7 listopada 2024

loader

Nasza polska, klasyczna niemożność

Zburzyliśmy własną ambasadę przy przy Unter den Linden, teraz zieje tam dziura z gruzami. PiS-owska władza, w ramach podnoszenia Polski z kolan, zasłoniła czarnym plastikiem płot ogradzający tę dziurę.
PiS-owscy propagandyści, którzy funkcjonują w rządowej telewizji „publicznej” ogłosili, że już w 2023 r. nastąpi zakończenie budowy nowego gmachu ambasady polskiej w Berlinie. Propagandyści oznajmili też, że powstanie ona w reprezentacyjnym punkcie miasta, przy Unter den Linden.
W tym telewizyjnym przekazie zabrzmiało to tak, jakby to właśnie Prawo i Sprawiedliwość wywalczyło postawienie polskiej ambasady w tym prestiżowym miejscu i zaplanowało prace budowlane. Guzik prawda! Polska ambasada przy Unter den Linden działała już w latach sześćdziesiątych, na działce kupionej przez państwo polskie. Budynek potem rozebrano, a PiS-owska władza zasłoniła czarnym plastikiem płot ogradzający dziurę po ambasadzie.
Liczące się na świecie państwa mają ambasady w prestiżowych punktach stolicy Niemiec. USA – na Placu Paryskim, tuż przy Bramie Brandenburskiej. Francja – też na Pariser Platz, po drugiej stronie Bramy Brandenburskiej. Wielka Brytania – zaraz przy Amerykanach. Rosja – nieco dalej, przy Unter den Linden. Była w tym doborowym gronie i Polska, również mając swą siedzibę dyplomatyczną przy Unter den Linden, nawet bliżej Bramy Brandenburskiej niż Rosjanie. Najpierw urzędowali tam dyplomaci PRL a po 1989 r., Rzeczpospolitej. Wtedy jeszcze potrafiono zadbać o międzynarodowy prestiż naszego państwa.
Symbolika tego miejsca jest oczywista. 2 maja 1945 r. na pobliskiej Bramie Brandenburskiej zawisła polska flaga, zatknięta przez żołnierzy Dywizji Kościuszkowskiej. W tym rejonie znajdowały się wyłącznie ambasady najważniejszych państw, których wojska pokonały hitlerowskie Niemcy (potem siedzibę znalazła tam także ambasada Węgier). Ale Polska, jako jedyna z „wielkiej piątki” liderów koalicji antyhitlerowskiej nie ma już swej ambasady w okolicy Bramie Brandenburskiej. W jej miejscu, przy Unter den Linden 70-72, widnieje od lat ogromna wyrwa z gruzami. To jedyna taka dziura w najściślejszym centrum Berlina.
Działka przy Unter den Linden 70-72 jest od kilkudziesięciu lat własnością Polski – i to polskie gospodarowanie doprowadziło ją do obecnego stanu. Dwa słowa tu pasują: wstyd i hańba (by nie napisać: polnische Wirtschaft). Bo też i mianem „hańby w środku miasta” określały tę dziurę niektóre berlińskie media. Wprawdzie, jak to się mówi, wstyd nie dym, oczu nie wykole, ale dumna ekipa „dobrej zmiany”, w ramach wstawania Polski z kolan, postanowiła coś zrobić w tej sprawie. I zrobiła – płot ogradzający tę dziurę zasłoniła czarnym plastikiem, aby gruzów nie było widać.
Na tym plastiku zawieszono kilka zdjęć pokazujących różne budynki znajdujące się w Polsce. Miało to pokazać, że Polacy umieją nie tylko burzyć i rozwalać, ale także budować. Nieważne, że niektóre z obiektów pokazanych na tych zdjęciach zostały zbudowane przez Niemców, jak np. Hala Stulecia we Wrocławiu, a inne powstały dzięki pieniądzom unijnym. To jednak nie wszystko – najważniejszym punktem naszej „narodowej instalacji” przy Unter den Linden stał się sterczący nad płotem duży baner reklamowy. Baner przedstawia wizualizację jakiegoś budynku przypominającego kolumbarium cmentarne. Na banerze, ozdobionym godłem orła i barwami naszej flagi, umieszczono zaś dumny napis po polsku i po niemiecku: „Tu powstanie ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Berlinie”. Oczywiście nie trzeba dodawać, że w miejscu ruiny po polskiej ambasadzie nie toczą się żadne prace budowlane, które mogłyby uprawdopodobnić ziszczenie się tej zapowiedzi.
