9 grudnia 2024

loader

Henryk Boukołowski (1937-2020)

Był wybitnym człowiekiem teatru, dla którego sztuka spod znaku Melpomeny zawsze była najważniejsza. Obdarzony był skromnymi, kameralnymi warunkami zewnętrznymi, lecz imponował wspaniałą, kryształową dykcją, a jego aktorstwo było bardzo stylowe, wytworne, naznaczone rysem wysokiej kultury. Urodził się 11 stycznia 1937 w Białymstoku. W 1958 roku ukończył warszawską PWST. Był współzałożycielem, aktorem i reżyserem Teatru Adekwatnego w Warszawie, który działał w gmachu staromiejskiej Starej Prochowni (1964-1994). Był też aktorem teatrów: Ateneum w Warszawie (1958-60), Polskiego w Warszawie (1960-62), aktorem i reżyserem Sceny Polskiej – w Czeskim Cieszynie (1963-64), Teatru Polskiego w Bielsku Białej (1964-1967). Za najważniejszą ze swoich ról teatralnych uważał Richmonda w legendarnym przedstawieniu „Ryszarda III” w reżyserii Jacka Woszczerowicza w 1960 roku i z nim w roli głównej. Pracował też m.in. z Jerzym Rakowieckim przy „Chorym z urojenia” Moliera, Janem Kulczyńskim przy „Procesie” Kafki, z Kazimierzem Braunem w „Dwóch teatrach” Szaniawskiego, gdzie zagrał rolę Chłopca. Zagrał też w reżyserii Brauna tytułową rolę w „Romeo i Julii”, a także w „Pierścieniu wielkiej damy” Norwida. W Polskim, podobnie jak w Ateneum, miał okazję pracować z wybitnymi reżyserami, z Zygmuntem Hübnerem w „Egmoncie” Goethego, z Jerzym Krasowskim i Krystyną Skuszanką przy „Braciach Karamazow” Dostojewskiego jako Alosza i w mickiewiczowskich „Dziadach”. W Teatrze Telewizji zagrał m.in. role w „Szkole żon” Moliera w reż. Bohdana Trukana, „Odprawie posłów greckich” J. Kochanowskiego w reż. Ludwika René, w „Dwóch teatrach” Jerzego Szaniawskiego w reż. Jerzego Antczaka, w „Lecie w Nohant” Jarosława Iwaszkiewicza w reż. Józefa Słotwińskiego, w „Ondynie” Jeana Giraudoux w reż. Maryny Broniewskiej, w „Martinie Edenie” Jacka Londona w reż. St. Wohla, w „Antygonie” Sofoklesa we własnej reżyserii, w „Dziewczętach z Nowolipek” Poli Gojawiczyńskiej w reż. Stanisława Wohla. Użyczał swojego głosu w słuchowiskach radiowych i bajkach muzycznych dla dzieci, m.in. do dźwiękowego wydania „Przygód Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego. W filmie zadebiutował w 1960 roku główną rolą w „Nikt nie woła” Kazimierza Kutza. Zagrał też m.in. w „Rzeczywistości” Antoniego Bohdziewicza (1960), w „Koperniku” E. i Cz. Petelskich (1973), „Sanatorium pod klepsydrą” Wojciecha J. Hasa (1973), w „Zmorach” Wojciecha Marczewskiego (1978), „Skardze” Jerzego Wójcika (1991), a także w serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Zagrał też w trzech nowelach telewizyjnych z cyklu opowieści niezwykłych: „Awatarze” Janusza Majewskiego (1964) „Torturze nadziei” Petelskich (1967) i „Beczce Amontillado” Leona Jeannot (1971). Zmarł 4 października 2020 r. w Warszawie. Poniżej publikujemy wywiad z aktorem przeprowadzony przez Krzysztofa Lubczyńskiego.

