30 listopada 2024

loader

Jak zrobić karierę na bohaterze

czyli sprawa gen. bryg. pilota Stanisława Skalskiego na Ukrainie.

Kresy – w tym słowie, zabarwionym silnym wzruszeniem, pobrzmiewa miłość i nostalgia, tęsknota za pięknem utraconym splata się z tragicznymi wspomnieniami okrutnych wydarzeń. Strata tych ziem przez państwo polskie, z czasem wytworzyła ich obrosły legendą i wyidealizowany obraz. Ciągle aktualnym jawi się pytanie: Kresy błogosławieństwem czy przekleństwem są naszych dziejów? Zmiany polityczne, które zaszły w Europie po 1989 roku sprawiły, że na tak zwanej Zachodniej Ukrainie rozwijające się dążenia wolnościowe spowodowały powstanie w 1991 roku niepodległej Ukrainy. Fakt ten wykorzystuje polski Kościół katolicki upominając się i tam o dobra odebrane w przeszłości. Swoją akcję misyjną wykorzystują księża przywołując poczucie przynależności narodowej, mającej tutaj właśnie „korzenie polskiego pochodzenia”. Obłudne ambicje niektórych księży chcących prowadzić rekatolizację powodują, iż posuwają się do niecnego wykorzystywania znanych Polaków, bazując na prowadzeniu rzekomej repolonizacji. Tak stało się w Kodymie, gdzie, aby postawić kościół, przy okazji na złość prawosławnym, do zbierania w Polsce i za granicą datków na ten cel, wykorzystano fakt, iż w tej miejscowości urodził się Stanisław Skalski, największa sława polskiego lotnictwa II wojny światowej, człowiek, który z tym miejscem przez całe swoje życie nie miał nic wspólnego. Na Ukrainie, gdzie nadal część społeczeństwa gloryfikuje zwyrodnialców z OUN-UPA, działalność nadętego swym „misyjnym posłannictwem” księdza zrównała polskiego bohatera z nacjonalistami.

Między historią a legendą

Pojęcie Kresy w opracowaniach historyków i literaturze polskiej pojawiło się w drugiej połowie XIX wieku. Swoim zasięgiem stopniowo zaczęło obejmować coraz więcej polskich krain historycznych, prócz wschodnich ziem dawnej Rzeczpospolitej, były to kresy południowe (Spisz) i kresy północne (Mazury). Utracony Śląsk nazywano też Kresami Zachodnimi. Kresami ukrainnymi przyjęto nazywać południowo-wschodnie ziemie, czyli Kijowszczyznę, Bracławszczyznę i Dzikie Pola. Później tym mianem określano i ziemie leżące za Sanem, Narwią, Bugiem i Niemnem.
Pierwszy raz określenie „kresy” pojawiło się w Opisie starożytnej Polski (1816 r.) Tadeusza Święcickiego. Jednak powszechnie znane jest dzięki rapsodowi rycerskiemu Mohort (1854 r.) Wincentego Pola. Mohort, stuletni oficer, dowódca chorągwi bronił wschodnich rubieży Polski, kiedy to graniczyliśmy z Mołdawią i Chanatem Krymskim. Epos opowiada o życiu i śmierci kresowego chrześcijańskiego rycerza-patrioty, a jego pierwowzorem była postać żyjąca w czasach stanisławowskich. W osiemnastowiecznej Encyklopedii Powszechnej wydanej przez firmę Samuela Orgelbranda kresami nazwano linie ufortyfikowanych stanic, od Dniepru do Dniestru, strzegących Rzeczpospolitej przed czambułami Kozaków, Tatarów, sylistryjskich Turków i Wołochów.
