Neoliberalizm ma w Polsce szerokie możliwości urabiania poglądów na politykę gospodarczą: Dziennik Gazeta Prawna, Gazeta Wyborcza, tygodniki opinii Polityka, Newsweek, portale internetowe, dyżurni ekonomiści kraju. Ci odczytują migający szyfr notowań giełdowych, przez który przemawia do nich duch wolnego rynku. Chwalą bez przerwy błogosławionych, którzy tworzą miejsca pracy, często dla księgowych w Luksemburgu czy na Malcie. Jest chyba nadmiarem dobroci użyczać im jeszcze przestrzeni drukarskiej w jedynej lewicowej trybunie na polskim rynku czytelniczym.
Omawianie raportów o światowym rozkładzie bogactwa, o wartości społecznej różnych zawodów, o coraz większym śladzie ekologicznym konsumpcjonizmu- takie informacje są cenne z perspektywy klas pracowniczych. Zamiast takich informacji i analiz na stronach poświęconych gospodarce znajdujemy w Trybunie coraz częściej gorzkie żale rzeczników polskiego biznesu – na wysokie koszty pracy, na podatki, na takie czy inne ograniczenia „wolności” gospodarczej. Brakuje tylko radosnego dziamborzenia konfederata Sławomira Mentzena.
Ostatnio w stałym kąciku liberała ukazało się omówienie raportu Index Wolności Gospodarczej (Trybuna 56-57/2021). Ogólny wniosek autora– „potrzeba więcej wolności gospodarczej”. Ten raport publikuje dorocznie wpływowy w USA prawicowy, konserwatywny, anarchokapitalistyczny think tank Heritage Foundation. Popularyzuje go organ finansjery Wall Street Journal. Angielski akademicki ekonomista Charles Hill, biorąc pod uwagę fakt, że ta fundacja jest zapleczem analityczno-programowym Republikanów i ich prezydentów – każe z dużą ostrożnością podchodzić do ich raportów i sugestii praktycznych. Dlaczego? Autentycznego zwolennika lewicy powinien ostrzec profil ideologiczny tej placówki: obróbka i popularyzacja doktryny neoliberalnej za czasów Reagana, Thatcher, Busha-juniora, zasilanie ekipy prezydenta Trumpa swoimi pracownikami, wspieranie negacjonistów klimatycznych, inicjowanie wojny kulturowej w imieniu „nowej prawicy”, wspieranie militarnego ekspansjonizmu kraju, bezpardonowa walka z państwem opiekuńczym itd., itd. Jaką to wolność gospodarczą może lansować syntetyczny indeks opracowany w tym środowisku, które finansują korporacje?
Można się spodziewać poradnika dla łowców rent kosztem taniej pracy, zasobów surowcowych i energetycznych peryferii, globalnego Południa, własnych pracowników i ich życia. Dlatego w tym indeksie państwo, które odnotowuje wyjątkowy w skali historycznej rozwój gospodarczy plasuje się dopiero na 107 miejscu, a na czele jest jedno z centrów finansowych kontynentu, praktycznie miasto-port byłej kolonii brytyjskiej – lilipuci Singapur? Otóż, twórców omawianego indeksu interesują tylko przeszkody w robienia dobrych interesów na całym świecie. Przede wszystkim zwraca ich uwagę to, jak wieki jest sektor publiczny, i co za tym idzie: wysokość podatków dla firm i podatków od dochodów osobistych. Następnie, jak chroniona jest własność prywatna: łatwość egzekwowani umów czy swobodny obrót nieruchomościami. Następnie, autorzy raportu starają się zmierzyć to, co interesuje każdego rentiera, a więc stopę inflacji, by nie spadła wartość aktywów, a także czy kapitał portfelowy może swobodnie krążyć między giełdami. No i czy można robić interesy ponad granicami państw – czy cła i bariery beztaryfowe utrudniają wymianę handlową. A szczególnie ważne są regulacje dotyczące kredytów (stopa procentowa) i regulacje rynku pracy. Broń boże, regulacje nie mogą obejmować warunków pracy, zwłaszcza zwalniania pracowników, płacy minimalnej; groźne dla korporacji są umowy zbiorowe, ewentualne koszty odpraw. Cenna jest za to swoboda inwestowania: brak licencji, norm środowiskowych, możliwość transferowania zysków. Indeks prowokuje kilka pytań, które powinien sobie postawić wrażliwy społecznie ekonomista. Wolał je przemilczeć i dlatego ukrył się pod inicjałami. Może następnym razem odniesie się do kilku poniższych kwestii.
Po pierwsze, dlaczego go nie zastanawia, że praktykujące wolność gospodarczą a`la Heritage Foundation wszystkie byłe gospodarki centralnie planowane stały się peryferiami globalnego kapitalizmu, z wyjątkiem Chin. Ale one idą inną drogą niż chcieliby amerykańscy „inwestorzy”. Narzucili oni światu reguły wolności gospodarczej, zwane konsensusem waszyngtońskim; narzucili siłą swego państwa i jednostronnych organizacji wielostronnych, kierowanych z tylnego siedzenia przez Departament Skarbu. Chińskie państwo (a fe!) nie dopuszcza portfelowego kapitału, nie jest sługą prywatnych korporacji (G. Kołodko). Państwo chińskie nie jest teoretyczne, nie jest wysuszone podatkowo, kontroluje kurs własnej waluty. Natomiast idące teraz za amerykańską panią-matką nadwiślańscy liberałowie zamienili Ursus na Factory, a polską gospodarkę w zaplecze poddostawców i podwykonawców niemieckiego Cesarstwa Przemysłowego; oferuje ona tanią pracę montażową, usługi biznesowe, logistykę. Nic więc dziwnego, że w filiach zagranicznych korporacji powstaje 2/3 polskiego eksportu i 42 proc. wartości dodanej. Co gorsza, własność majątku produkcyjnego zagranicznego kapitału, łącznie z udziałem w krajowych firmach można szacować na 45- 50 proc. . Z kolei udział artykułów importowanych w handlu wielkopowierzchniowym sięga 80 proc. (A. Karpiński). Znajduje to wszystko wyraz w transferze zysków, które stanowią około 3 proc. polskiego PKB.
