7 grudnia 2024

loader

Chicago Boys na falach Dniepru

Temu rządowi nie będzie łatwo – powiedział 35-letni Ołeksij Honczaruk krótko po tym, gdy złożył ślubowanie przed Radą Najwyższą i objął w czwartek 29 sierpnia stanowisko premiera Ukrainy. Czy będą to słowa prorocze? To się dopiero okaże, ale z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć co innego – pod rządami Sługi Ludu najtrudniej będzie ukraińskiemu społeczeństwu.

Na razie nie cichną wyrazy zachwytu nad najmłodszym w historii szefem ukraińskiego rządu. Polski Ośrodek Studiów Wschodnich wystawił mu entuzjastyczną ocenę, nazywając go „uznanym specjalistą w swojej dziedzinie”, chociaż przyznał, że Honczaruk, prawnik z wykształcenia, ma w zarządzaniu doświadczenie niewielkie. Inni się nie ograniczają: według komentatora i członka ukraińskiego klubu dyrektorów dużych firm (CEO Club) Tarasa Kozaka powstał „cudowny rząd”, zdaniem szefa ukraińskiej służby celnej Maksyma Nefiodowa zaistniała „nadzwyczajna koncentracja ludzi godnych i profesjonalnych”, gratulacje złożył przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Stanu Kurt Volker. Najbardziej w sedno trafił jednak, pokazując zarazem źródła tego powszechnego niemal zachwytu Siergiej Fursa, analityk funduszu inwestycyjnego Dragon Capital.
– Honczaruk i Spółka – to najlepszy gabinet, jaki zdarzył się w całej historii Ukrainy. Właśnie oni mogą stać się „Chicago Boys&Girls”, jeśli będą mieć wsparcie prezydenta i parlamentu – napisał Fursa. Byłoby jeszcze trafniej, gdyby zamiast „mogą stać się” napisał po prostu „będą”. W kraju, gdzie skutecznie wycięto z debaty politycznej jakąkolwiek lewicową czy choćby delikatnie prospołeczną myśl, i tak nie wzbudziłby żadnych kontrowersji. Neoliberalizm i rozścielanie czerwonego dywanu przed biznesem, w połączeniu z pogardą dla zwykłych ludzi, to w ukraińskich warunkach synonim „skutecznego reformowania” czy „uzdrawiania państwa”. A o tym, że nowy rząd ma takie właśnie plany, międzynarodowa opinia publiczna zdążyła się już dowiedzieć – nawet szybciej niż ukraińska. Ołeksij Honczaruk, będąc jeszcze „tylko” zastępcą szefa prezydenckiej administracji, przedstawił program partii Sługa Narodu i prezydenta Zełenskiego dla Ukrainy w końcu lipca w wywiadzie dla „Bloomberga”. Dziennikarze tego tytułu podsumowali rzecz krótko: Ukraina zamierza iść drogą terapii szokowej na wzór Polski i Węgier sprzed 30 lat.
Bo i Honczaruk nie owijał w bawełnę: w pierwszej kolejności wskazał jako strategicznego partnera Kijowa Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a nowy kredyt z tego źródła jako jedyną faktycznie szansę dla swojego państwa. Świetnie wiedział też, a przynajmniej próbował oszacować, jaka będzie cena pożyczki: stwierdził, że współpraca z MFW to konieczność wystawienia na sprzedaż udziałów w około dwustu przedsiębiorstwach, które choćby w części należą do państwa ukraińskiego i jeszcze przedstawiają jakąś wartość. Byłyby to, doprecyzował, także takie podmioty jak przewoźnik kolejowy (Ukrzaliznycia) i ukraińska poczta. Ale prawdziwym łakomym kąskiem dla inwestorów ma być co innego: jeszcze w tym roku, zapowiedział, Rada Najwyższa wycofa obowiązujące od 2001 r. moratorium na obrót ziemią. Prawdopodobnie także dla nabywców z zagranicy, ale tę kwestię, podobnie jak kilka innych szczegółowych regulacji władze w Kijowie będą jeszcze omawiać z Bankiem Światowym.
Terapia szokowa, podejście drugie
