10 grudnia 2024

loader

Nowa Irlandia

Diabli porwą polską religijność?

 

Niewspółmiernie słabe w stosunku do jego wagi echo wywołał w Polsce raport prestiżowego amerykańskiego ośrodka badań socjologicznych Pew Research Center. Jego wyniki wskazują, że – ujmując rzecz najogólniej – w Polsce ma miejsce najbardziej dynamiczny w skali światowej spadek religijności osób, które nie ukończyły czterdziestego roku życia. Polacy w tym wieku są dwukrotnie mniej religijni niż czterdziestolatkowie plus, a proces ten się pogłębia.

Pew Research Center przeprowadził badania na ten temat aż w 106 krajach świata, a zatem ich wynik nie jest elementem manipulacji któregoś z ośrodków „agresywnego, wojującego laicyzmu”, jak zapewne chcieliby to widzieć publicyści nacjonalistyczno-klerykalni i beztroscy optymiści w kręgach Kościoła katolickiego. Wyniki wskazują, że w kategorii osób „starszych” (40 plus) odbywanie codziennej modlitwy deklaruje 39 procent osób, a w grupie „młodszych” (40 minus) wynik w tym zakresie wynosi 14 procent. Jeśli wziąć pod uwagę, że w od dawna radykalnie zlaicyzowanej Wielkiej Brytanii codzienną modlitwę deklaruje 4 procent ludzi młodych, to dziesięciopunktowa różnica dzieląca ją od arcykatolickiej Polski jest doprawdy niewielka.

Ten wynik koreluje z innymi, znanymi od dawna wynikami, wskazującymi, że w 2016 roku w niedzielnej mszy uczestniczyło 37 procent ogółu wiernych w Polsce, a liczba ta systematycznie, choć relatywnie powoli spada od lat osiemdziesiątych. W kategorii osób 40 plus udział w niedzielnej mszy deklaruje co prawda 55 procent, ale już w kategorii młodych (40 minus) wynik ten jest jeszcze słabszy i wynosi 26 procent. I to właśnie owe 29 procent różnicy stanowi istotę niejakiej „sensacyjności” wyników tego badania. Podobnie dynamicznego wzrostu różnic w zakresie religijności między wspomnianymi grupami wiekowymi doświadcza co prawda także Japonia, ale w świecie chrześcijańskim staliśmy się pod tym względem światowym liderem i to z perspektywami.

 

Pokolenie JP II diabli wzięli?

A od 2005 roku (śmierć Jana Pawła II) i jeszcze kilka lat temu mówiono, że młodzi Polacy są liderami konserwatywnych postaw i pobożności, a znaczną ich część można zaliczyć do „pokolenia JP II”. W mediach pokazywano nieustannie, a w TVPiS, nie mówiąc o TV Trwam pokazuje się do dziś niezliczone ujęcia pielgrzymkowych grup młodzieżowych czy n.p. „rozmodloną” młodzież na „rybnym” zlocie w Lednicy. Owszem, grupy te są jeszcze na tyle liczne, że przy pomocy kamery można je pokazać jako liczne, hałaśliwe i wesołe, ale bezlitosna statystyka zdaje się wskazywać, że w Częstochowie, na Lednicy i innych tego rodzaju miejscach gromadzą się nie reprezentanci większości młodego pokolenia, ale jego zdecydowanej mniejszości. Do tego dochodzi wyjątkowo dla Kościoła boleśnie niski wskaźnik respektowania przez młode pokolenie jego nauk w zakresie moralności seksualnej (m.in. zakazu „seksu przedmałżeńskiego” czy antykoncepcji), wynoszący 6,7 procenta (co oznacza, że blisko 94 procent młodych deklaratywnie czy choćby tylko praktycznie odrzuca te zakazy). Jeśli wziąć pod uwagę także inne szczegółowe wskaźniki ilustrujące relacje polskiej młodzieży do religii i jej praktykowania i jeśli przyjąć, że odnotowane tendencje będą trwałe, nie sposób uwolnić się od przypuszczenia, że Polskę czeka przemiana podobna do tej, która w ostatniej dekadzie dokonała się w Hiszpanii czy Irlandii (Francja, Niemcy czy Wielka Brytania to kraje „starego” laicyzmu). I w jednym i drugim z tych krajów nastąpiło załamanie się potęgi katolicyzmu, który był w nich nie tylko religią, ale także cerberem moralności obyczajowej oraz wspornikiem systemu katolicyzmu politycznego. Co znamienne, wspomniane procesy dokonały się nie tylko w Hiszpanii, gdzie Kościół kat. był wspornikiem powszechnie w tym kraju znienawidzonego faszyzującego frankizmu (1936-1975), ale także w Irlandii, gdzie Kościół kat. przez stulecia wspierał irlandzkie aspiracje niepodległościowe w walce z Anglikami, czyli jego rolę można uznać za podobną do roli katolicyzmu polskiego. Rzecz jasna, proces ten nie nastąpi raczej bardzo szybko, bo poziom praktycznej religijności (udział w praktykach religijnych z mszą niedzielną na czele) osób mających obecnie więcej niż czterdzieści lat ciągle jeszcze jest znaczący i waży na ogólnych wynikach. Jednak przecież już „za chwilę”, rok po roku, kategorię wiekową 40 plus zasilać będą także ci młodsi z kategorii „40 minus”, którzy w swoje masie tak bardzo dystansują się od religii kat. w różnych jej przejawach.