Kresy południowo-wschodnie były obszarem różnych uwarunkowań politycznych, społecznych i kulturowych, ich przenikanie powodowało, iż wzajemne sąsiedztwo zarówno integrowało, jak i dezintegrowało. Kresy zamieszkiwali przedstawiciele ponad trzydziestu narodów, a co za tym idzie występowała tu też różnorodność religijna. Na Kresach ludzie żyli obok siebie, ale też ze sobą, współdziałali, ale i zwalczali się. Można tu było żyć niezależnie, nie podporządkowując się nikomu, oddawać się awanturnictwu, zdobywać fortuny, okryć się chwałą obrońców Ojczyzny, a nawet Europy. Szczególnie, gdy Polska była pod zaborami gloryfikowano przeszłość kresowej Rzeczpospolitej szlacheckiej, skąd wywodzi się romantyzm i niepodległościowe idee.
Polskość od wieków była na tych ziemiach głęboko zakorzeniona i kształtowała tradycje zarówno kulturowe, jak i wyznaniowe. Wzmożone osadnictwo polskie stało się propagatorem kultury łacińsko-katolickiej, niosącej wartości zachodnioeuropejskie. Silny wpływ kultury polskiej zauroczył miejscowy element ruski, magnateria i bojarstwo asymilowało się przyjmując język i obyczaje polskie. Na katolicyzm rzymski nawracali się Rusini, jak i pozostający przy wierze prawosławnej. Polszczyzna szerzyła się także wśród ruskiego ziemiaństwa, wyższego duchowieństwa i wyższego kozactwa, jak i mieszczaństwa. W sztuce i architekturze dominowały polskie wzorce. Szkole prawosławnej Piotra Mohyły, zorganizowanej według wzorców katolickich zarzucano, iż jej absolwenci odchodzą od swojego wyznania. W Akademii Mohylańskiej kształciła się duchowna i polityczna ruska elita, językami wykładowymi były: łacina, polski i ruski. Po unii w Horodle (1413 r.) bojarzy ruscy, żmudzcy i litewscy stali się szlachtą polską, otrzymali herby i prawa Korony.
Nawet, kiedy Polska utraciła niepodległość, polskość dominowała w krzewieniu oświaty na Wschodzie, co uwidoczniło się w kulturach innych narodów, a przyspieszyło ich rozwój i dało podwaliny pod kształtowanie się miejscowej inteligencji. Wytworzenie trwałych wartości w szkolnictwie, piśmiennictwie, architekturze i sztuce, wśród wyznawców Kościoła rzymsko-katolickiego, a zwłaszcza greckokatolickiego, to fenomen przemian cywilizacyjnych na wzór zachodni. Litwini, Białorusini i Ukraińcy, dzięki wspólnej z Polakami historii, zyskali swoją wielką szansę (po wpływach rosyjskich) na powrót do cywilizacji zachodnioeuropejskiej.
Kresy, wschodnie obszary Rzeczpospolitej, pełne uroku, piękna krajobrazu i idyllicznego życia w polskich dworach szlacheckich, opiewane w romantycznej literaturze pozostały w pamięci ludzi, którzy zmuszeni zostali do opuszczenia tej ziemi, i dzisiaj takie obrazy są przywoływane w licznie powstających książkach. Wówczas antagonizm między Polakami a Rusinami był nie do pomyślenia. Jednak te idealizowane Kresy, kraina spokoju i wiecznej szczęśliwości, w końcu stały się „ziemią przeklętą”, przepojoną nienawiścią współmieszkańców pełną przemocy i okrucieństwa. Zapamiętany świat dworów i pałaców wtopionych w malownicze pejzaże, szlachty i magnatów istniał, lecz stał się zamkniętą kartą historii.
Odnowienie hierarchii duchownej w 1991 roku na Ukrainie stworzyło polskiemu Kościołowi katolickiemu możliwość realizowania idei misyjnej w nowopowstałym państwie. Przystąpiono także do odzyskiwania kościołów, większość z nich jednak to ruiny wymagające ogromnych nakładów finansowych. Choć wraz ze zniknięciem społeczności ziemiańskiej i innych dobrodziejów, którzy w dużej mierze byli fundatorami świątyń, ciągle można liczyć na ludzi w Polsce, którym nie jest obojętny los Kościoła. W Polsce, bo wiernych na Ukrainie jest niewielu, a i zasobność ich portfela niewielka. W ustanowionej w 2002 roku diecezji odesko-symferopolskiej, w Kodymie, pojawiła się nowa metoda zdobywania funduszy na budowę nowego kościoła.

