Nie tak dawno pisałem o konsekwencjach religijno-politycznych pewnego dekretu cesarza Teodozjusza. Pozwolę sobie nawiązać do tamtego felietonu, przywołując jeszcze raz rzeczony dekret, który opatrzyłem krótkim komentarzem: Teodozjusz wprowadził pewien obowiązujący do dzisiaj paradygmat, który można określić jako ekskluzywizm religijny. W praktyce oznaczało to niszczenie, a gdy to się nie udawało to ośmieszanie zastanych kultów i wprowadzanie jedynej słusznej religii.
Oto jak brzmiał stosowny dekret z 380 roku „wielkiego chrześcijańskiego cesarza”:
Chcemy widzieć wszystkie ludy, które podlegają miłościwej władzy Naszej Łaskawości, żyjące w wierze, jaką przekazał Rzymianom Apostoł Piotr i którą głosi się tak jak niegdyś także dzisiaj, i którą wyznaje, jak każdy wie, papież Damazy i biskup Piotr z Aleksandrii […]. Nakazałem, żeby ten tylko, kto przestrzega tego prawa, mógł przybrać imię katolika, a wszyscy inni jako nierozumni i szaleni byli napiętnowani hańbą nauki heretyckiej. Winni oni spodziewać się przede wszystkim pomsty Bożej, a następnie naszej kary stosownie do decyzji, którą powzięliśmy z natchnienia niebieskiego.
I tak już zostało, przynajmniej w krajach dość późno przecież nawróconych na religię cesarza Teodozjusza, jak chociażby Polska.
Powód jest tragicznie aktualny. Chodzi mianowicie o konsekwencje skandalicznego sformułowania abpa Marka Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”.
Wbrew oczekiwaniom liberalnych środowisk związanych z Kościołem katolickim i liczących na potępienie mowy nienawiści krakowskiego metropolity, ta mowa nie tylko nie nadszarpnęła reputacji Jędraszewskiego, ale uczyniła z niego nowego bohatera. Stał się wręcz symbolem niezłomnego rycerza broniącego wartości chrześcijańskich i jedynego sprawiedliwego, który miał odwagę jasno powiedzieć, co myśli. W obronie Jędraszewskiego ruszyły największe autorytety konserwatywnego katolicyzmu, już nie tylko polskiego.
Oto co napisał kardynał Duka z Pragi: „Jako prymas Czech, przewodniczący Konferencji Biskupów Czeskich, arcybiskup Pragi i kardynał Kościoła rzymskokatolickiego przyłączam się do deklaracji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i wzywam do podobnego kroku przedstawicieli episkopatów Słowacji i Węgier”.
Nieoceniony o. Rydzyk stwierdził: „Ks. abp Marek Jędraszewski powiedział – ja mogę tak porównać sobie z historii, może za mało jej znam – ale powiedział tak, jak kardynał Wyszyński kiedyś powiedział komunistom: »non possumus«, nie możemy dalej tak”.
Znacznie subtelniej i, by tak rzec, historiograficznie, swoje poparcie wyraził kardynał Zenon Grocholewski, który nie dostrzega w treści wygłoszonego 1 sierpnia kazania „nic niewłaściwego, lecz, przeciwnie, realistyczne odczytanie rzeczywistości oraz poczucie odpowiedzialności, którym się Ksiądz Arcybiskup kierował, broniąc prawdy i dobra oraz prawa Bożego wobec narzucającej się obecnie ideologii”.
Lista popierających hierarchów i polityków jest naturalnie znacznie dłuższa. Więc na zasadzie pars pro toto przywołam jeszcze autorytatywne dla polskiego katolicyzmu oświadczenie abpa Gądeckiego, który napisał, że:
Fala krytyki, która dotknęła metropolitę krakowskiego, arcybiskupa i profesora, a także reakcje pracodawców wobec osób wyrażających swoją dezaprobatę wobec ideologii LGBT+, świadczą o zakorzenionym w pewnych środowiskach totalitaryzmie światopoglądowym, polegającym na usuwaniu poza sferę obszaru wolności ludzi myślących inaczej.
