26 kwietnia 2024

loader

Czy społeczna gospodarka rynkowa się sprawdza?

Pandemia jest niezwykle silnym szkłem powiększającym, uwypuklającym kruchość i wynaturzenia współczesnego świata, a zarazem jego bezradność w neutralizowaniu kryzysowych zagrożeń – stwierdza najnowsza analiza Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
Czwarta rewolucja przemysłowa wyraża się w rozwoju sztucznej inteligencji, stanowiącej połączenie potencjału fizycznego, cyfrowego i biologicznego. Symbolem tej rewolucji jest sztuczna inteligencja, natomiast symbole trzech poprzednich to kolejno: maszyna parowa ( XVIII w.), elektryczność i żarówka (XIX/XX w.) oraz komputer (połowa XX w.). O ile pierwsza rewolucja niemal unicestwiła system manufakturowy na rzecz fabrycznego, druga spowodowała przejście od wieku pary do wieku elektryczności, trzecia skomputeryzowała świat, o tyle czwarta zmienia niemal wszystko i niemal wszędzie.
Dynamika przemian jest tak wielka, że charakteryzowane kilka dekad temu przez guru futurologii, Alvina Tofflera, w jego osławionym dziele, tj. Trzeciej fali, nowe trendy, jakie przyniosła komputeryzacja, to już historia, niemal zamierzchła przeszłość. Bardzo obrazowo wyraził to Ryszard Kapuściński, który w jednym z wywiadów stwierdził, że obecnie przeszłość nie staje się historią, lecz od razu archeologią. Współczesność zaś to nowe „fale” kształtowane właśnie przez postęp robotyzacji i sztuczną inteligencję.
Do podobnego wniosku dochodzi też futurolog Kevin Kelly. Prognozuje on, że większość technologii, które za 30 lat zdominują funkcjonowanie gospodarki i społeczeństwa, nie została jeszcze wynaleziona, zaś ok. 70 proc. dzisiejszych zawodów zostanie zastąpionych przez robotyzację. Kelly podkreśla, że w wyniku niebywałego dynamizmu przemian żyjemy w czasach „stawania się” i wszyscy stajemy się nowicjuszami. Potwierdza to, że opisywany ponad dekadę temu przez Grzegorza W. Kołodkę „wędrujący świat”, od owej wędrówki coraz wyraźniej przechodzi do galopu. To swego rodzaju galop cyfrowy.
W takich warunkach nietrudno o chaos i nieład. Dlatego tak fundamentalne znaczenie mają działania na rzecz kształtowania ustroju ładu społeczno-gospodarczego. Teoretyczne podłoże takiego ładu stanowi ordoliberalizm (ordo w łacinie i w wielu innych językach znaczy ład). Ordoliberalizm jako nurt w teorii ekonomii, którego prekursorem był niemiecki myśliciel Walter Eucken, ukształtował się w czwartej i piątej dekadzie XX wieku niejako w opozycji do neoliberalizmu.
Choć obydwa te nurty (ordo‑ i neoliberalizm) nawiązują do XVIII‑wiecznej koncepcji klasycznego, leseferystycznego liberalizmu, którego intelektualnym ojcem jest Adam Smith, to skrajnie się między sobą różnią. O ile bowiem podstawową cechą neoliberalizmu jest fundamentalizm rynkowy, tj. podporządkowywanie procesów gospodarczych i społecznych automatyzmowi wolnego rynku, przy zminimalizowaniu roli państwa, o tyle w ordoliberalizmie uznaje się potrzebę aktywności państwa, przede wszystkim w kształtowaniu i ochronie porządku rynkowego i podporządkowywaniu mechanizmu wolnego rynku celowi dobrobytu społecznego jako podstawowego zadania teorii ekonomii i polityki społeczno‑gospodarczej.
Ordoliberalizm znalazł praktyczne przełożenie na koncepcję Społecznej Gospodarki Rynkowej (SGR) – ustrojowego modelu ładu społeczno‑gospodarczego. Implementacja tej koncepcji w Niemczech zachodnich tuż po II wojnie światowej zaowocowała sukcesem na miarę historycznego cudu gospodarczego. Dziś, w świecie narastającego chaosu i niepewności, rośnie zainteresowanie tą koncepcją, mimo że nie jest ona nowa.
