwość legalnego powrotu do francuskich oddziałów, tzw. „wersalskich”, tłumiących zryw Komuny. Maurycy natomiast wstępuje w Paryżu do Gwardii Narodowej i bierze udział w walkach w oddziałach komunardów. Tragiczny los styka ich na barykadzie – Jan zabija Maurycego. Zola nie objawił się w powieści jako piewca Komuny. Choć był krytykiem wielkiej burżuazji i Napoleona III, zajął postawę, nazwijmy ją, „symetrystyczną” – potępił zarówno rozstrzeliwanie zakładników przez komunardów jak i krwawą pacyfikację Komuny.
Gorący Vallés
Namiętną apoteozą Komuny jest natomiast wcześniejszy o kilkanaście lat trójksiąg powieściowy Julesa Vallés, „Jacques Vingtras” (1879-86), a ściśle jego trzeci tom, zatytułowany „Zbuntowany” („L’insurgé)”, w całości jej poświęcony. Vallés brał w niej czynny udział, a tom poprzedził dedykacją: „Wszystkim tym, którzy jako ofiary krzywdy społecznej chwycili za broń przeciw źle urządzonemu światu i stworzyli, pod sztandarem Komuny wielką federację niedoli – ofiaruję tę książkę”. O tej powieści napisał w 1941 roku, dla lwowskich „Nowych Widnokręgów” Tadeusz Boy-Żeleński w tekście „Jules Vallés i jego trylogia”. Oto jego fragmenty: „Pół tomu wypełniają echa wojny, oblężenie Paryża, podziemne przygotowania, nabrzmiewanie sytuacji. Aż wreszcie – 18 marca 1871. Zaczyna się. Pułk liniowego wojska przeszedł na stronę ludu. Jeden generał zmasakrowany, drugi pod ściankę. Takie wieści przynoszą Vallésowi koledzy. Posłuchajmy jego samego, okrzyku, jaki mu się wydziera mimo zgrozy przed rozlewem krwi: „No tak! To Rewolucja! Nadeszła więc ta chwila, oczekiwana i upragniona od pierwszego okrucieństwa ojca, od pierwszego uderzenia w twarz ręką belfra, od pierwszego dnia bez chleba, od pierwszej nocy bez dachu – oto odwet za szkołę, za nędzę, (…) Zważmy ten krzyk; w nim jest cały Vallés. Wspominałem, że w poprzednim tomie nie znajdziemy żadnych śladów ewolucji umysłowej w duchu naukowego socjalizmu; rewolucja, Komuna, trupy, to dla niego wyzwolenie z urazów dzieciństwa, odwet nie tylko za grudzień, ale za dom, za życie. (…) Odtąd, od 18 marca 1871, aż do końca zmienia się on (trzeci tom – przyp. K.L.) w dziennik Komuny. Pisany jest zapewne ex post, ze wspomnień; ale wspomnienia te barwią się tak żywo gorączką chwili, że czytając czujemy się jak gdyby przeniesieni w ogień walki. (…) Kończy się ten tom (…) porażką Komuny. Gdy wersalczycy weszli już do Paryża i rozpoczęły się okrutne represje, Vallés, widząc, że wszystko stracone, ukrywa się, potem goli brodę i próbuje się wymknąć z miasta na wozie. Jacyś żołnierze rzucili na ten wóz rannego z poleceniem dowiezienia go do ambulansu; ranny umarł, ale trup jego stanowi cenną legitymację. Vallés objeżdża z trupem miasto, aż wreszcie znajduje jakiś mniej strzeżony punkt i wymyka się. (…) umiera w r. 1885, pogrzeb jego jest wielką manifestacją ludowego Paryża. (…) był jednym z najgłośniejszych, najwpływowszych publicystów swojej epoki. Jedyną atmosferą, w której mógł żyć i działać, była atmosfera walki, namiętności, gorączki i styl jego urabiał się w tej walce; działalność jego jako publicysty, ta, która najwięcej dawała mu rozgłosu, jest dziś najbardziej martwą w jego spuściźnie. Ona to ściągnęła nań ostry sąd Engelsa, który (…) nazywa go frazesowiczem literackim. Zdaje się, że Vallés, kiedy wyszedł poza sferę swoich młodocianych wspomnień, urazów i obsesji, niewiele miał do powiedzenia. Ale zostawił jedną książką godną wielkiego pisarza; tę właśnie (…)”.
Boya poniósł publicystyczny temperament, a miejsce rzetelnej analizy trylogii o Jakubie Vingtras zajęły szydercze szarże i analiza namiętnej, gorączkowej osobowości pisarza. Zarzucał Vallésowi krańcowy emocjonalizm, brak refleksji intelektualnej. Krytycy marksistowscy zarzucali mu brak refleksji społecznej i systemowej. Rzeczywiście – gdy czyta się „Jakuba Vingtrasa”, który w 1951 roku ukazał się po polsku w przekładzie Juliana Rogozińskiego, uderza gwałtowny, gorączkowy styl tej prozy. Próżno w niej szukać socjologicznych, klasowych czy historiozoficznych analiz. Jest ona hymnem na cześć walki za wszelką cenę i dokumentem atmosfery, którą czas Komuny emanował. Wbrew temu co można by przypuszczać, powieści i wątków poświęconych Komunie nie jest w literaturze francuskiej zbyt wiele. Warto więc wymienić też wydaną w 1998 roku powieść Jeana Vautrin „Krzyk ludu” (tytuł nawiązujący do pisma wydawanego przez Vallésa), choć należy ona raczej do prozy popularnej niż artystycznej. Rysownik Jacques Tardi przerobił ją na popularny komiks, wydany także w języku polskim. Tematykę Komuny spotykamy też w poezji, n.p w pieśniach „Krwawy tydzień” („La semaine sanglante”) czy „Komuna walczy” („La commune est en lutte”).