Zupa z gwoździa, czyli jak wydobyć od wiernych pieniądze na budowę nowego kościoła

Kodyma na Podolu miejsce ani znane, ani znakomite pod żadnym względem, w Rzeczpospolitej, w połowie XVIII wieku założone przez Lubomirskich. Po drugim rozbiorze wchodziła w skład Cesarstwa Rosyjskiego, od 1922 roku do ZSRR, dwa lata później była w granicach Mołdawskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, od 1941 do 1944 pod zarządem Rumunii, a od 1991 roku jest w granicach Ukrainy. Prawa miejskie uzyskała w 1979 roku. Katolickim wiernym wystarczała drewniana świątynia, później w jej miejsce, w latach 1835-1850, postawiono kościół murowany. Bolszewicy zamknęli kościół, a w 1947 roku został przekazany Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. Budynek definitywnie przebudowano na cerkiew po 1991 roku. W 2002 roku Kodyma znalazła się w nowoutworzonej diecezji odesko-symferopolskiej, a w 2007 roku pojawili się tam księża katoliccy. Pierwotnie biskup Bronisław Bernacki erygował parafię Matki Bożej z Lourdes. Nikt wówczas nie wiedział, iż wcześniej istniejący kościół był pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego, więc później do niego powrócono. Podobne, jak wiedza o kościele, było rozeznanie w kwestii wiernych, trzeba ich było szukać. Początkową grupę katolików stanowiło kilka młodych osób z Naddniestrza.
Przez cztery lata nabożeństwa dla kilku osób odbywały się w mieszkaniu prywatnym. W 2011 roku zakupiono dom z działką, który stał się kaplicą, przy niej postawiono drewniany krzyż, osiem lat później zamieniony na metalowy. Czwartym proboszczem w 2012 roku zostaje Stanisław Majkrzak, rok później rozpoczyna budowę nowej kaplicy, dzięki której liczono na odbudowę wspólnoty wiernych. Brak funduszy na to przedsięwzięcie nie był przeszkodą. Ksiądz stwierdził: „Bóg posłał mnie na Ukrainę, więc jestem tam potrzebny”, niestety Bóg nie sypnął mamoną. Na kilku katolików, do tego ubogich liczyć nie mógł, ale od czego są wierni w Polsce, trzeba było tylko zagrać na emocjach, które otworzą portfele. Niestety zwracanie się do rozmaitych instytucji nie przyniosło spodziewanego efektu, nikt nie był zainteresowany budową kaplicy. Jednak niewątpliwie za „boską przyczyną” pojawiła się lokomotywa, która miała pociągnąć ten wózek, studnia bez dna, z której czerpać będzie można bez końca – postać gen. bryg. pilota Stanisława Skalskiego, o którym dotąd nikt ani w Kodymie, ani w ogóle na Ukrainie nie słyszał.
O budowie Majkrzak mówił: „Kompleks kultowy ma mieć 9 na 10 metrów, z tyłu o takich samych rozmiarach będzie część mieszkalno-katechetyczna, z kuchnią, łazienką. To będzie duży dom z zaznaczoną wieżyczką z przodu, ale nie możemy tego orientować jako kaplicy, bo na Ukrainie weszło w życie to, co się w Polsce nazywa planem przestrzennego zagospodarowania i żeby budować kaplicę na tej 10-arowej działce, którą posiadamy, w strefie mieszkalno-użytkowej, musielibyśmy wystąpić o zmiany w planie, uzyskać zgodę władzy obwodowej w Odessie, potem jeszcze akceptację Kijowa, uruchomiłoby to lawinę spraw. Dlatego oficjalnie będzie to dom z wielkim holem”.* Szczwany ksiądz na pytanie, czy nie będzie problemu z władzami, gdy pojawi się krzyż i zaczną się schodzić ludzie, odpowiedział: „Kogo to obchodzi, że ja sobie postawię na domu krzyż i że ludzie przychodzą. Jestem człowiekiem wierzącym i wolno mi postawić krzyż”. A co na to duchowni prawosławni? „Oni siedzą cicho, bo są w naszym dawnym kościele, w którym był chrzczony generał Stanisław Skalski, najsłynniejszy Kodymianin, któremu chcemy urządzić przy kaplicy izbę pamięci”.