Wielką prywatyzację i wyprzedaż resztek państwowego majątku Ukrainy, łącznie z gruntami, neoliberalni doradcy podsuwają Kijowowi, odkąd zwyciężył Majdan. W rządzie Arsenija Jaceniuka w latach 2014-2016 zasiadał nawet człowiek, który zupełnie zasłużenie zapracował na nadaną mu przez dziennikarzy ksywkę „Likwidator”. Chodzi o litewskiego finansistę, naturalizowanego Ukraińca Aivarasa Abromavičiusa, ministra rozwoju gospodarczego i handlu. Jego pomysł na stymulowanie rzeczonego rozwoju jako żywo przypominał recepty Leszka Balcerowicza: deregulacja, prywatyzacja, cięcia wydatków publicznych. O kryzysie, jaki dotknął ukraińską gospodarkę po raptownym zerwaniu wymiany z Rosją mówił: wyjątkowa szansa, w domyśle – na terapię szokową.
Jeśli wtedy nie doprowadził swoich planów do końca, to głównie dlatego, że w ramach deregulowania i prywatyzowania chciał również przyciągać zagraniczny biznes i podważyć wszechwładzę lokalnych kleptokratów. Łącznie z przyjaciółmi samego prezydenta Poroszenki. Ci zaś się nie dawali. Gdy w lutym 2016 r. Abromavičius składał dymisję, ambasadorowie dziesięciu krajów z USA, Niemcami i Francją głośno wyrażali niezadowolenie.
„Likwidator” nie zniknął z Ukrainy: wypłynął w kampanii wyborczej Zełenskiego jako jeden z jego doradców ekonomicznych. Pozostawił też po sobie think-tank BRDO, Biuro Efektywnego Regulowania, finansowany ze środków Unii Europejskiej oraz Kanady, chwalący się też współpracą z Bankiem Światowym. Nietrudno się domyślić, jak BRDO definiuje swoje cele: chce czynić z Ukrainy miejsce maksymalnie przyjazne dla biznesu, deregulować, przyciągać inwestorów. Funkcję jego dyrektora pełnił przez ostatnie cztery lata nie kto inny, jak właśnie obecny premier Honczaruk.
Niejasne pozostaje tylko, czy Zełenskiemu i jego szefowi administracji Andrijowi Bohdanowi zarekomendował go bezpośrednio Abromavičius, czy też do prezydenckiego gmachu na Bankowej przyprowadził Honczaruka Dmytro Dubiłet, założyciel internetowego Monobanku i człowiek z otoczenia oligarchy Ihora Kołomojskiego. Biznesmen Dubiłet dostał zresztą w „reformatorskim” rządzie stanowisko ministra bez teki. Desant z BRDO w elitach władzy uzupełniają Denys Maluśka (minister sprawiedliwości) i Ołeksij Orżel (minister energetyki) oraz deputowani Sługi Ludu Ołena Szulak i Witalij Bezhyn. Świetnie pasuje do nich również Tymofij Myłowanow, który nie pozostawił wątpliwości, że jako minister gospodarki zamierza cyfryzować, deregulować, prywatyzować.
Biznesowi przywileje, pracownikom…
Czym dla zwykłych Ukraińców skończy się taka konfiguracja rządowo-biznesowa, nie mają wątpliwości aktywiści z grupy Socialny Ruch, jedni z nielicznych nad Dnieprem odważnych ludzi walczących o prawa pracownicze. Na to, że Honczaruk w swoim expose zwrócił uwagę na to, że 10 mln jego współobywateli żyje na granicy nędzy i zapewnił, że się z tym godził nie będzie, wzruszają ramionami.
– Na podstawie jego propozycji rząd [poprzedni – przyp. MKF] unieważnił ogromną liczbę ustaw dotyczących ochrony pracowników, co doprowadziło wręcz do wzrostu liczby śmiertelnych wypadków w pracy – piszą o premierze. – Po nowym rządzie nie należy spodziewać się niczego oprócz przywilejów dla biznesu, ograniczenia kontroli państwowej, zwiększenia długu publicznego i prywatyzacji. Konieczne jest, by spotkał się z opozycją ze strony sił prospołecznych i związków zawodowych. Tylko to powstrzyma wzrost ubóstwa i pogardy dla życia w imię „interesów rynku”.
Tyle, że opozycja w Radzie Najwyższej zrobić wiele nie może, gdy Sługa Ludu ma absolutną większość. A na wypadek, gdyby zaczęła organizować się poza radą, Zełenski z Kołomojskim się zabezpieczyli: w resorcie spraw wewnętrznych pozostał Arsen Awakow. To z jego nazwiskiem ukraińscy obrońcy praw człowieka, także ci o liberalnej orientacji, łączą przymykanie oka na ekscesy nacjonalistycznych radykałów (czy wręcz wspieranie ich przez resorty siłowe) i rażącą bezradność państwa w obliczu napaści na niezależnych dziennikarzy czy lokalnych aktywistów krytykujących np. korupcję w policji. Теraz piszą o sprzeniewierzeniu się hasłom z kampanii wyborczej i porzuceniu wyborców, którzy przecież oczekiwali alternatywy i zmian na lepsze, a nie konsolidowania wpływów przez jedną z twarzy poprzedniego rządu. Przeciwko pozostaniu Awakowa w resorcie spraw wewnętrznych udało się nawet zorganizować protest uliczny, z wiadomym – czyli zerowym – skutkiem.
