Pieniądze gromadzone w otwartych funduszach emerytalnych mogą w majestacie prawa stopnieć do zera. Zdarzały się już wielomiliardowe uszczuplenia gromadzonych w nich środków. Jak pokazuje poniższy artykuł autorstwa członka Towarzystwa Ekonomistów Polskich, wciąż zdarzają się zwolennicy tego „filara emerytalnego”.
Przyjęty przez rząd projekt przekształcenia OFE w fundusze inwestycyjne podważa zaufanie do państwa i ma na celu przede wszystkim jednorazowe zwiększenie dochodów budżetowych o kilkanaście miliardów złotych. Rząd stawia obywateli przed niechcianym i trudnym „przymusowym” wyborem. Obydwa warianty obarczone są wysoką niepewnością. Zaproponowane zmiany dotyczące OFE są również niekorzystne dla części spółek giełdowych, dla których proces ten oznacza ich nacjonalizację.
Projekt ustawy o „przekształceniu” Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE) w fundusze inwestycyjne został niedawno przyjęty przez Radę Ministrów. Celem ostatecznej likwidacji OFE nie jest ani prywatyzacja środków w OFE (słynne „oddamy pieniądze Polakom” premiera Morawieckiego), ani uporządkowania systemu.
Wbrew temu co twierdzi rząd, dla ponad 15 milionów Polaków, którzy trzymają swoje oszczędności emerytalne na rachunkach w OFE, drugi filar kapitałowy nie stracił sensu istnienia, ponieważ zapewnia dywersyfikację w oszczędzaniu na emeryturę, wybór między funduszami i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych oraz niezawodność systemu wypłat emerytur. Nie ma żadnych przesłanek do likwidacji OFE w obecnym kształcie poza motywem fiskalnym oraz częściową nacjonalizacją giełdowych spółek, których akcje znajdują się dziś w portfelach OFE.
Ta pseudo reforma nie tylko podważa zaufanie do państwa, obniża wysokość emerytur, psuje dobrze ukształtowany trójfilarowy system emerytalny. Ale również oznacza w przyszłości wyższe dopłaty z budżetu państwa do najniższych emerytur, ponieważ po likwidacji II filaru ubezpieczeń emerytalnych, środki pochodzące z OFE nie będą brane pod uwagę do wyliczania minimalnych emerytur. Argumentem nie może być również fakt, iż poprzedni rząd zmniejszył zaufanie do systemu (co akurat jest prawdą), ponieważ żadna z wcześniejszych reform nie prowadziła do zmniejszenia uprawnień emerytalnych.
Obecna tak zwana reforma daje klientom wybór pozostania w przekształconym funduszu, który ma działać według zasad podobnych do obecnie działających Indywidulanych Kont Emerytalnych (IKE) albo przeniesienia środków do ZUS. Klient zmuszony jest do wyboru IKE lub ZUS, ale każdy z tych wyborów jest gorszy niż dotychczasowe OFE.
Jeśli zdecyduje się na pozostawienie środków z OFE w funduszu przekształconym w IKE, to jego rachunek zostanie opodatkowany tzw. „opłatą przekształceniową”. Wysokość tej opłaty została ustalona w wysokości 15 proc. od zgromadzonych oszczędności, co ma być odpowiednikiem efektywnej stopy podatkowej przy wypłacie środków. Nawet jeśli istnieje ta ekwiwalentność dziś, to istnieje duże ryzyko, że nie będzie ona trwała. Na przykład, podniesienie kwoty wolnej od podatku lub wzrost inflacji, pogorszy sytuację klienta w scenariuszu poboru tak zwanej opłaty przekształceniowej, wobec scenariusza opodatkowania środków z OFE, ZUS lub tych, które stosowane są w Indywidualnych Kontach Zabezpieczenia Emerytalnego.
Rząd świadomie wybrał formułę IKE, a nie IKZE, aby uzyskać kilkanaście miliardów jednorazowego dochodu budżetowego. Trudno szacować skalę tego dochodu, ponieważ zależy ona teoretycznie od wyboru klienta między „IKE a ZUS” – a w praktyce od akcji informacyjnej związanej z tym nieodwracalnym wyborem, oraz od trudności administracyjnych związanych z przeniesieniem środków do ZUS.
O tym, że prawdziwym celem zmiany jest cel fiskalny, świadczy też to, że opcją domyślną nie jest przejście do ZUS, tylko wybór IKE. Im więcej klientów nie będzie umiało podjąć żadnej decyzji, lub po prostu się zagapi w krótkim, zaledwie dwumiesięcznym okresie wyznaczonym na dokonanie wyboru, tym większe będą dochody budżetowe z tytułu tak zwanej opłaty przekształceniowej.
Jeśli natomiast zostanie wybrany ZUS, to klient straci prawo do dziedziczenia środków, czyli cenne uprawnienie, które dla wielu osób stanowiło argument za wyborem OFE (a nie ZUS). W tym wypadku 100 proc. oszczędności zostanie zapisanych na koncie ZUS, a aktywa zostaną przekazane do Funduszu Rezerwy Demograficznej. FRD zostanie przekazany przez ZUS z mocy prawa w zarządzanie Polskiemu Funduszowi Rozwoju. PFR pobierze za to opłatę, która może wynieść nawet 70 milionów zł – za zarządzanie aktywne funduszem na bazie „starych” aktywów FRD, którymi dotychczas nieodpłatnie zarządzał ZUS, oraz „nowych” aktywów przeniesionych z OFE do FRD.
Tym samym Polski Fundusz Rozwoju stanie się największym graczem na polskiej giełdzie, z łącznymi aktywami FRD przekraczającymi 100 miliardów złotych. Co więcej, w portfelu zarządzanym przez państwowego akcjonariusza dojdzie do konsolidacji akcji spółek giełdowych, które dotychczas znajdowały się w portfelach wielu otwartych funduszy emerytalnych. Dojdzie do rzeczywistej nacjonalizacji wielu spółek.
Rząd stawia obywateli przed niechcianym przez nich przymusem nieodwracalnego wyboru. Każdy z tych wyborów będzie mniej korzystny dla obecnych członków OFE, dla stabilności systemu emerytalnego, dla giełdowych spółek, które zostaną znacjonalizowane, oraz dla rynku kapitałowego, bo płynność wielu akcji zostanie znacząco ograniczona. Ponadto, pojawiają się nowe ryzyka dla klientów, jak choćby te związane z likwidacją obecnego systemu wypłat i możliwością kolejnego opodatkowania środków, które pozostaną w przekształconych IKE.
Na tej niechcianej reformie, zyska wyłącznie budżet i instytucje państwa, takie jak PFR oraz budżet – ze względu na to, iż po „reformie” cała składka emerytalna będzie kierowana do ZUS. Tymczasem dziś prawie 15 proc. tej składki może być kierowane do OFE.