Osobliwie brzmi przy tym stwierdzenie Gądeckiego, że „osoby przynależące do środowisk tzw. mniejszości seksualnych są naszymi braćmi i siostrami, za których Chrystus oddał swoje życie i które również chce doprowadzić do zbawienia”. Oraz jeszcze jedno dookreślenie: „Szacunek dla konkretnych osób nie może jednak prowadzić do akceptacji ideologii, która stawia sobie za cel przeprowadzenie rewolucji w zakresie społecznych obyczajów i międzyosobowych relacji”.
Już tylko brakuje płomiennego wsparcia papieża Franciszka. Czy może się pojawić? Tego bym nie wykluczał; wszak Franciszek już wielokrotnie wypowiadał się na temat zagrożeń związanych z „ideologią gender”.
Skąd ta jednomyślność we frontalnym ataku na środowiska LGBT ze strony przedstawicieli katolicyzmu, chyba nie tylko fundamentalistycznego czy konserwatywnego, ale dosłownie całego?
Odpowiedź jest dość prosta. Posłużę się wyjaśnieniem „głównego bohatera tęczowej zarazy”.
Otóż w Radiu Maryja Jędraszewski wyjaśniał, że używając słów „tęczowa zaraza” miał na myśli ideologię, a nie ludzi „którzy tę ideologię głoszą”. – Nie ma on żadnych wątpliwości, że istnieje coś takiego, jak ideologia LGBT. Jego zdaniem „Jest to pewien określony system myślenia, pewien określony system wartości – trzeba by powiedzieć antywartości – który przede wszystkim jest antychrześcijański, który odrzuca jednoznacznie przesłanie chrześcijańskie o Bogu, który stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo jako kobietę i mężczyznę, który ich powołał do życia małżeńskiego, do płodności małżeńskiej. To wszystko jest odrzucane bardzo systematycznie i w sposób – nie bójmy się tego powiedzieć
– totalitarny”.
No więc pisząc o „antropologicznym fałszu współczesnego katolicyzmu” nie mam na myśli konkretnych katolików, którzy są ludźmi pełnymi dobrej woli, tylko „ideologię katolicką”, która wyklucza każdego, kto nie podziela jej przekonań i systemu dogmatycznego stworzonego na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat. Jest to system ściśle połączony z władzą polityczną, którą wspiera o tyle, o ile pomaga mu osiągnąć jego ideologiczne cele.
Do połowy wieku XX, a dokładnie mówiąc do Soboru Watykańskiego II, Kościół katolicki dążył do osiągnięcia swoich celów w sposób bezwzględny, zgodnie z wytycznymi sformułowanymi przez cesarza Teodozjusza w 380 roku w dekrecie przywołanym na początku tych uwag. Jednak ze względu na postępującą utratę wpływów politycznych, religijnych i kulturowych, wypracował nową strategię „dialogu” i „aggiornamento” czyli dostosowywania się do zmieniających się warunków kulturowych. W praktyce oznaczało to zadowolenie się stanem posiadania i zgodę na możliwość odchodzenia z szeregów katolicyzmu tych, którym przestarzały i coraz bardziej egzotyczny światopogląd katolicki przestał odpowiadać.
Jednak enklawy katolicyzmu wojowniczego i fundamentalistycznego pozostały nawet w kręgach najbardziej liberalnych. Tymi enklawami są prawa rozrodcze i model rodziny.
Jest to o tyle ciekawe, że najbardziej zaciekłymi obrońcami „tradycyjnego modelu rodziny”, czyli związku mężczyzny i kobiety, są mężczyźni żyjący samotnie bądź w związkach homoseksualnych (vide znakomita książka francuskiego socjologa Frederica Martela „Sodoma”).
Nie sposób wytłumaczyć tego przedziwnego paradoksu inaczej jak tylko błędem epistemologicznym bądź wręcz fałszywą antropologią. Sprawa wymaga naturalnie głębszego namysłu, do czego — jak ufam — niebawem nadarzy się okazja. Obecną gorącą debatę uważam bowiem tylko za preludium do frontalnej konfrontacji dwóch antropologii. Jednej, fałszywej, reprezentowanej przez współczesny katolicyzm i drugiej, prawdziwej, reprezentowanej przez krytyczne myślenie, uwzględniające dane nauk szczegółowych, zwłaszcza antropologii, etnografii, socjologii, psychologii, a nawet
neurobiologii.