Przykład Szwajcarii pokazuje, że można znaleźć sposoby, ułatwiające pokonanie nawet głębokiego załamania w turystyce.
Prawie 6 proc. produktu narodowego brutto Szwajcarii pochodzi z turystyki. Jest to jedna z najważniejszych dziedzin gospodarki tego kraju. Dochody generowane przez turystykę w ubiegłym roku przekroczyły 33 miliardy franków szwajcarskich, a zatrudnienie w tej branży wyniosło około 300 tys. osób. Wspaniałe krajobrazy spotkały się z rozumnym zagospodarowaniem ze strony ludzi.
Przez ostatnie lata turystyka w tym kraju biła kolejne rekordy. Rosły zyski, przybywało turystów, w hotelach wykupywano ponad 40 mln noclegów rocznie. Dla przykładu, w lipcu ubiegłego roku Szwajcaria zarobiła na turystyce 5020 milionów franków. W lipcu 2018 r. – 4947 mln franków. Przyrost był więc widoczny. Pandemia koronawirusa uderzyła jednak w całą światową turystykę, nie omijając Szwajcarii. W lipcu 2020 dochody z turystyki wyniosły tylko 886 mln franków – ponad pięć i pół raza mniej niż rok temu.
Ten wynik nie był zaskoczeniem. Po pierwszej fali koronawirusa Szwajcaria otworzyła swoje granice 15 czerwca – więc gościom zagranicznym, którzy zdecydowali się tegoroczne wakacje spędzić jednak w innym kraju niż swój, zostawało niewiele czasu na zaplanowanie lipcowego pobytu.
Szwajcarzy szybko zdołali zareagować na ten regres. Zauważalnie spadły ceny noclegów i niektórych usług turystycznych, a w rezultacie już sierpień przyniósł odbicie – i wzrost liczby turystów.
Nie był to jednak jeszcze powrót do wyników, znanych z minionych lat. Przykładem może być Glacier Expres – czyli ekspres lodowcowy z panoramicznymi, widokowymi oknami, przemierzający alpejską linię kolejową między St. Moritz, a Zermatt. Jest to jedna z największych atrakcji turystycznych już nie tylko Szwajcarii, lecz i całego świata.
Bilety i miejscówki na Glacier Express można kupować na stronie internetowej www.glacierexpress.ch z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. W poprzednich latach już po kilku dniach niemal wszystkie miejsca były wyprzedane. Ci, co reagowali zbyt późno i chcieli kupić bilety np. na 70 czy 80 dni przed przyjazdem, już nie mieli szans. Wtedy zostawały tylko nieliczne, pojedyncze miejsca w niektórych wagonach, z reguły te dalej od okna i oczywiście w pierwszej, droższej klasie.
W tym roku było zaś wręcz odwrotnie – nawet w szczycie sezonu turystycznego, w sierpniu, zaledwie na kilka dni przed planowaną podróżą, można było zakupić niemal dowolną liczbę miejsc w pierwszej klasie Glacier Expressu. W wagonach I klasy podróżowało po kilka, kilkanaście osób, reszta foteli zostawała pusta. Takie są właśnie skutki pandemii, która spowodowała, że wielu zagranicznych gości zrezygnowało z przyjazdu.
Miejsca w Glacier Expressie w przeszłości były wykupywane w dużej mierze przez turystów z Azji, zwłaszcza z Japonii i Chin – i to oni stanowili główną grupę zajmującą przedziały pierwszej klasy. Ale w tym sezonie letnim zostali u siebie. W wielu składach ekspresu lodowcowego nie podróżował ani jeden gość z Japonii czy Chin. W rezultacie, w tym roku można było (i można nadal) przyjść na dworzec kolejowy w jakiejś miejscowości na trasie Glacier Expressu i na kilka minut przed jego odjazdem normalnie kupić bilety oraz miejscówki w kasie czy w automacie – rzecz niewykonalna nigdy przedtem! Podobnie będzie i w nadchodzących miesiącach, przynajmniej do czasu rozpoczęcia sezonu zimowego, który może w większym stopniu zapełnić fotele ekspresu lodowcowego.
Dla porządku trzeba jednak dodać, że jeśli chodzi o drugą klasę Glacier Expressu, to nie tak wiele się zmieniło. W sierpniu 2020 r., podobnie jak i w minionych latach, w wagonach drugiej klasy prawie nie było wolnych miejsc. Drugą klasą podróżowali przede wszystkim sami Szwajcarzy – i właśnie dzięki dużej aktywności turystycznej mieszkańców Szwajcarii można się spodziewać, że koronarwirusowy kryzys w tej dziedzinie gospodarki zostanie dosyć szybko zażegnany.