Chrzczone było dziecko, nie generał. Dla Stanisława Skalskiego Kodyma to tylko miejsce urodzenia, z którym przez całe życie w żaden sposób nie identyfikował się, ani do którego nie miał żadnego sentymentu. Obrotny ksiądz postarał się o honorowy patronat senatora i dwojga posłów z PiS, wszak Stanisław Skalski to „żołnierz wyklęty”(!). Od odkrywczego faktu połączenia Kodymy z polskim bohaterem II wojny światowej wydarzenia potoczyły się jak w powiastce Aleksandra Fredry „Cygan i baba”. Baba w swej chacie pozwoliła Cyganowi ugotować wieczerzę z gwoździa. Cygan włożył do garnka gwóźdź, a baba ciekawa, czekając na efekt, zapaliła pod kuchnią, gwóźdź w garnku zalała wodą i dodawała masło, kaszę, a gdy wszystko się ugotowało Cygan wyjął gwóźdź, kaszę zjadł, a baba „przysięgała niezachwiana w swojej wierze, że na swe oczy widziała jak z gwoździa zrobił wieczerzę”. Wkrótce okaże się, iż za sprawą Skalskiego „z niczego” powstanie kościół, ale w tej historii „coś pono tak spadnie, kto cygan, a kto baba, łatwo każdy zgadnie”.
Nie wszyscy patrzą przychylnie na odradzanie się katolickiej parafii. „Nieznani sprawcy” wybijają szyby w kaplicy, podobnych incydentów jest więcej. Ksiądz znalazł wsparcie swej „misyjnej działalności” także w oddanym gronie róży różańcowej nowosądecczyzny. Ten ruch religijny o charakterze modlitewnym, określany mianem „Żywego Różańca”, to duchowe wspieranie misyjnej działalności Kościoła, poprzez modlitwę różańcową wypraszanie wzrostu wiary. Kluczową rolę spełnia animator nadający wspólnocie świętego patrona. I tak „świętym patronem” początkowo kaplicy, a później kościoła zostaje Gen. Skalski (oryginalna pisownia w pismach). Różoróżańcowcy sami między sobą dobrowolnie zebraną ofiarę co kwartał przesyłają na założone przez Majkrzaka konto „dla budowania kaplicy w Kodymie”. Religijna społeczność nauczycielska „zachwycona historią kodymskiej parafii”, opowiadaną na spotkaniach przez Majkrzaka, włącza do programu wychowawczego wsparcie budowy kaplicy w Kodymie, o „ważnej [!] inicjatywie związanej z Gen. Skalskim” powiadamiani są posłowie. Szkoły i parafie nowosądeckie organizują loterie, festyny i kiermasze, choć jak przyznaje Majkrzak: „nie są mile widziane w oświacie”. W szkołach mnożą się konkursy o Stanisławie Skalskim.
Błyskawicznie zawiązany w Nowym Sączu samozwańczy Komitet Budowy Kaplicy i Miejsca Pamięci gen. Stanisława Skalskiego w Kodymie na Ukrainie (nauczyciele, kapłani i szlachetni ludzie z limanowszczyzny i Nowego Sącza), na swoje pismo otrzymuje w czerwcu 2013 roku pisemną odpowiedź od biskupa tarnowskiego Andrzeja Jeża, który „niniejszym udziela pasterskiego błogosławieństwa na dzieło budowy Kaplicy i miejsca Pamięci gen. Stanisława Skalskiego w Kodymie na Ukrainie”.* Mając takie kościelne wsparcie można było kontynuować tournée objazdowe po parafiach i szkołach, organizować uroczystości religijno-patriotyczne, wszędzie przeprowadzając zbiórki pieniężne, ksiądz chętnie udziela wywiadów w lokalnej prasie, wszędzie podawane jest konto do wpłat datków.
