Opieka medyczna pochłania coraz więcej pieniędzy podatników, ale rząd PiS nie potrafi przekuć tych środków na osiągnięcie zadowalających efektów.
Wydatki publiczne na ochronę zdrowia w Polsce, według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, OECD, wynoszą 4,5 proc. naszego produktu krajowego brutto – i są niższe niż w większości państw europejskich należących do tej organizacji.
Niskie nakłady na ten cel oznaczają, że coraz większe są wydatki ponoszone przez samych pacjentów – czy to w postaci udziału w dodatkowych systemach ubezpieczeń, czy pieniędzy przeznaczanych na świadczenia lub leki.
Na zdrowie
Narodowy Fundusz Zdrowia stanowi najważniejsze źródło finansowania publicznego systemu ochrony zdrowia. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, pokrywa 85 proc. wydatków na ten cel. Reszta to wydatki budżetu państwa – 11 proc. i jednostek samorządu terytorialnego – 4 proc.
Przychody NFZ w 2018 r. wyniosły blisko 85,3 mld zł i były wyższe o 7 proc. niż w 2017 r. (wzrost o prawie 5,7 mld zł). W ciągu ostatnich czterech wzrosły zaś o ponad 25 proc.
Największą część tych przychodów stanowiły składki obywateli na ubezpieczenie zdrowotne, które wyniosły ponad 80,8 mld zł i składki Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego – 3,3 mld zł.
Ten wzrost o 5,7 mld zł oznacza, że Fundusz po raz pierwszy przeznaczył na świadczenia opieki zdrowotnej ponad 80 mld zł (w stosunku do 2017 r. średnio o 6 proc. więcej).
Najszybciej rosły koszty administracyjne, czyli zadań wynikających z tzw. przepisów o koordynacji (o 53 mln zł czyli o 11,1 proc. ). Jest to jednak generalnie stosunkowo niewielka kwota.
Nieporównanie poważniejszą pozycję stanowią koszty leczenia szpitalnego – wzrost o blisko 3,8 mld zł (9,8 proc.). Równie szybko zwiększały się także koszty podstawowej opieki zdrowotnej – o ok. 1 mld zł (9,9 proc.).
Przyrost kosztów opieki psychiatrycznej i leczenia uzależnień zamknął się kwotą 181,5 mln zł, na długoterminowe świadczenia pielęgnacyjne i opiekuńcze wydano blisko o 149 mln zł więcej, na opiekę paliatywną i hospicyjną o 66 mln więcej. Zaopatrzenie w wyroby medyczne to wzrost o ponad 72 mln zł, a pomoc doraźna i transport sanitarny – tylko o niespełna 3 mln zł.
Nikła efektywność
Tak więc, wydano wprawdzie więcej, ale nieudolność rządu Prawa i Sprawiedliwości sprawia, że z tych zwiększonych wydatków bardzo niewiele wynika. Pieniądze, pompowane w niewydolny, PiS-owski system ochrony zdrowia gdzieś przepadają, zaś system nadal jest niewydolny.
„Działalność NFZ w 2018 r. nie spowodowała istotnej zmiany w dostępności świadczeń dla pacjentów” – stwierdza zatem Najwyższa Izba Kontroli.
Nadal nierozwiązanym problemem pozostaje brak dostępu do części świadczeń zdrowotnych, wielomiesięczne czekanie na dostanie się do specjalisty, a na terenie czterech województw, niemożliwość uzyskania kompleksowej opieki po zawale serca.
Niepokoi również wzrost kosztów leczenia szpitalnego (o blisko 4 mld zł) – i wzrost ich udziału w kosztach świadczeń opieki zdrowotnej do 52,4 proc. A także rosnąca liczba czekających coraz dłużej na świadczenia rehabilitacyjne. Jeszcze w 2016 r. leczenie szpitalne stanowiło 49 proc. kosztów świadczeń opieki zdrowotnej.
Oznacza to całkowitą nieefektywność PiS-owskiego modelu finansowania opieki zdrowotnej w placówkach zakwalifikowanych do „sieci szpitali”. Wprowadzenie ryczałtu nie spowodowało zatrzymania wzrostu udziału leczenia szpitalnego w kosztach świadczeń opieki zdrowotnej.
NIK zwraca uwagę, na oczywisty fakt: wzrost kosztów świadczeń opieki zdrowotnej nie przełożył się wprost na zwiększenie zakupu świadczeń. W kosztach świadczeń opieki zdrowotnej ujęte zostały bowiem wydatki przeznaczone na podwyższenie wynagrodzeń personelu medycznego.
Koszty podwyżek dla medycznych grup zawodowych wyniosły ponad 4,5 mld zł i były wyższe niż w 2017 roku o 1,9 mld zł. Podniesiono zarobki pielęgniarek i położnych, ratowników medycznych, lekarzy posiadających specjalizację. A wszyscy oni jakoś nie są przesadnie zadowoleni.
Tylko parę pozytywów
W ponurym krajobrazie naszej opieki medycznej widać jednak, zdaniem NIK, parę pozytywów: zmniejszyły się kolejki na operację zaćmy, wprowadzenie dentobusów poprawiło – acz w niewielkim stopniu – powszechność świadczeń stomatologicznych, nastąpiła też wyraźna poprawa dostępności rehabilitacji kardiologicznej dla pacjentów po zawale mięśnia sercowego. Wreszcie, o ponad 50 tys. osób zmniejszyła się ogólna liczba oczekujących na świadczenia. W sumie, dla 28,8 proc. świadczeń czas oczekiwania się wydłużył, a dla 71,2 proc. skrócił się lub pozostawał na niezmienionym poziomie.