Szwajcarzy są nacją mobilną, cenią aktywność, ruch i dobrą kondycję fizyczną. Lubią zatem podróżować i bardzo często w ten sposób spędzają czas. A skoro mieszkają w jednym z najpiękniejszych krajobrazowo krajów świata, to zrozumiałe, że chętnie odwiedzają rozmaite rodzime zakątki. Nie można więc powiedzieć, iż w tym sezonie wakacyjnym szlaki turystyczne Szwajcarii świeciły pustkami, co oczywiście poprawiało wyniki osiągane przez gospody, kwatery czy branżę przewodnicką.
W słynnym kurorcie Zermatt pod Matterhornem, w czasie sierpniowej kulminacji turystycznej, ulice były zatłoczone niemal tak jak zakopiańskie Krupówki. „Niemal” – bo Zermatt jest jednak mniejsze od Zakopanego, no i nie można tam dojeżdżać samochodami. Trzeba je zostawiać niżej, w sąsiedniej miejscowości Tasch, na parkingu na prawie 3000 aut (Stamtąd do Zermatt można dojść pieszo albo dojechać pociągiem lub elektryczną taksówką).
W każdym razie, na uliczkach Zermatt nie było widać pandemii i nikt tam nie chodził w maseczkach – tak jak i w innych szwajcarskich miejscowościach (nie wymagają zresztą tego szwajcarskie przepisy). Natomiast w środkach komunikacji publicznej, gdzie maseczki czy przyłbice są obowiązkowe, noszą je wszyscy, bo Szwajcarzy to naród zdyscyplinowanych indywidualistów.
W schroniskach czy tańszych hotelach i pensjonatach w Zermatt bardzo trudno było znaleźć w sierpniu wolne pokoje. Jednak w obiektach droższych, np. czterogwiazdkowych, miejsc już nie brakowało. Przy okazji warto dodać, że do Zermatt już od lat przyjeżdża wielu turystów z Polski – i w tegorocznym sezonie wakacyjnym również było słychać polską mowę na ulicach. Widomym sygnałem tego, że gospodarze zauważają naszą tam obecność, jest napis „Witamy”, na ścianie dworca kolejowego w Zermatt.
No i oczywiście jesteśmy tam nie tylko gośćmi – lecz i pracujemy. Na przykład, recepcją czterogwiazdkowego hotelu „Beau Rivages” należącego do mistrza olimpijskiego w slalomie gigancie z Sarajewa (rok 1984) Maxa Julena, kieruje przemiła pani Ewa, zakopianka, która jedną górską miejscowość zamieniła na drugą, na wyższym poziomie (Zermatt leży na wysokości 1616 metrów nad poziomem morza). Gdy okazało się, że zwolnił się akurat pokój z widokiem na Matterhorn, natychmiast zaproponowała go – bez dopłaty – gościom z Polski, którzy właśnie przyjechali i mieli rezerwację na inny pokój, „bez widoku” (pokoje z widokiem na tę najpiękniejszą górę Alp są zwykle nieco droższe).
Wiele wskazuje na to, że szwajcarska turystyka szybko odrobi straty spowodowane pandemią koronawirusa. Ma wszelkie atuty ku temu: wspaniałą ofertę, wspieraną przez doskonale rozwiniętą infrastrukturę oraz kompetentną kadrę.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden, ważny ale często niedoceniany element – Szwajcaria, choć jest najbardziej innowacyjnym państwem świata (pierwsze miejsce w Globalnym Indeksie Innowacyjności 2020), jest też zarazem „prosta w obsłudze” i życzliwa dla turystów – zwłaszcza tych którzy podróżują z rodzinami i nie mają specjalnego doświadczenia w swobodnym poruszaniu się po obcych krajach.
W Szwajcarii bez problemu można wszędzie trafić i dojechać gdzie się chce, gotówka jest powszechnie akceptowana, bankomaty nie zjadają kart, pociągi, statki i autobusy kursują często i punktualnie, rozkłady jazdy są przejrzyste, zawsze wiadomo z którego peronu czy stanowiska trzeba odjechać, bilety (komunikacyjne, do muzeów, kin itd.) można normalnie kupić w kasie. Automaty oczywiście też są – i niezależnie od tego, czy chodzi o automat biletowy, czy spożywczy, czy np. umożliwiający skorzystanie z przechowalni bagażu, ich obsługa jest zrozumiała nawet dla neandertalczyka.
Wszystko to pozytywnie wyróżnia Szwajcarię choćby na tle sąsiedniej Francji. Dla przykładu – ci, którym na francuskich dworcach kolejowych przyszło dokonywać tak oczywistej czynności jak zakup biletu, wiedzą jaką to może być męką.
Pandemia niszczy turystykę. Z drugiej jednak strony, sprawia, że jest luźniej i taniej. W droższych krajach, takich jak Szwajcaria, daje się to wyraźnie odczuć – co może stanowić całkiem konkretną zachętę do odwiedzin.