W ubiegłym roku z wielką pompą otwarto w Berlinie pierwszy zagraniczny oddział Instytutu Pileckiego. PiS-owska propaganda z dumą podkreślała, w jak prestiżowym miejscu się on znajduje: obok Bramy Brandenburskiej, na Placu Paryskim, niedaleko ambasad Francji i USA. Oczywiście nawet słowem się nie zająknięto, że PiS-owska władza w „prestiżowym miejscu” kultywuje też dziurę po polskiej ambasadzie.
Dziś o działalności berlińskiego Instytutu Pileckiego jest już zupełnie głucho. Jedyna informacja na stronie internetowej instytutu mówi o wystawie poświęconej rotmistrzowi Pileckiemu zorganizowanej z okazji ubiegłorocznego otwarcia oddziału berlińskiego. I to wszystko. Nie można jednak powiedzieć, iż istnienie finansowanego z pieniędzy polskich podatników oddziału berlińskiego jest zupełnie bez sensu. Kilku PiS-owskich krewnych i znajomych królika zarabia tam całkiem niezłe pieniądze.
Jak to się stało, że tam gdzie była polska ambasada, dziś straszy dziura z gruzami? Ten naprawdę prestiżowy teren przy Unter den Linden 70-72 został przekazany Polsce na własność przez władze NRD już w 1964 r. Zbudowano tam budynek biurowy, w którym znalazła się polska ambasada.
Budynek nie był piękny, ale miał znaczenie architektoniczne. Uznano go bowiem za ciekawy przykład modernizmu lat sześćdziesiątych. Po ponad trzydziestu latach eksploatacji przyszedł jednak czas na remont ambasady. Problemem stały się koszty lecz nie tylko – budynek miał elementy z rakotwórczego azbestu. Polski rząd zaczął się więc zastanawiać, czy go wyremontować – czy może jednak rozebrać i postawić w tym miejscu coś innego? Ale jeżeli coś innego, to co? Zastanawiano się długo, bo jak to u nas, tam gdzie dwie osoby, to trzy zdania.
Postanowiono wreszcie, że budynek zostanie zburzony, a na jego miejscu stanie nowa siedziba ambasady. Elegantsza, ładniejsza, bardziej funkcjonalna itd. Polska władza nie chciała jednak za dużo wydać na tę inwestycję. W 1997 r. rząd zdecydował się zatem na dziwaczny wariant kombinowany. Uzgodniono, że niemiecka firma zbuduje za swe pieniądze dwa budynki na polskiej działce przy Unter den Linden. W pierwszym znajdzie się ambasada, a drugi będzie w ciągu 30 lat bezpłatnie dzierżawiony i użytkowany przez stronę niemiecką – po czym, w ramach rozliczenia, zostanie zwrócony Polsce.
Nie doszło do realizacji polsko-niemieckiego projektu budowy naszej ambasady. Pojawiły się bowiem obawy, że niemiecka firma, budując Polakom ambasadę, niechybnie zainstaluje w jej ścianach urządzenia podsłuchowe. Obawy te umiejętnie rozdmuchiwały media w Polsce, zwłaszcza pismo „Wprost”.
Tym niemniej, budynek ambasady przy Unter den Linden został opróżniony, a pracownicy z całym zapleczem urzędowym przenieśli się „tymczasowo” do jeszcze starszego budynku – niemieckiej willi w której kiedyś urzędowała Polska Misja Wojskowa, na zachodnich, już zupełnie nie prestiżowych peryferiach Berlina. Tam jakoś nikomu nie przeszkadzała ewentualna obecność podsłuchów, zwłaszcza, że przeprowadzka miała być tymczasowa. Ta „tymczasowość” trwa prawie od ćwierćwiecza i nikt nie wie czy i kiedy się skończy.
Zerwano natomiast współpracę z niemiecką firmą. Postanowiono, że sami sobie zbudujemy swoją ambasadę na swojej działce w Berlinie. Określono warunki, jakie ma spełnić nowy budynek, rozpisano konkurs, rozstrzygnięto go. Nasi urzędnicy chętnie się zajęli tym wszystkim, bo za te czynności mogli liczyć na trochę dodatkowego grosza.
W międzyczasie rząd uznał jednak, że projekt trzeba trochę przerobić. Rozbudować go tu i tam, dodać nowe pomieszczenia, przystosować do dodatkowych funkcji, takich jak np. działalność wystawowa. Projekt został więc zmieniony, a koszty lawinowo wzrosły. Budowy wprawdzie nie rozpoczęto, ale firma wykonująca projekt zarobiła kilkanaście milionów złotych na wprowadzeniu poprawek. Kilka milionów kapnęło także firmie niemieckiej, wykonującej dodatkowe prace projektowe na miejscu.