Przypomnijmy pokrótce czym był Teatr Adekwatny…
Założyliśmy go w 1964 roku w czeskim Cieszynie razem z Magdą Teresą Wójcik, wybitną, a przy tym niebanalną aktorką, po latach pamiętną z tytułowej roli w głośnym filmie Janusza Zaorskiego „Matka Królów. W latach 1966-68 działaliśmy, w strukturze nieformalnej, w Szczecinie, przy Klubie 13 Muz oraz przy Międzynarodowym Klubie Książki i Prasy w Płocku. Szczecin był wtedy ważnym ośrodkiem teatralnym, bo władze bardzo dbały o krzewienie kultury polskiej na Ziemiach Odzyskanych.
Jaki był profil waszej sceny?
Sięgaliśmy głównie po klasykę. W sumie było to kilkadziesiąt spektakli, z których wiele otrzymało nagrody i wyróżnienia na festiwalach teatralnych w kraju i za granicą. Ja na przykład bardzo sobie cenię obsypany nagrodami „Promethidion” Norwida. I oto w 1994 roku zostaliśmy wyrzuceni ze swojej siedziby, zostaliśmy teatrem bezdomnym, straciliśmy część swojego dorobku. Działaliśmy gościnnie od 1995 roku jako stowarzyszenie. W latach 1999-2008 r. Teatr Adekwatny organizował corocznie cykle przedstawień plenerowych, które odbywały się w miesiącach letnich gościnnie w Teatrze na Wodzie w Łazienkach Królewskich w Warszawie. Ale to już tylko blady ślad po dawnym Adekwatnym, zresztą już bez mojego w zasadzie udziału. Los Teatru Adekwatnego skupia jak w soczewce położenie kultury w obecnej Polsce. To jeden epizodów procesu może nie tyle likwidacji, ile redukowania kultury. Jej instytucje są obsadzane przez niezdolnych, dyspozycyjnych ludzi, którzy nie reprezentują interesów świata kultury, lecz interesy administracji, władzy. Mówiło się o zamordyzmie w PRL, ale wtedy były liczne przejawy niepokornego stosunku n.p. dyrektorów teatrów w stosunku do władzy. Dziś jest to nie do wyobrażenia. Konformizm i służalczość sięgają zenitu. Władza takimi ludźmi obsadza instytucje artystyczne, bo tylko wtedy ma spokój. To jest w ogóle bardzo zły czas. Mamy do czynienia z falą zła, falą aktywności złych, rozgoryczonych ludzi. Taki czas. Może to przeminie…
Kiedyś było lepiej?
Mimo ograniczeń cenzuralnych, które skądinąd dziś także są, tyle że z innych źródeł, kultura jako całość była w nieporównywalnie lepszym położeniu. Oczywiście zawiść środowiskowa, plotkarstwo, intrygi były podobne, bo natura ludzka jest niezmienna. Krzysztof Chamiec powiedział mi kiedyś, że najczęściej gra tak, żeby koledzy nie odczuli jego przewagi na scenie, bo chce mieć spokój.
Szkołę teatralną, warszawską PWST ukończył Pan w 1958 roku. Zdążył Pan jeszcze poznać Aleksandra Zelwerowicza?
Tak, nawet obdarzył mnie komplementem za jedną ze szkolnych ról. Powiedział, że „zagrałem jak Jaracz”. Zacząłem studiować na rok przed jego śmiercią. Jeszcze bywał w szkole, po części sparaliżowany, wnoszony na krześle przez studentów. Po studiach na kilka lat zaangażowałem się do Teatru Ateneum…
Bardzo wtedy prestiżowego artystycznie…
O, tak. Zawdzięczałem to ceniącemu mnie Bardiniemu, który tam reżyserował. Powtórzyliśmy tam „Tramwaj” w jego reżyserii. Potem było kilka lat w Polskim, gdzie moją najważniejszą rolą okazał się Chłopiec w „Dwóch teatrach” Szaniawskiego w reżyserii Kazimierza Brauna, który trochę eksperymentował z klasyką w tym bardzo tradycjonalnym z założenia teatrze. W Polskim, podobnie jak w Ateneum, miałem okazję pracować z wybitnymi reżyserami, z Zygmuntem Hübnerem w „Egmoncie” Goethego, z Krasowskim i Skuszanką przy „Braciach Karamazow” jako Alosza i w „Dziadach”.