„Niespodziewane” rozczarowanie
Tyleż mocny, co emblematyczny w tej dyskusji jest wpis, jaki zamieścił Dmytro Łychowy, redaktor portalu internetowego Nowinarija. Autor zarzuca Zełenskiemu zdradę wyborców, wypomina, że w odróżnieniu od Poroszenki, który do rządzenia potrzebował przyzwolenia różnych koterii i musiał dogadywać się z Awakowem, żeby nie upadł jego rząd, aktualny prezydent ma w parlamencie większość absolutną. Gdyby chciał, przekonuje dziennikarz, mógłby zmieniać kraj, w dowolnym kierunku i przy entuzjazmie wyborców.
– Wybrał jednak inną drogę. Stał się takim samym smokiem, jaki rządził wcześniej. Ma swojego Bohdana. Ma nie swojego Awakowa, który stał się częścią podziału władzy. Ma Kołomojskiego, który wpływa na liczne decyzje kadrowe – pisze rozgoryczony Łychowy, występując niczym głos wszystkich tych niejednorodnych grup wyborców, które zaufały Zełenskiemu, bo tak bardzo miały dość Poroszenki, że były gotowe uwierzyć w aktora bez programu politycznego i jego pośpiesznie sklejaną z przypadkowych elementów partię. Tak bardzo miały dość oligarchicznej kleptokracji, że nawet nie przeszkadzał im Kołomojski krążący wokół „świeżego kandydata”. I dopiero teraz powoli przekonują się, komu ten uśmiechnięty mężczyzna miał utorować drogę.
Nadzorcy
Bolesne przebudzenie tych, którzy ciągle się łudzą, nastąpi niedługo. Spotkanie premiera Honczaruka z delegacją MFW to kwestia kilku tygodni, ale jeszcze wcześniej zdominowana przez samozwańczych Sługów Ludu Rada Najwyższa może zająć się pierwszymi projektami, które były szef BRDO ma w zanadrzu. Jak powiedział portalowi nv.ua szef prezydenckiej frakcji w radzie Dawid Arachamija, czekają one tylko na moment, gdy zyskają pozytywną opinię Amerykańskiej Izby Handlowej, European Business Association (kolejnego podmiotu troszczącego się o zachodnie biznesy nad Dnieprem) i Ukraińskiego Związku Przedsiębiorców. Kto zaopiniuje nowe projekty z punktu widzenia ludzi, pracowników? Pytanie oczywiście retoryczne.
Obawa o to, że Zełenski jednak zechce wsłuchać się w głos zubożałych wyborców, a Honczaruk tylko mówi o prywatyzacji, w umysłach liberalnych entuzjastów nowego rządu nie zaistniała ani na chwilę. Z fali zachwytów nad rządem „ekspertów i menedżerów” nie wybija się ani jeden głos przestrzegający przed „populizmem” czy „nadmiernym oglądaniem się na roszczeniowych ludzi” – słudzy i klakierzy wielkiego biznesu nie boją się, że Sługa Ludu faktycznie będzie godny swojej nazwy. Martwi ich co innego – czy ambitna ekipa deregulatorów nie podzieli losu swojego prekursora Abromavičiusa, gdy wspierając kapitał zagraniczny wejdzie w drogę interesom aktualnego pierwszego wśród oligarchów Ihora Kołomojskiego. I znowu najpewniej nadzieje i obawy tych kręgów wyraził Siergiej Fursa: „Jesteśmy na Ukrainie, a więc bez nadzorcy się nie da. Dobrze, że chociaż zrobiono Dubiłeta tylko prostym i niepojętym «ministrem rady ministrów», zamiast dać człowiekowi Kołomojskiego wyższe stanowisko. Chociaż trudno będzie wyjaśnić zagranicznemu inwestorowi, dlaczego członek zarządu Prywatbanku i syn przewodniczącego zarządu Prywatbanku z czasów Kołomojskiego, gdy z tego banku wyprowadzono pieniądze, zasiada w rządzie, a nie na ławie oskarżonych”.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Lesbos pęka w szwach

Następny

Żydzi, masoni i… radykalna lewica

Zostaw komentarz