Wcześniej „dzieło” przepadało w różnych instytucjach, nikt nie był zainteresowany katolickim miejscem kultu w jakiejś Kodymie, teraz dzięki wielkiej postaci, która przy parafii (!) będzie miała „izbę pamięci” budowa nabiera tempa. Kościół katolicki świetnie potrafiący odbierać swój majątek, nawet sprzed wieków, ciągle podkreśla, iż księża na Ukrainie muszą się utrzymywać samodzielnie, więc pobłogosławienie „dzieła” jest wystarczającym wkładem hierarchii kościelnej. Świeckie instytucje i katoliccy wierni uwodzeni rzekomym patriotyzmem zrobią to za nich, ale policzone będzie na konto odradzającej się wiary.
Nad podziw dobrze rozwijająca się akcja propagandowa, rodem z poprzedniej, socjalistycznej epoki. Nachalnie wciskany sentyment do wojennego bohatera zrobił swoje. Pomimo, iż w parafii nie przybywa wiernych dotychczasowe lokum już nie zaspokaja rosnących zapędów. Ksiądz Majkrzak rozpoczyna budowę nowego kościoła i plebani. Latem 2014 roku rozebrano część domu, który służył jako kaplica i kontynuowano budowę nowego, murowanego kościoła. Oczywiście prowadzone są nadal zbiórki, pod egidą „patrona” Skalskiego. Przez rok Kodyma ma kolejno dwóch innych proboszczów, do momentu, aż w 2017 roku trafia tam ksiądz Łukasz Gron. Kościół w Polsce ma się dobrze, więc nie ma zbyt wielu chętnych do posługi duszpasterskiej na Ukrainie. Presja takiej sytuacji powoduje, iż młodzi księża, z pominięciem kilkunastu lat wikariatu, zostają proboszczami na Ukrainie. Ten niezwykle szybki awans w przypadku Łukasza Grona narobił w Kodymie i na Ukrainie więcej szkody niż pożytku.

„Wielki kapłan” i „kustosz polskości”

Łukasz Gron zostaje księdzem w 2016 roku, a już po roku dwudziestoośmiolatek zostaje kolejnym proboszczem parafii Przemienienia Pańskiego w Kodymie, w obwodzie odeskim. Pozbawiony cechy samokrytycyzmu zobaczył w kodymskiej parafii pod wezwaniem „pana generała Stanisława Skalskiego” kurę znoszącą złote jajka, swoją wielką szansę na zapisanie się w pamięci jako budowniczy „wielkiego dzieła swego życia”. Kontynuuje sprawdzone zbiórki datków w parafiach i szkołach w Polsce, ale to ciągle mało, więc niespodziewanie zjawia się w różnych redakcjach i opowiada o swojej „bardzo ciężkiej pracy budowlanej w dziele budowy kościoła i miejsca Pamięci Gen. Stanisława Skalskiego”*. Zwraca się: „Ufam, że pomożecie mi, wielkiemu polskiemu kapłanowi i patriocie, wpłatami na nasze konto parafialne. W tak wielkim trudzie od prawie 3 lat buduję na Wschodzie, niby na zesłaniu, Bogu i ludziom ten kościół. Nie zawsze jestem rozumiany przez miejscowych i niektórych rodaków z Polski, często pogardzany i wyśmiewany oraz niedoceniany przez niektórych duchownych i świeckich… Rodacy, pomóżcie w wielkim dziele mojego życia – budowie kościoła i szerzeniu katolicyzmu oraz polskości na tych niegdyś polskich ziemiach…”.*
W lokalnej prasie na Lubelszczyźnie pojawiają się tytuły: „Pomóż parafii w Kodymie”, „Ksiądz prosi o pomoc”, „Polski ksiądz na Ukrainie znowu w potrzebie”. Pisze się o nim: „Dziś być księdzem to być męczennikiem…”. Wygląd księdza przeczy istocie męczennictwa. Za to potrzeba jest – ciągle więcej i więcej pieniędzy. „Wielki kapłan” i „męczennik” chętnie występuje przed kamerami, choć trudno słuchać jego stękanych „wystąpień”, szczególnie, kiedy udaje jak to „coś” wie o Stanisławie Skalskim. Obnosząc się ze „swym dziełem” niezmiennie doprasza się o datki finansowe, prowadzi Facebooka, na którym także umieszcza konto bankowe do wpłat.