Po drugie, na cenzurowanym w tym indeksie jest rola państwa w gospodarce. Tymczasem wytrawny badacz globalnego kapitalizmu Władysław Szymański, uważa wysuszenie podatkowe państwa i poddanie go władzy finansjery i rencistów za pomocą długu publicznego i arbitrażu regulacyjnego za główną słabość neoliberalnej globalizacji. Brak bowiem arbitra, który by reprezentował racjonalność ogólnospołeczną, i co ważniejsze obecnie – racjonalność planetarną. Ta z kolei jest konieczna, by wyznaczyć uzgodnione normy eksploatacji przyrody, regulacji obrotu kapitału, eksploatacji pracy i życia ludzkiego. Rezultatem spuszczania z keynesowskiej smyczy kapitału pieniężnego (zniesienie stałych kursów walut, Nixon 1971; ostateczne zniesienie rozdziału bankowości detalicznej i inwestycyjnej ustawą z 1999 r.) uczyniły z sektora finansowego główną gałąź gospodarki, i doprowadziły do powstania kapitalizmu kasyna. Dlatego powrót do współpracy państw, na początek w G20, może doprowadzić do ograniczenia optymalizacji podatkowej, a zwłaszcza likwidacji rajów podatkowych, dokąd emigrują zyski korporacji. Tylko na tym poziomie można sterować przebudową energetyki czy modelu konsumpcji. A więc tyle planowania, ile konieczne, tyle rynku, ile możliwe.
I po trzecie, czy autor naprawdę poleca klasom pracowniczym świata amerykański model stosunków pracy. W tym modelu głównym zadaniem menedżerów jest maksymalizacja zysków akcjonariuszy. Rezultat łatwy do przewidzenia. Współczynnik Giniego jest bliski 0,5, co oznacza duże zróżnicowanie dochodów i majątków. Trwałą tendencją jest rozchodzenie się produktywności pracy i mediany zarobków. O ile ta pierwsza w ciągu ostatnich 40 lat wzrosła o 80 proc., to druga już tylko o 10 proc. . Według laureata tzw. ekonomicznego nobla Angusa Deatona, w 2015 r. Amerykanie na dole drabiny społecznej żyli na poziomie 36 proc. oficjalnego progu ubóstwa, przy czym pracująca biedota stanowi aż 21 proc. ogółu zatrudnionych. Nic dziwnego, że tzw. food stamps potrzebuje 14 proc. Amerykanów, czyli około 40 mln. W tym samym roku 17 proc. społeczeństwa amerykańskiego żyło poniżej granicy ubóstwa relatywnego, w Niemczech 9,5 proc. , w Danii 5,5 proc. .
Właśnie ta wolność zatrudniania-zwalniania leży u podstaw stagnacji neoliberalnego turbokapitalizmu, który lansuje ten ideologiczny indeks. Mechanizm degradacji pracy jest następujący: arbitraż pracy w globalnej gospodarce => prekariat, spadek dochodów z pracy=> spadek popytu w krajach, potem popytu globalnego =>stąd stagnacja gospodarki, ucieczka w kredyty konsumpcyjne i hipoteczne => kasyno-kapitalizm (np. M. Husson, A. Karpiński, W. Szymański, J. B. Foster). W szczególności poza autocenzurą znajduje się aprobata dla asymetrycznej relacji między kapitalistą i jego pomocnikami a sprzedawcami siły roboczej, mobilizowanymi, by produkować coraz więcej za coraz niższą płacę. Autor pisze beztrosko, że wolność pracy to dla pracownika to „znalezienie możliwości zatrudnienia i pracy”. Właśnie sęk w tym, że to bywa półniewolnicza praca opiekuńcza w Niemczech dla kobiet ze Ściany Wschodniej, praca na zlecenie dla absolwenta wyższej uczelni, z dużą częścią płacy otrzymywanej pod stołem, bez urlopu i ubezpieczeń. Można zmienić pracę, lecz zawsze pozostaje się tylko właścicielem swojej siły roboczej. Druga zaś strona dysponuje kapitałem odtworzonym, a nawet powiększonym o wartość dodatkową. Może akumulować, stać ją na kupowanie kolejnych nieruchomości, pensjonatów, pałacyków jak byłego wójta Pcimia na posadzie w Orlenie. Na dodatek, system wyposaża go w tak cenną w indeksie „zdolność do swobodnego zawierania umów o pracę i zwalniania zbędnych pracowników, gdy nie są już potrzebni – co jest niezbędne do zwiększenia wydajności i utrzymania ogólnego wzrostu gospodarczego”. Z tej wolności korzysta prezes Lotu. Cieszmy się, czytelnicy Trybuny, z autorem z królestwa wolności dla korporacji, jej udziałowców, akcjonariuszy, menedżerów.
Czyżby Trybuna chciała odebrać chleb działaczom Forum Obywatelskiego Rozwoju – twierdzy fundamentalizmu rynkowego? Jeśli nie, to wypada się tylko cieszyć. Kapitalizmu nie obronią bowiem jego zwolennicy, bo on sam jest swoim największym wrogiem. Ich recepta to więcej kapitalizmu w kapitalizmie. I może na tym polega chytrość rozumu autora i kierownika działu.