Rząd PiS wiedział jaki będzie scenariusz rozwoju epidemii. Mimo to, nie poczynił w porę koniecznych przygotowań. Oczywiście nikt z rządu za to nie nie odpowie.
Epidemia koronawirusa w Polsce nabiera niestety ponurego rozmachu, w sposób bardzo zbliżony do tego, jaki ma miejsce w krajach wcześniej od nas dotkniętych tym nieszczęściem. Czyli, po parotygodniowym, stopniowym wzroście liczby zakażonych i zmarłych, następuje gwałtowne przyśpieszenie, błyskawicznie przybywa chorych oraz ofiar śmiertelnych.
W naszym kraju zaczyna się właśnie ta najbardziej dramatyczna faza epidemii, co pokazuje złowroga statystyka. Otóż, od chwili wykrycia pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem co miało miejsce 4 marca (aż się nie chce wierzyć, że jeszcze stosunkowo niedawno Polska była całkowicie wolna od tej choroby), aż do 1 kwietnia – czyli przez 28 dni – zmarły 43 osoby. Natomiast w ciągu zaledwie trzech następnych dni, do 4 kwietnia włącznie, zmarło już 36 osób. Takie dane podał rząd, aczkolwiek w rzeczywistości liczba zmarłych jest prawdopodobnie dużo większa, choć proporcje pozostają takie same.
Podobny scenariusz rozwoju epidemii – umiarkowany okres początkowy, a potem gwałtowne, tragiczne przyśpieszenie – wystąpił niemal we wszystkich krajach, więc było oczywiste, że zrealizuje się i w Polsce. Niestety, rząd Prawa i Sprawiedliwości, choć z wyprzedzeniem miał konieczną wiedzę o ekspansji koronawirusa, nie przygotował Polski do jej odparcia – co trudno zrozumieć i usprawiedliwić.
Przykładem tego braku przygotowania są pośpieszne, czynione na ostatnią chwilę, awaryjne zakupy niezbędnego wyposażenia ochronnego i diagnostycznego – które powinno być zgromadzone w Polsce już parę tygodni temu. Niestety, nie zgromadzono go, co między innymi spowodowało to, że personel medyczny, ludzie z pierwszej linii frontu, ani nie mieli przeprowadzonych w porę powszechnych testów (i nie mają ich nadal), ani nie otrzymali należytej ilości odpowiednich maseczek. W rezultacie, zarażają siebie oraz innych, co powoduje konieczność zamykania kolejnych szpitali i oddziałów oraz uniemożliwia skuteczne ograniczanie epidemii. Przedstawiciele rządu chcąc ukryć te niedobory, za które odpowiada właśnie rząd (a zwłaszcza Ministerstwo Zdrowia), cynicznie przyjęli zasadę, iż także i personelowi medycznemu wykonuje się testy dopiero wtedy, gdy pojawią się objawy zakażenia.
Pod koniec ubiegłego tygodnia rząd poinformował, że dokonano skumulowanych zakupów 38 milionów maseczek, 18 mln kompletów rękawic jednorazowych, 2 mln gogli ochronnych, 1,5 mln kombinezonów, 300 tys. testów. W rzeczywistości nie wiadomo, czy te transakcje zostały w pełni zrealizowane, bo szef kancelarii premiera Michał Dworczyk niezbyt jasno mówił o zakupach oraz kontraktacji. Wiadomo jednak, że dokonywano ich w trybie nagłym, w maksymalnym szczycie cen.
Trudno zrozumieć, co szkodziło, aby kupić ten sprzęt kilkanaście dni temu i wcześniej dostarczyć do Polski, skoro jak stwierdza sam rząd, w walce z wirusem liczy się każda godzina. Łatwiej natomiast być pewnym tego, że członkowie PiS-owskiej ekipy, a zwłaszcza resortu zdrowia, nie odpowiedzą za swoje zaniedbania. Znacznie prostsze jest karanie mieszkańców, chwilami już nie wytrzymujących narzuconych ograniczeń.