Wymagania stale rosną, w biednej miejscowości prócz budowli kościelnej będzie wieża-dzwonnica. Ksiądz uskarża się, że niedzielna taca to równowartość 9-15 złotych, a jednocześnie lekką rączką wydaje dwa tysiące złotych na złocony kielich mszalny. Powtarza, że musi żebrać na budowę i wyposażenie. W żadnej wypowiedzi Łukasza Grona nie słychać troski o parafian, i to nie tylko o tą duchową, ale i związaną z trudną sytuacją dnia codziennego, kiedy nie ma się i na chleb… Jest mowa tylko o „jego kościele”, powstającym w niewymownym trudzie „dziele jego życia”.
„Biedny” ksiądz, jak ten fredrowski cygan, sam wybudował kościół i to „z niczego”. Mury stawiali i inne prace wykonywali miejscowi Ukraińcy, zadowoleni, iż mają pracę i to na miejscu, bezpłatnie pracują wolontariusze z Polski, rusztowania, materiały budowlane i wykończeniowe, wieża, ławki, krzesła, konfesjonał, granitowy ołtarz, gabloty, elektryczne organy itp. to dary, bądź są sfinansowane przez ofiarodawców. I stały apel: „Drodzy Rodacy! Pomóżcie finansowo. W wielkim trudzie buduję kościół na Podolu na Ukrainie, gdzie urodził się As polskiego lotnictwa wojennego z II Wojny Światowej – gen. Stanisław Skalski. Zachęcam, aby wesprzeć finansowo to Wielkie Dzieło Mojego Życia – budowy kościoła i miejsca pamięci Polskiego Lotnika z Podola. Nasz Wielki Kodymski Rodak”.* Dostaje też dotacje z pomocy Kościołowi na Wschodzie.
Ponieważ pieniędzy ciągle brakuje, ofiary z Polski są niewystarczające więc rozsyła pisma do Konsulatu Polskiego w Odessie („o wsparcie finansowe na działania promujące kulturę i historię Polski i Generała Skalskiego”*), także do Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Austrii wyliczając ile potrzebuje: a to 15 tysięcy euro, a to 3 tysiące euro, a to 6 tysięcy euro („koszty budowy, płace robotników i materiałów budowlanych są ogromne, do tego paliwo, opłaty”), a to 20 tysięcy euro („pilnie potrzebne”). Złożył wniosek do Kościoła w Niemczech na dofinansowanie kontynuowania budowy kościoła (materiały i robocizna) na kwotę 23 565 euro, ale „wystarczy tylko 20 000 euro”. Wylicza też na inne roszczenia, na przykład ile euro potrzebuje na ubieranie choinek.
Do Polski jeździ kilka razy w miesiącu, ale utyskuje, iż są to bardzo męczące wyjazdy z powodu dużej odległości. „Ciężko jest prowadzić budowę w trudnych warunkach biednego i małego podolskiego, niegdyś polskiego, dziś ukraińskiego miasteczka, wśród ludzi postsowieckiej jeszcze mentalności. To nie Polska lat 80-tych, gdzie ksiądz pokazywał tylko palcem, a ludzie za darmo, chętnie pracowali”.*
O trudzie budowy mogą mówić wspaniali księża, którzy rzeczywiście z wielkim poświęceniem, bez zadęcia i nagłaśniania swojej pracy, wznoszą na Ukrainie z ruin polskie kościoły przywracając ich dawną świetność. Czynią to przez długie lata, bo w ich parafii nie urodził się żaden Polak, na którego konto można by ciągnąć zewsząd pieniądze.