I nagle z tego znakomitego kręgu następuje Pana przeskok do prowincjonalnego polskiego teatru w czeskim Cieszynie. Dlaczego?
Bo poznałem Magdę Teresę Wójcik, która właśnie organizowała tam nową scenę. Byłem pod jej wszechstronnym wrażeniem i zdecydowałem się na tę przygodę. Wyreżyserowałem tam m.in. i zagrałem rolę tytułową w „Ryszardzie III”, co było efektem fascynacji wielkim spektaklem i wielką rolą Woszczerowicza. Czesi byli pod wrażeniem Magdy i nawet proponowali jej etat w czeskim teatrze, z dobrą gażą. Ale już wtedy wymyśliliśmy nasz Adekwatny i powróciliśmy do Warszawy, wcześniej wystawiając kilka przedstawień w Bielsku Białej. Potem na dwie role, w tym w „Onych” Witkacego w reżyserii Witka Skarucha, wróciłem do Polskiego i znów mnie wywiało daleko od Warszawy, bo do Szczecina, o czym wspominałem na początku.
Film zauważył Pana wcześnie, bo w 1959 roku…
Tak jeśli nie liczyć malutkiego epizodziku marynarza w „Orle” Buczkowskiego rok wcześniej. Kazio Kutz zaproponował mi główną rolę w jego filmie „Nikt nie woła”, który miał być jego polemiką z „Popiołem i diamentem” Wajdy. Zagrałem Bożka, postać o podobnej proweniencji jak Maciek Zbyszka Cybulskiego z „Popiołu”. Moja partnerką została Krystyna Marcinkowska, która po kilku latach zmarła tragicznie samobójczą śmiercią. Kręciliśmy w naturalnych plenerach i wnętrzach w Bystrzycy Kłodzkiej. Zdjęcia robił wybitny operator, później mój przyjaciel Jerzy Wójcik. Wkrótce potem, lata 1960 i 1961, zagrałem w „Rzeczywistości” Antoniego Bohdziewicza, według powieści Putramenta, kręconej w Lublinie „grającym” przedwojenne Wilno i w „Komediantach” Marii Kaniewskiej.
Ja Pana zapamiętałem z ról w trzech uroczych, krótkometrażowych filmach telewizyjnych z cyklu opowieści niezwykłych, z „Awatara” Janusza Majewskiego, „Tortury nadziei” Ewy i Czesława Petelskich i „Beczki Amontillado” Leona Jeannot…
To były te niewiarygodne dziś czasy, w których realizowano dla masowej widowni telewizyjnej filmy według wielkiej klasyki literackiej, polskiej i obcej. „Awatar” był kręconą we Wrocławiu ekranizacją opowiadania Teofila Gauthiera, gdzie grałem z Holoubkiem, Machulskim i Wanda Koczeską. Film o więźniu inkwizycji „Tortura nadziei” według opowiadania Barbeya d’Aurevilly z udziałem Hańczy i Henryka Borowskiego w zamku w Książu, a „Beczkę Amontillado” według opowiadania Poego w zaułkach warszawskiej Starówki, z Franiem Pieczką jako moim partnerem. Film ten nakręcił Leon Jeannot, reżyser który przed wojną realizował filmy o świecie żydowskim w Polsce, a po wojnie nakręcił m.in. komedię kryminalną „Kryptonim „Nektar” i obyczajową „Człowiek z M-3” z Bogumiłem Kobielą. Po realizacji „Beczki” zniknął mi z horyzontu i nie znam jego dalszych losów. Wspaniałe było w tych filmach to, że były wolne od wszelkich kontekstów politycznych, społecznych, były niemal czystą sztuką, podaną przy tym lekko i kunsztownie.
W 1973 roku zagrał Pan brawurowo kardynała Hipolita d’Este w „Koperniku” Ewy i Czesława Petelskich według scenariusza Jerzego Broszkiewicza…
Tak, to była prestiżowa produkcja z okazji 500-lecia urodzin Kopernika. Kręcona była w scenerii średniowiecznych polskich budowli, w moim przypadku imitujących włoską Ferrarę.
W tym samym roku pojawił się Pan w zjawiskowym filmie Wojciecha J. Hasa według prozy Bruno Schulza…
To był drobny epizod, ale bardzo prestiżowy, bo wielkie dzieło światowej sztuki filmowej. Dla takich momentów warto być aktorem…

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Flaczki tygodnia

Następny

Antyk po antyku

Zostaw komentarz