2 grudnia 2024

loader

Tykające bomby na dnie Bałtyku

Trujące substancje zatruwają polskie wody. Rząd PiS nic nie robi, aby ograniczyć rozmiary tej katastrofy ekologicznej.
Tytułowymi tykającymi bombami są oczywiście zatopione statki i okręty – i szkodliwe substancje, które już zaczynają się z nich wydobywać. Jest to niebezpieczeństwo doskonale znane od dziesięcioleci, ale wciąż nikt nie próbuje go wyeliminować.
Największe zagrożenie stanowią pochodzące z okresu II wojny światowej niemieckie jednostki „Stuttgart” i „Franken”. Z pierwszego wraku już wydobywa się paliwo, drugi, z powodu korozji może się zapaść w każdej chwili i spowodować ogromną katastrofę ekologiczną. Do tego w rejonie Głębi Gdańskiej może spoczywać na dnie co najmniej kilkadziesiąt ton amunicji i bojowych środków trujących, w tym jeden z najgroźniejszych: iperyt siarkowy. Od wojny już kilkakrotnie doszło do poparzenia nim rybaków i plażowiczów.
Wśród najgroźniejszych źródeł zanieczyszczeń Bałtyku wymienia się wycieki paliw i substancji ropopochodnych oraz uwalnianie się bojowych środków trujących i produktów ich rozpadu. Jak się okazało w wyniku międzynarodowych i krajowych projektów badawczych, problemy te dotyczą również polskiej strefy Bałtyku.
Na naszych wodach zalegają setki wraków statków, a także broń i amunicja chemiczna – pozostałości głównie po II wojnie światowej i okresie zimnej wojny. Problem w miarę upływu kolejnych dekad nabrzmiewa. Wraz z postępującą korozją wraków okrętów, pojemników i beczek z bronią i amunicją chemiczną oraz zwiększającą się eksploatacją Morza Bałtyckiego, wzrasta bowiem ryzyko przedostawania się szkodliwych substancji do wód i dna Bałtyku oraz organizmów żywych. Njgroźniejsze jest ryzyko nagłego, niekontrolowanego wycieku ogromnej ilości substancji niebezpiecznych wskutek zapadnięcia się skorodowanego wraku i rozszczelnienia pojemników z paliwem.
W przypadku wraku tankowca „Franken”, zatopionego przez radzieckie lotnictwo, badania przeprowadzone przez Instytut Morski w Gdańsku wskazują na możliwość zalegania nawet 6.000 ton paliw i produktów ropopochodnych. Skorodowany wrak może pod wpływem własnego ciężaru zapaść się i spowodować nagły wyciek dużej ilości tych substancji. Tymczasem, jak wynika z ustaleń Najwyższej Izby Kontroli, odpowiedzialna za zwalczanie zagrożeń i zanieczyszczeń środowiska morskiego spowodowanych rozlewem na powierzchni morza substancji ropopochodnych, Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa jest zdolna do zebrania własnymi siłami i środkami około 3.000 ton oleju, a przy wykorzystaniu sił i środków innych jednostek – do 3.500 ton. Reszta – zatruje środowisko bałtyckie.
Już mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną spowodowaną przez wrak statku „Stuttgart” (zatopiony w Zatoce Puckiej przez samoloty amerykańskie). W jego otoczeniu stwierdzono plamę o przybliżonej powierzchni zaolejenia około 415 000 m². Ponadto, powiększa się zasięg skażenia dna.
„Badania przeprowadzone przez Instytut Morski w Gdańsku w kwietniu 2016 r. potwierdzają, że mamy do czynienia z lokalną katastrofę ekologiczną. Niestety, rząd Prawa i Sprawiedliwości nic z tym nie robi, choć „Stuttgart” leży blisko plaż bałtyckich. ” Tam gdzie zalega mazut utworzyła się strefa azoiczna (strefa pozbawiona życia), która wraz z plamą poszerza swój zasięg degradując środowisko naturalne” – stwierdza Instytut Morski.
Nie tylko wraki stanowią groźbę. Znalezione na terenie Niemiec duże ilości amunicji chemicznej oraz zapasów bojowych środków trujących, po II wojnie światowej wojska alianckie postanowiły zatopić w oparciu o ustalenia Konferencji Poczdamskiej. Na obszarze Morza Bałtyckiego wyznaczono miejsca zatopień (znajdujące się poza polskimi obszarami morskimi lub na ich granicy m.in. Głębie Gotlandzka i Bornholmska).
Jednak jak wynika z międzynarodowego projektu badawczego CHEMSEA, wyznaczone miejsca nie stanowią jedynych, w których zatapiano broń chemiczną lub w których zatopiona broń chemiczną może się znajdować. Potwierdzono bowiem występowanie bojowych środków trujących lub produktów ich rozpadu również w Głębi Gdańskiej i Rynnie Słupskiej – czyli w polskich obszarach morskich. „Stanowisko” składowania środków bojowych w Głębi Gdańskiej ma średnicę 0,62 mil morskich.
Ponadto chemiczne środki bojowe znajdowano także na plażach w Dziwnowie, Kołobrzegu i Darłowie, co sugeruje istnienie większej liczby takich podwodnych miejsc gdzie wrzucano do morza broń chemiczną – a także zatapianie jej gdzie popadło, zwykle podczas transportu do miejsc wyznaczonych.