W głowie Łukasza Grona, z prędkością światła, jak króliki mnożą się kolejne pomysły, oprócz kościoła, izby pamięci, ma być jeszcze Kresowe Sanktuarium Matki Bożej Mielnickiej. O kilkutysięcznej Kodymie opowiada koszałki-opałki: „miejsce historyczne, tu realnie w powietrzu czuć Polskę i ducha Kresowego, ducha Małego Rycerza – płk. Michała Wołodyjowskiego. To omodlona, polska ziemia”*. Parafia jest uboga liczy 15 wiernych, siedmioro dorosłych i ośmioro dzieci, parafianie są bardzo biedni, brak zakładów powoduje, że nie mają stałej pracy. Jednak nędza wiernych, w Kodymie czy w Polsce, nie przeszkadza Łukaszowi Gronowi, by wyciągać rękę po „choć wdowi grosz dla polskiego kapłana, pracującego na terenie dawnej Najjaśniejszej Pierwszej Rzeczypospolitej. Wszelkie prace budowlane są możliwe tylko i wyłącznie dzięki wsparciu od katolików duchownych i świeckich z Polski (szczególnie z Naszej Ojczyzny w głównej mierze od biednych, starszych kobiet – emerytek)”.*
Kolejny apel: „Kto z Was ma organy elektryczne lub kibord, w dobrym stanie i sprawny proszę o przekazanie Go dla moich rodziców. Pomóżcie tymi organami w szerzeniu katolickiej wiary i polskiej kultury, chcę organizować w kościele koncerty muzyki sakralnej i występy chórów katolickich i prawosławnych oraz szerzyć wyższą polską kulturę, gdzie wyższej kultury brakuje”.*
Brak podstawowych wiadomości, bo o wiedzy nie ma mowy, z dziedziny historii, geografii i przede wszystkim języka polskiego, nie przeszkadza niedouczonemu księdzu mianować się „kustoszem polskości”, i to nie tylko w Kodymie. Mający problemy z posługiwaniem się piękną polszczyzną w mowie i piśmie „uczy” nie wiadomo czego i kogo raz w miesiącu. W Kodymie nie słychać nigdzie mowy polskiej, w kościele liturgia mszy, śpiewy odbywają się po ukraińsku. Ksiądz utrzymuje jednak „Nasza parafia jest typowo polska i katolicka”. Rozsyłanie zdjęć zarośniętych cmentarzy, do sprzątania których najchętniej widziałby młodzież z Polski, trudno nazwać pielęgnowaniem miejsc polskości, a pokazywanie „granicy I Rzeczpospolitej do drugiego rozbioru Polski” za bycie przewodnikiem.
Nieustanne powoływanie się na Stanisława Skalskiego i kreowanie Kodymy jako nadzwyczajnego miejsca z nim związanego na Ukrainie, gdzie nikt o polskim bohaterze nie słyszał, wyraźnie świadczy, jak cwani dyletanci potrafią wykorzystać ludzką naiwność.

„Popularyzowanie” Stanisława Skalskiego w Kodymie i na Ukrainie

W Kodymie urodził się także powstaniec warszawski Rudolf Kawelmacher, ale w jedynym źródle wiedzy wszelakiej jest o nim tylko skromna informacja, jak na niej budować chwytliwe opowieści, tworzyć komitety i zapewnić sobie stały dopływ gotówki? Łukasz Gron wyciągając rękę o wparcie także do Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych w Chicago nie pisze o duchowym posłannictwie, potrzebie odradzania się wiary na Ukrainie, ale pieniądze są mu potrzebne na „prowadzenie działalności upowszechniającej kulturę, historię i tradycje Polski i Polaków oraz popularyzację postaci gen. Stanisława Skalskiego” i że jest w trudnej sytuacji, a potrzebuje kupić laptop, gabloty, rzutnik… Tradycyjnie, jak wszędzie, dołącza numer konta bankowego. Stanisław Skalski nigdy nie miał nic wspólnego z tą formacją, nie identyfikował się i nie sympatyzował! Nie był żadnym ani wyklętym, ani przeklętym i najwyższy czas, by kościelni ignoranci zamiast używać kłamstw dla otumaniania wiernych zajęli się prawdziwą ewangelizacją i wspieraniem wiernych w trudnych życiowych chwilach.