 

Sojusz PiS i ołtarza

Skierowana w przyszłość ekstrapolacja wspomnianych wyników skłoniła nawet jednego z prawicowych publicystów do nieco panicznej supozycji, że zapateryzm (przypomnijmy: rządy radykalnie antyklerykalnej lewicy hiszpańskiej od 2003 roku), „to było miki przy tym, co będzie w Polsce”. Tę perspektywę może przyspieszyć obecna odmiana „sojuszu tronu i ołtarza”, czyli bliskość politycznego katolicyzmu rządzącego PiS i zdecydowanej większości kleru parafialnego i biskupów. Paradoksalnie, to PiS zdaje się przejawiać nieco większe zaniepokojenie nadmiernym zacieśnianiem tego sojuszu niż kler, co wyraża się brakiem entuzjazmu dla pomysłów zaostrzenia zakazu aborcji. Przyczyna tego jest zrozumiała. Znacząca część ludzi PiS z prezesem na czele obawia się wcielania w życie kościelnych żądań w kwestii zakazu aborcji, bo panicznie boi się silnych protestów i widzi w tym źródło osłabienia poparcia wyborczego. Kościół jest na ogół zadufany w swoją siłę i jej trwałość w Polsce, a często też racjonalizuje to samodurstwo w kształt odwiecznej, bezkompromisowej wierności swojej nauce, a ponadto wie, że rządy PiS mogą być ostatnimi na długie lata rządami formacji prawicowej bliskiej katolicyzmowi. Chce więc uzyskać – póki czas – maksimum w zakresie rozwiązań prawnych oraz jak najwięcej korzyści materialnych.

Wspomniane wyżej tendencje powinny cieszyć wszystkich zwolenników demokracji i państwa laickiego, oddzielonego od Państwa. Powinni cieszyć tym bardziej, że mogą one stać się zaporą przed tendencjami, które istnieją po nacjonalistycznie-klerykalnej strony walki politycznej. Oto pedagog Aleksander Nalaskowski nawyrzekawszy w tygodniku Karnowskich „Sieci” na wrażą Europę za „promocję homoseksualizmu, LGBT, ateizm, za rozwalanie Polski od wewnątrz obyczajowo, religijnie”, nakrzyczawszy, że „medialnie to główny cel naszych rodzimych a i obcych Europejczyków, że Polska musi wkurzać, musi być nieznośna, musi drażnić religijnością, zdecydowanymi upodobaniami politycznymi”. jako „bękart światłej Europy” – pedagog Nalaskowski konkluduje to następująco: „Jeden z moich znajomych, stary inżynier leśnik, tak to skomentował: „Wiesz, chyba wolę Polskę bez autostrad, niż Polskę z autostradami i tym g…em w pakiecie. Ilu tak już myśli?”.
Wyniki Pew Research Center dają nadzieję, że chore marzenia oszalałych ultrasów o katolickiej Polsce, skansenie z pełnymi kościołami przy kostropatych drogach, za to bez autostrad, pozostaną jedynie tworem obłąkańczych rojeń.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Wątpliwy postulat

Następny

Poeta pełen paradoksów

Zostaw komentarz