Nawet tak do niedawna skłaniający się do doktryny neoliberalnej Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz inne międzynarodowe instytucje, w swoich raportach i analizach poświęcają coraz więcej miejsca i uwagi społecznym aspektom w polityce społeczno‑gospodarczej, eksponując potrzebę rozwiązań ukierunkowanych na ustrój równowagi, godzący cele gospodarcze, społeczne i ekologiczne. A właśnie koncepcja SGR ma wszystkie cechy owego ustroju równowagi. Nieprzypadkowo też przyjęta została w traktatowych regulacjach Unii Europejskiej jako obowiązujący model ustroju społeczno‑gospodarczego, a niektóre kraje, w tym i Polska, nadały temu modelowi wymiar konstytucyjny. Niestety, mimo traktatowo‑konstytucyjnych regulacji, koncepcja ta i jej idee wciąż nie przekładają się w należytym stopniu na społeczno‑gospodarczą rzeczywistość.
Powstaje w związku z tym pytanie, czy i w jakim stopniu koncepcja SGR może być wciąż jeszcze użyteczna obecnie w tak złożonych, pełnych chaosu i niepewności warunkach przesilenia cywilizacyjnego?. Pytanie to stawiamy w roku 2020, który przejdzie do historii jako rok wielkiej koronawirusowej pandemii CoVID‑19. Pandemia ta w brutalny sposób obnaża głębokie dysfunkcje współczesnego świata, jego spękanie, przejawiające się m. in. w narastaniu skrajnych nierówności społecznych, asymetrii demograficznych, zaburzeń ekologiczno‑klimatycznych i innych. Tym samym pandemia jest swego rodzaju niezwykle silnym szkłem powiększającym, uwypuklającym kruchość i wynaturzenia współczesnego świata, a zarazem jego bezradność w neutralizowaniu kryzysowych zagrożeń.
Wiele wskazuje, że w takich warunkach niemal pewne jest narastanie częstotliwości kryzysów oraz występowania nowych, negatywnych, nieprzewidywalnych zjawisk, czyli słynnych talebowskich czarnych łabędzi. Co gorsza, nie brakuje dowodów, że owe metaforyczne łabędzie mutują. Pojawiają się nowe ich odmiany, w tym łabędzie zielone, przynoszące katastrofy klimatyczno‑ekologiczne, oraz łabędzie błękitne, skutkujące nieoczekiwanymi zakłóceniami występującymi w świecie cyfrowym, jak np. ataki hakerskie, fake newsy i inne. Zwiększa to ryzyko występowania głębokich kryzysów, wobec których obecny kryzys pandemiczny może okazać się jedynie, łagodną wstępną ich zapowiedzią.
Często spotykane jest stwierdzenie, że współczesny świat dosłownie „wyskoczył” z szyn dotychczasowego ładu społeczno‑gospodarczego. Inaczej mówiąc, po prostu się wykoleił. Światowa pandemia CoVID‑19 unaoczniła to w sposób nader przekonujący, jednocześnie obnażając pełne zaskoczenie i nieprzygotowanie świata na tego typu sytuacje. Wielkie obszary współczesnej gospodarki światowej znalazły się w stanie tzw. „śmierci klinicznej”, hibernacji. Nie wzięło się to jednak z niczego, symptomy tego typu zagrożeń objawiały się bowiem już znacznie wcześniej.
Filozof Peter Sloterdijk ujął sytuację świata drugiej dekady XXI wieku w formie sugestywnej metafory. To metafora pasażerskiego samolotu lecącego na wysokości 12 tys. metrów bez widoku na lądowanie. Jego pasażerowie to cała ludzkość, a wśród pasażerów są grupy gangsterów, pomiędzy którymi na pokładzie wybucha niszcząca strzelanina. Natomiast inna grupa pasażerów próbuje ratować co się jeszcze da i w czasie lotu naprawiać samolot. Jeszcze wcześniej podobny rozwój sytuacji w świecie przewidział, przynajmniej w przybliżeniu, austriacki myśliciel i laureat ekonomicznej nagrody Nobla, Friedrich August von Hayek. Ten światowej sławy teoretyk spontanicznego ładu gospodarczego stwierdził, że współczesny człowiek nie będzie już nigdy panem własnego losu, gdyż świat stał się zbyt skomplikowany i zbyt dynamiczny. Ta sformułowana w latach 90. XX wieku teza wydaje się dzisiaj przerażająco aktualna.