W kolejnym międzyczasie rząd uznał, że projekt powinien uwzględniać też surowsze wymogi bezpieczeństwa. Projekt należało więc znowu przerobić, ale tym razem poprawki były na tyle znaczące, że wymagały napisania go na nowo. Koszty okazały się jednak tak wysokie, iż w końcu zrezygnowano z pomysłu budowy nowego budynku – i wrócono do koncepcji remontu oraz usunięcia elementów azbestowych. Najpierw trzeba było jednak sprawdzić, czy remont będzie wykonalny technicznie. Budynki z azbestem traktowano bowiem rozmaicie. NRD-owski Pałac Republiki rozebrano po zjednoczeniu Niemiec aby zrobić miejsce dla odbudowy berlińskiego zamku (zadecydowała o tym nie tylko obecność azbestu lecz i względy ideologiczne). Modernistyczny gmach Berlaymont w Brukseli (siedziba Komisji Europejskiej) został zaś pozbawiony azbestu i gruntownie zmodernizowany.
Natomiast Polska, już za czasów PiS-owskiej ekipy „dobrej zmiany” zburzyła to co miała – ale naturalnie niczego nowego nie była w stanie zbudować. Czyli, chęci były dobre i wyszło jak zawsze.
Sprawa gmachu naszej ambasady w Berlinie już kilkanaście lat temu zaczęła mieć posmak aferalny. Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła, że aneks, podnoszący wypłaty dla projektodawców, podpisano mimo braku realnych perspektyw na rozpoczęcie budowy. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo ci, co decydowali o dodatkowych środkach płacili przecież pieniądze państwowe, nie swoje własne – a poza tym mogli mieć nadzieję na wdzięczność tych, którym je przyznawali.
Polski rząd wynajął nawet niemiecką firmę, która (za słoną opłatą) wykonała ekspertyzę wykonalności – i uznała, że modernizacja budynku przy Unter den Linden jest możliwa. Zorganizowano zatem przetarg na projekt modernizacji. Pierwszy przetarg rozstrzygnięto, lecz zaraz potem uznano, że był wadliwy, więc go anulowano. Rozpisano kolejny przetarg – ale i ten anulowano, tym razem dlatego, że rząd zaczął mieć wątpliwości, czy modernizacja dotychczasowego budynku nie będzie jednak zbyt kosztowna.
W 2005 roku, gdy do władzy po raz pierwszy doszło Prawo i Sprawiedliwości, postanowiono powołać specjalny zespół mający zaproponować koncepcję budowy ambasady przy Unter den Linden. Oczywiście nic z tego nie wyszło.
Po utracie władzy przez PiS, za czasów rządów Platformy Obywatelskiej postanowiono, że budynku jednak lepiej nie remontować – lecz zburzyć i postawić nowy. Po raz kolejny zorganizowano więc konkurs, rozstrzygnięto go, zaplanowano nawet, że budynek zostanie oddany do 2012 r. Rozpisano też kolejny przetarg, tym razem na wyłonienie generalnego wykonawcy. Z tego również nic nie wyszło, więc termin oddania nowego budynku ambasady przesunięto na rok 2019. Te plany naturalnie także okazały się fikcją.
Rząd PiS postanowił oczywiście rozliczyć poprzedników, więc rozpoczęto śledztwo w sprawie rażącej niegospodarności i niedopełnienia obowiązków. Ale rząd także tego nie umiał zrobić porządnie, więc wieloletnie śledztwo nie dało żadnego rezultatu. Mamy więc pełny obraz naszej typowej, polskiej niemożności.
PiS-owska władza zdecydowała natomiast, że przy Unter den Linden powinien powstać nowy budynek ambasady postawiony w partnerstwie publiczno-prywatnym, do spółki z jakąś firmą polską bądź zagraniczną. Opracowano koncepcję – lecz w międzyczasie rząd PiS uznał, że partnerstwo z podmiotem prywatnym jest jednak złym pomysłem. Po raz kolejny postanowiono więc, że Polska sama zbuduje swoją ambasadę. Ale oczywiście niczego się nie buduje. Tak więc, poza zapowiedzią, że „już” w 2023 r zostanie tam otwarta nasza ambasada, nic się nie dzieje na ruinie przy Unter den Linden 70-72.
PiS-owska ekipa już się zżyła z tematem odbudowy polskiej ambasady w Berlinie. W końcu zajęli się tym bardzo dawno, bo w 2005 roku – i jeszcze im zejdzie kilkanaście lat, bo przecież nikt nawet nie udaje, że serio wierzy w termin jej oddania w 2023 r.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Kiedy wyjdziemy z kryzysu?

Następny

„Magnificate Dominum mecum”

Zostaw komentarz