Polacy o Komunie
Ślady Komuny Paryskiej są też w literaturze polskiej. Być może pierwszym polskim pisarzem, który umieścił w swojej powieści ten wątek, był Józef Ignacy Kraszewski. Ostatni rozdział powieści „Szalona” (1879) rozgrywa się w Paryżu – dokąd los rzucił tytułową bohaterkę Zonię – dotyczy ostatnich chwil Komuny. „Kto te dni grozy i sądu przeżył w stolicy Francji i był świadkiem ostatniej walki zrozpaczonej i oszalałej Komuny z wojskiem (…) mszczącym się za klęskę poniesioną od wroga, ten dni tych grozy nie zapomni póki żywota” – rozpoczyna Kraszewski rozdział paryski – Komuna w konwulsyjnych, ostatnich drganiach wściekle się mściła za za własne szały na wszystkim , co ją otaczało, chciała, aby z nią ginął świat, miasto, skarby, pamiątki (…) Paryż gorzał, na wieczornym niebie olbrzymią roztaczając łunę, płomienie i dymy buchały do góry, powietrze przejęte było zgorzeliną, smrodem petrolu, dymami prochu, wonią krwi, która rynsztokami płynęła i w kałużach ścinała się po ulicach… (…) Trupy zalegały podwórza, barykadowały przejścia, rzędami stały oparte o mury, (..,) walały się po ogrodach. Młodzież, starców, kobiety, dzieci, matki z niemowlętami u piersi widać było wśród tych stosów zwłok (…) Tego wieczora miasto było jak cmentarz i trupiarnia (…) W maleńkiej uliczce, w sąsiedztwie zdobytego cmentarza Pére-Lachaise, odgrywał się dramat, jakich ten dzień liczył tysiące (…)” – to tylko próbka stylu opisu.
Epizod poświęcony Komunie znalazł się też w „Płomieniach” (1908) Stanisława Brzozowskiego w rozdziale „Katia”. „Kto wie, czym jest historia nowoczesna, niech się zapatrzy w ten widok miasta bohaterów i myślicieli – oddanego na łup zniszczenia przez plugawego karła. Skrofuliczny, przeżarty przez cynizm starzec Thiers – morderca ludu – to symboliczna postać nowoczesnego mieszczaństwa. (…) Paryż, święte miasto ludzkości, nigdy nie był tak wielki, jak za czasów niezapomnianej Komuny. Rozpaczliwa walka ludu oczyściła atmosferę. (…) Paryż narodził się znów pod armatami i bombami jako stolica rozumu i ludzkości. (…) Paryż się nie podda – wołała, kiedy wersalczycy wchodzili – Paryż się nie podda. My nie możemy, nie chcemy żyć w niewoli, umrzemy, zginiemy, by istnieć w pamięci, jako wielkie miasto przyszłości, stolica swobody! I z pochodnią w ręku biegła podpalać gmachy, wołała o proch, dynamit, naftę. – Zginąć, zginąć pod gruzami, a nie żyć w niewoli! (…) Ulica za ulicą wpadała w ręce wersalczyków. (…) Katia przechodziła od barykady do barykady. – Nie poddamy się, nie poddamy się, umrzemy wolni. „Elle ne se rend pas, la Commune de Paris!”.
Ten okrzyk przyjął za motto swojego wspaniałego, romantycznego w stylu i duchu poematu „Komuna Paryska” Władysław Broniewski. Napisany w 1929 roku, ukazał się drukiem dopiero w u schyłku lat czterdziestych. Dzieje Komuny zafascynowały nawet prawicowego, konserwatywnego pisarza, jakim był Adolf Nowaczyński, który w 1926 roku wydał dramat historyczny „Komendant Paryża”, poświęcony Jarosławowi Dąbrowskiemu w dniach Komuny i bynajmniej nie był to pamflet na głównego bohatera. Ten sam tytuł nosi monumentalna, socrealistyczna opera Witolda Rudzińskiego, skomponowana do libretta Tadeusza Marka, której premiera odbyła się w Poznaniu w 1960 roku. Tytuł budzi skojarzenie z dramatem Nowaczyńskiego, a poza tym pojawiają się z nim wątki mogące nasuwać podejrzenie, że autor libretta inspirował się jego utworem, lecz nazwisko Nowaczyńskiego w metryce opery się nie pojawia. W 1971 roku, w 100 rocznicę Komuny, miała miejsce premiera filmu „Jarosław Dąbrowski”, zakrojone na panoramiczny „supergigant”, epickie widowisko w reżyserii Bohdana Poręby. Zrealizowany z ogromnym nakładem sił i środków, z liczną obsadą (w roli tytułowej Zygmunt Malanowicz), film nie porywa jednak ani artystycznie, ani emocjonalnie, a razi historycznym schematyzmem rodem ze szkolnego podręcznika do historii.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

Enigmatycznie

Zostaw komentarz