Polskie władze nie przejmują się tymi wszystkimi zagrożeniami. „Zarówno administracja morska jak i ochrony środowiska nie rozpoznawały zagrożeń wynikających z zalegania w zatopionych na dnie Bałtyku wrakach ropopochodnego paliwa i broni chemicznej. Nie szacowały też ryzyka z nimi związanego i skutecznie nie przeciwdziałały rozpoznanym i zlokalizowanym zagrożeniom. Może to doprowadzić do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę” – stwierdza najnowszy raport NIK
Kontrola NIK objęła m.in. Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, Ministerstwo Środowiska (obecnie Ministerstwo Klimatu), Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, Urzędy Morskie w Gdyni, Słupsku i Szczecinie, Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa. Kontrolą objęto okres od 2016 do pierwszej połowy 2019 r.
Najwyższa Izba Kontroli wskazała na brak rozpoznania zagrożeń wynikających z zalegania wraków z paliwem i broni chemicznej na dnie Morza Bałtyckiego. „Administracja morska i administracja ochrony środowiska wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością za przeciwdziałanie tym zagrożeniom, nie uznając swoich kompetencji” – zauważa NIK. Jest to po prostu, typowe dla rządów PiS, usprawiedliwianie własnej bezczynności. NIK wskazuje bowiem, że z przepisów jasno wynika podział obowiązków w zakresie rozpoznania zagrożeń.
Ale nawet gdy gdzieś dokonano jakiegoś rozpoznania, oczywiście nic z tym nie robiono. „Administracje nie podejmowały działań prewencyjnych i interwencyjnych. Zarówno Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej jak i Minister Środowiska (obecnie Minister Klimatu) zostali ocenieni negatywnie” – podkreśla NIK.
Tak więc, administracja morska (Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej wraz z Dyrektorami Urzędów Morskich: w Gdyni, Słupsku i Szczecinie) nie dokonała inwentaryzacji dna – czyli, jak stwierdza NIK: „Nie rozpoznała miejsc, ilości, rodzaju i stanu materiałów niebezpiecznych (paliwa i produktów ropopochodnych z wraków oraz bojowych środków trujących i produktów ich rozpadu)”.
Wszystkie te zagrożenia były programowo ignorowane przez PiS-owskie władze. „Nawet w przypadku mogących stanowić największe ryzyko wśród rozpoznanych wraków statków, niemieckich jednostek „Franken” i „Stuttgart”, jak i zlokalizowanych w Głębi Gdańskiej miejsc zatopienia broni chemicznej, nie podejmowano skutecznego przeciwdziałania tym zagrożeniom, które doprowadziłoby do ich neutralizacji” – podkreśla NIK. Nie opracowano też metodyki i techniki szacowania ryzyka, związanego ze skażeniem środowiska morskiego.
Zaniedbania władz są wręcz karygodne. Administracja ochrony środowiska (Minister Środowiska, obecnie Minister Klimatu, wraz z Głównym Inspektorem Ochrony Środowiska) pomimo posiadania informacji o zagrożeniach ze strony materiałów niebezpiecznych, nie prowadziła monitoringu polskich obszarów morskich pod względem stężeń bojowych środków trujących oraz produktów ich rozpadu – a także pod względem paliw i produktów ropopochodnych z wraków statków.
Badaniami i oceną jakości wód nie objęto nawet rozpoznanych już miejsc zatopień bojowych środków trujących i wraków statków z paliwem. W szczególności dotyczyło to broni chemicznej, zalegającej w Głębi Gdańskiej, w środku naszych wód terytorialnych.
Administracji kompletnie nie zależało na obronie interesów Polski. Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, wykonujący prawa właścicielskie Skarbu Państwa do wód terytorialnych, nie zechciał wystąpić do państw będących właścicielami statków zatopionych na polskim terenie, o pokrycie kosztów usunięcia wraków lub o jakąkolwiek inną pomoc w usunięciu zanieczyszczeń dokonanych przez okręty tych państw. Nie podejmował także żadnych działań w celu uzyskania informacji o miejscach, ilości i rodzaju broni chemicznej, która została zatopiona w polskich obszarach morskich.
Wyniki kontroli są druzgocące. Po jej zakończeniu NIK skierowała liczne wnioski do rządu: o rzetelną ocenę ryzyka związanego z występowaniem materiałów niebezpiecznych w polskich obszarach morskich; o przeprowadzenie kompleksowej identyfikacji zatopionych środków trujących oraz paliw i produktów ropopochodnych; o rozpoznanie skali zagrożeń i inwentaryzację dna; o usunięcie bezpośredniego zagrożenia wynikającego z zalegania na dnie morza statków „Franken” i „Stuttgart” – czyli o to, by rząd PiS zaczął wreszcie cokolwiek robić, by ograniczyć rozmiary katastrofy ekologicznej w wodach Bałtyku.
Zabrakło w tym wszystkim jednego, bardzo ważnego wnosku: do prokuratury. Bezczynność władz PiS powinna zostać przerwana i ukarana, zanim trujące substancje ostatecznie nie zniszczą naszych wód i plaż.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Gospodarka 48 godzin

Następny

Szukanie dowodów motozmowy

Zostaw komentarz