W ślady Hayeka poszedł wybitny niemiecki socjolog Ulrich Beck. Wskazuje on na złożoność i wielkie niewiadome, jakie cechują współczesny świat. Najważniejszą tezą Becka jest to, że procesu przemian współczesnego świata nie sposób zrozumieć, jeżeli próbuje się je interpretować w tradycyjny, dotychczas dominujący w naukach społecznych, sposób. Chodzi o ujmowanie przemian jako dokonujących się stopniowo w kolejnych dziesięcioleciach, a nawet stuleciach, w długim wymiarze historycznym. Implikuje to w zasadzie powolne, a nawet bardzo powolne tempo przemian. Także nie wnoszącym do nauki szczególnego postępu jest według Becka badanie w obecnej sytuacji przemian społecznych i gospodarczych na podstawie koncentracji tylko na wybranych odcinkach materialnej i społecznej egzystencji społeczeństw ludzkich.
Beck stwierdza, że współczesny świat i gospodarka są do objaśnienia nie poprzez badanie odcinkowych i stopniowych przemian, lecz poprzez poddanie holistycznej analizie dokonującej się w wymiarze światowym radykalnej metamorfozy społeczno‑gospodarczej. Prowadzi ona świat do zasadniczo nowej jakości, przy czym nie do końca wiadomo po co, dlaczego, dokąd i do czego. Przemiany te wymuszane są i kształtowane przede wszystkim przez rynek.
Według głównego teoretyka ordoliberalizmu, Waltera Euckena, każdy rynek nieujęty w porządkujące jego spontaniczne funkcjonowanie, instytucjonalne ramy konkurencyjnego ładu gospodarczego, zawiera w sobie immanentną tendencję do samozniszczenia. Ta sformułowana na przełomie lat 40. i 50. XX wieku kluczowa teza ordoliberalizmu znajduje w pełni potwierdzenie we współczesnej praktyce życia gospodarczego. Opanowane przez monopole i oligopole rynki medialno‑cyfrowe i finansowe zepchnęły prawdziwą konkurencję rynkową na mniej intratne marginesy życia gospodarczego. Zmonopolizowane rynki nie są już rynkami konkurencyjnymi, lecz splotem stosunków prywatnej władzy i interesów, często kooperujących dla własnych korzyści z organami władzy publicznej.
Nieuchronne są tego konsekwencje w sferze podziału dochodów. Partycypują w nich przede wszystkim (w uzasadnionym głównie aktualnym status quo stosunków władzy) właściciele, akcjonariusze, menedżerowie monopolistów i oligopolistów oraz współdziałający z nimi politycy. W większości krajów wysoko i średnio rozwiniętych występuje jednocześnie stagnacja realnych dochodów warstw średnich ludności, co idzie w parze z wysoką dynamiką dochodów grup uprzywilejowanych, dysponujących władzą gospodarczą i polityczną. Jednocześnie maleją realne dochody warstw najsłabszych ekonomicznie.
Wbrew pojawiającej się w literaturze apologetycznej teorii skapywania (trickle ‑down theory/effect) i metaforze, że każdy przypływ unosi wszystkie łodzie, co oznaczałoby, że dochody spływają z wyżyn hierarchii dochodowej na niższe szczeble drabiny społecznej, zwiększając społeczny dobrobyt, w rzeczywistości dzieje się coś dokładnie odwrotnego. Praktyka dowodzi bowiem, że dochody, nie spływają w dół, lecz przeciwnie „wspinają się” nader szybko do góry, potwierdzając syndrom czterech B (bogaci bogatsi, biedni biedniejsi).
Nie jest to żadna nowość, albowiem już przed wiekami wyraził to w swej Ewangelii święty Mateusz w znanej przypowieści o talentach: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”. W latach 60. ubiegłego wieku znany amerykański socjolog Robert K. Merton określił tę zasadę jako efekt św. Mateusza. Efekt ten w pełni przystaje do natury i mechanizmu wolnego rynku, który najwyżej nagradza najbogatszych i najsilniejszych.
Nierówności dochodowe i społeczne pogłębiają się zamiast maleć, nasilając napięcia i konflikty – a wskutek narastających nierówności dochodzi do koncentracji bogactwa i władzy, co kreuje zjawiska oligopolistyczne, stanowiące negacje konkurencji i wolnego rynku, prowadząc do jego erozji. Narastanie skrajnych asymetrii dochodowych traktowane jest przez wielu ekonomistów jako przejaw braku ładu społeczno‑gospodarczego. Zarazem stanowi to przestrogę, że jest to swego rodzaju przysłowiowa bomba z opóźnionym zapłonem.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Z urzędem przez internet

Następny

Flaczki Tygodnia

Zostaw komentarz