Oczywiście pozytywnie trzeba ocenić zmniejszenie się w stosunku do 2017 r. liczby oczekujących na udzielenie świadczeń. Należy zwrócić uwagę, że miało to miejsce w sytuacji wzrostu liczby osób starszych (tj. które osiągnęły 65 i więcej lat), co zawsze stanowi czynnik zwiększający popyt na świadczenia medyczne. Łączna liczba oczekujących na świadczenie (razem, przypadków pilnych i stabilnych) w styczniu 2019 r. wyniosła 5 mln 646 tys. osób – i była o 51 tys. niższa niż o rok wcześniej.
Niepożądaną tendencją jest natomiast wzrost ogólnej liczby oczekujących przypadków pilnych, o ponad 68 tys. osób (tj. o ponad 14 proc.). Oznacza to bowiem, że wiele z tych „przypadków” może nie doczekać.
Na ogólny spadek liczby oczekujących wpłynęła głównie poprawa w organizacji leczenia zaćmy. Pozwoliło to na zmniejszenie liczby oczekujących o blisko 122 tys. osób czyli o 25 proc. (z ponad 494 tys. oczekujących na koniec 2017 r. ,do ponad 372 tys. osób na koniec 2018 r.).
Mediana średniego czasu oczekiwania, dla przypadków stabilnych, spadła o 139 dni i w początku ubiegłego roku wynosiła 345 dni. Tylko w jednym województwie, Podlaskim, czas oczekiwania się wydłużył.
Ogólny spadek liczby czekających nie dotyczył jednak wszystkich rodzajów świadczeń. W rehabilitacji leczniczej, leczeniu szpitalnym i ambulatoryjnej opiece specjalistycznej liczba oczekujących na świadczenie wzrosła.
Na rehabilitację leczniczą na koniec 2018 r. czekało ponad 1 mln 645 tys. osób czyli o ponad 63 tys. więcej niż na koniec 2017 r. (wzrost o 4 proc.), a na leczenie szpitalne 651,5 tys. osób – i było to o 7,7 tys. osób więcej niż na koniec 2017 r.
W ambulatoryjnej opiece zdrowotnej liczba oczekujących (liczona łącznie dla przypadków stabilnych i pilnych) była wyższa o 6,4 tys. osób – przy czym, co także bardzo niepokojące, należy zauważyć, że dla przypadków stabilnych spadła o 16,5 tys. osób, a dla przypadków pilnych wzrosła o blisko 23 tys. osób.
Dentobusy wychodzą z poślizgu
Minister Zdrowia zakupił dentobusy już w 2017 r., jednak w żadnym województwie nie zawarto szybko umowy o udzielanie świadczeń. Ich wprowadzenie napotkało problemy organizacyjne. W efekcie dentobusy wykorzystano w poszczególnych województwach przez okres zaledwie od trzech do dziewięciu miesięcy. Najwcześniej poradzono z tym sobie w łódzkim, podlaskim, wielkopolskim i zachodniopomorskim. W pięciu województwach dentobusy zaczęły funkcjonować dopiero w drugiej połowie roku – w tym w Opolskim i Pomorskim, dopiero od 1 października 2018 r.
Z pomocy stomatologicznej w dentobusach skorzystało w sumie blisko 34 tys. pacjentów. Największą grupę wiekową stanowili pacjenci pomiędzy 7 a 16 rokiem życia – 61,7 proc. ogólnej liczby, z czego ci młodsi pacjenci stanowili 36,4 proc., a starsi 1,9 proc.
Z ustaleń kontroli wynika, że tylko w ograniczonym zakresie został zrealizowany cel zakupu dentobusów jakim było dotarcie ze świadczeniami do pacjentów, którzy mieli do nich utrudniony dostęp.
Praktyka ustalania miejsc udzielania świadczeń w dentobusach nie uwzględniała rzeczywistych potrzeb i w ograniczony sposób zapewniała możliwość kontynuacji leczenia. Dyrektorzy Oddziałów Wojewódzkich NFZ nie uczestniczyli aktywnie w ustalaniu miejsc udzielania świadczeń. Robili to świadczeniodawcy. W efekcie, dentobusy zatrzymywały się również w dużych miejscowościach, gdzie zapewniony był dostęp do świadczeń w gabinetach.
Natomiast wprowadzenie kompleksowej opieki po zawale serca poprawiło dostępność rehabilitacji kardiologicznej dla pacjentów. Jednak tylko 12,5 proc. pacjentów (9 287 pacjentów z 74 481), którzy w 2018 r. byli hospitalizowani z rozpoznaniem kwalifikującym do kompleksowej opieki po zawale, było leczonych w ramach tej formy opieki. Najwięcej – w Śląskim (34 proc. hospitalizowanych pacjentów), Lubelskim (38 proc. hospitalizowanych) i Dolnośląskim (24 proc. hospitalizowanych).
Natomiast w czterech województwach: Podkarpackim, Świętokrzyskim, Pomorskim i Warmińsko-Mazurskim pacjenci w ogóle nie mieli dostępu do kompleksowej opieki po zawale mięśnia sercowego.
Szczęściarze mieli oczywiście większą szansę na przeżycie. Wiadomo, że wczesne rozpoczęcie rehabilitacji redukuje ryzyko zgonu lub powtórnego zawału.
Generalnie, realizację zadań Narodowego Funduszu Zdrowia utrudniały rozliczne problemy systemowe, dotykające systemu ochrony zdrowia.
Mówiąc najprościej, dostępne zasoby systemu i ich rozmieszczenie nie odpowiadają potrzebom zdrowotnym ludności. To zaś oznacza, że od wielu lat występują ograniczenia w dostępie do części świadczeń zdrowotnych. I to się szybko nie zmieni.