8 grudnia 2024

loader

Maryla, czyli niech żyje bal!

Już w pierwszych słowach tego felietonu, o jedno Was proszę. Nie porzucajcie lektury po tym, co teraz obwieszczę: otóż podczas Świąt Bożego Narodzenia włączyłem telewizję pisowskiego reżimu, by ją przez prawie dwie godziny oglądać, a zaoferowanym mi programem się radować.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla człowieka prawego, sprawiedliwego, rozumnego, człowieka prawdy i wysokiej kultury, oglądanie „kurwizji” jest występkiem haniebnym, czynem, który zasługuje na społeczne potępienie w świecie ludzi kulturowo wychowanych i naukowo do życia przygotowanych. Do tych ludzi, za to jaki program zdecydowałem się włączyć, kieruję więc słowo przepraszam, sorry, lo siento, izwinitie, pardon. A nawet po chińsku dodam duibugi.
I już przeprosiny tłumaczę powodów haniebnego czynu mojego: włączyłem TVP 1, by obejrzeć film dokumentalny „Maryla. Tak kochałam”, którego najważniejszymi twórcami są Krystian Kuczkowski i Michał Bandurski.
Ci z Was, tych co lepiej moje gusta muzyczne znają – aż tak wielką żądzą zobaczenia na ekranie Maryli Rodowicz – są zapewne zaskoczeni. Wszak Pan Dariusz to pasjonat rocka ( a szczególnie ciężkiego), bluesa, rocka progresywnego, jazz – rocka, psychodelii. A Maryla Rodowicz to artystka z innej muzycznej szuflady. Co więc mną kieruje? Ano, zwyczajna radość z posłuchania czasem czegoś innego. To coś innego musi być jednak muzycznie i aranżacyjnie wartościowe, melodyjne, ( czyli wpada w ucho), musi to mieć wartościowy tekst i dobrego wykonawcę. To tylko niektóre z warunków, które stawiam sobie przy słuchaniu i oglądaniu muzyki innej od tej, której uwielbiam. A Maryla Rodowicz taką muzykę od dziesięcioleci mi oferuje, taką artystką jest. Poznałem ją na przełomie lat 60. I 70. z rodzicami i dziecięcą pasją oglądając kolejne Opola i Sopoty. W liceum podczas prywatek wyśpiewywałem z przyjaciółmi jej kolejne hiciory. A czasie studiów, i jeszcze długo po nich, byłem wiernym recenzentem, aktywnym obserwatorem krakowskiego Studenckiego Festiwalu Piosenki. Tam widziałem, jak wielu młodych ludzi, marzy o tym, by stać się kolejną Marylą Rodowicz czy Markiem Grechutą. I stąd się wzięła moja znajomość, szacunek też, dla tej muzyki, którą uprawia Maryla Rodowicz i jej studenccy naśladowcy kolejnych pokoleń.
Ciekaw byłem, jak te czasy i tę muzykę pokaże nam telewizja, zwana kurwizją, która z partyjnych względów wszystko potrafi zafałszować, upisić, zideologizować, wie, jak kłamać, jątrzyć i szmacić ludzi z każdej epoki, gdy nie podobają się Jarosławowi Kaczyńskiemu, Kim Ir Senowi naszych czasów. A tu proszę, miła niespodzianka, która mogła powstać także z takiego powodu, że prezes Kurski zbyt bardzo zajęty był wyjaśnianiem Narodowi, kto ma rację w zwalczających się frakcjach skłóconej mafii PiS. Na antenę TVP 1 trafił więc w miarę rzetelny dokument poświęcony Maryli Rodowicz, artystki, która przeżyła z sukcesem już jeden reżim komunistyczny, a teraz przyszło jej żyć w podobnym. Wielu, całkiem słusznie, uważa, że nawet jest to reżim jeszcze ohydniejszego sortu kulturowego. W dokumencie o Rodowicz udało się jego ingerencji uniknąć. Na moją radość.
Powstał prawie dwugodzinny film, w którym Marylę z prawie wszystkich stron pokazano. Skomentowano i oceniono. Niełatwe to musiało być dla autorów wyzwanie, gdy wziąć pod uwagę rejestr mężów, kochanków, muzykantów, zmieniających się mód i politycznych systemów. Wszystkie te bariery, 76 – letnia dziś artystka, pokonała. I nadal pokonuje, walcząc choćby tylko z ostatnim mężem, który w filmie głosu nie zabiera. Za to po projekcji już się oburza. Inni głos zabrali, ale nie wszyscy, gdyż opinii choćby Krzysztofa Jasińskiego czy Andrzeja Jaroszewicza zabrakło. Niewiele to jednak dokumentowi szkodzi. Jego największą zaletą jest udany wybór wypowiedzi głównej bohaterki, przemyślana fabuła oraz doprawdy świetny wybór muzycznych fragmentów z bogatego archiwum TVP, co musiało kosztować autorów wiele wysiłku. Ależ dzięki temu udaną podróż przeżyłem przez minione ponad pół wieku kariery Maryli Rodowicz i mojego życia. Ależ ładnych sentencji zostało mi przypomnianych, w piosenkach np. Agnieszki Osieckiej czy Andrzeja Sikorowskiego, ależ ładnych melodii po raz kolejny doświadczyłem, których kompozytorami byli Katarzyna Gaertner czy Seweryn Krajewski. Dokument o Maryli powinien być lekcją obowiązkową w szkołach muzycznych i wylęgarniach nowych gwiazd, które mają ambicję i nie chcą reprezentować byle kultury Zenka Martyniuka. Piszę te słowa, choć wiem, że nie wszystkim się spodobają. Już wiem, że na produkcję Jedynki fala hejtu się wylała, jedno chwalą, drudzy potępiają. Jak to w naszym kraju najczęściej i w każdej sprawie bywa.
Maryla wyśpiewała o tym wiele pięknych słów. Szczególnie w jakże mądrej pieśni „Niech żyje bal”. Brak miejsca, by wszystkie je tu przypomnieć.
Moja pointa jest taka: niech Maryla Rodowicz jeszcze długo nam śpiewa, komentując bal na narodowym Titanicu. A on, wierzmy, nie utonie, gdy Maryla będzie śpiewała.

Dariusz Łanocha

Poprzedni

Mój dziennik politycznie niepoprawny

Następny

Syndrom rózgi na zadku