Gron nie może zdecydować się, czy „miejscem pamięci” Stanisława Skalskiego ma być izba pamięci, czy muzeum. Prócz tytułu „wielkiego kapłana” nadaje sobie drugi – „kustosz polskości”. „Instytucją muzeum” staje się pokoik z powieszonymi kserokopiami zdjęć, dla podtrzymania polskości podpisanymi po ukraińsku, ale jakież to tło do udzielania „wykładów” i wywiadów. Pewnym, napuszonym tonem, z miną znawcy wygłasza bajdurząc przed kamerami, także podczas oficjalnych „wystąpień”, iż prezydent na uchodźstwie to „Raczkowski”, książę Trubecki, to różnie – „Turbicki, Turbecki”, przełożony biskup Bernacki to „Biernacki” itp. fantasmagorie. O człowieku, dzięki nazwisku którego czerpie zyski, nie tylko nie potrafi powiedzieć nic sensownego, ale łże w żywe oczy. W dwuminutowym stękającym bełkocie dla TV POLONII w 2020 roku „kustosz polskości” informuje o Skalskim, iż: „w pierwszych godzinach II wojny światowej strąca pierwszy niemiecki samolot, w pierwszych godzinach II wojny światowej bierze udział w walkach nad Francją, w bitwie o Anglię, wraca do Polski, zostaje aresztowany, w więzieniu spędzi 8 lat, zostaje wypuszczony – podaje nieprawdziwy rok, umiera i zostaje pochowany na Powązkach”. Tyle dowiadują się Polacy na świecie o najskuteczniejszym polskim pilocie II wojny światowej!
Kiedyś przed emisją filmu odbywała się kolaudacja, będąca dyskusją na temat oceny wartości programu, komisyjnie oglądano materiał filmowy przed jego publicznym wyświetleniem. Kto w TV POLONIA odpowiada za publikowane przez nią treści? Kto dopuszcza i finansuje kłamliwe treści o największym polskim pilocie II wojny światowej?! Czy wśród wymienionych z imienia i nazwiska osób, które taki program zrealizowały nie ma żadnej merytorycznie przygotowanej? Czy treści głoszone przez aroganta w sutannie nie podlegają kontroli? Jak można było pozwolić, by o bohaterze, który walczył z hitlerowskim najeźdźcą, za swoje męstwo odznaczonym najwyższymi orderami polskimi, angielskimi i wieloma innymi, który był torturowany i skazany na karę śmierci za walkę na Zachodzie w okresie stalinizmu, jakiś Łukasz Gron rzucił w świat jeszcze jedną skandaliczną informację – „został oskarżony o szpiegostwo na rzecz faszystowskich Niemiec i Ameryki !!”. O tempora, o mores!
Gdzie są i co robią zwierzchnicy proboszcza-nieuka? Dla biskupów najważniejsza jest kolejna budowla kościelna, takiego księdza, co to „z niczego” ją postawił, można tylko chwalić – wszak on odradza wiarę. Ich wiedza historyczna, podobnie jak księży-kolegów na poziomie magistra teologii Łukasza Grona, ale wszyscy zachwyceni takim młodym przedsiębiorczym.
Niestety ignorancja księdza Łukasza Grona, dodatkowo pozbawiona refleksji, iż plecie bzdury (także przed kamerami telewizyjnymi) dotyczy nie tylko Stanisława Skalskiego, ale ukazuje jego nieuctwo dotyczące m.in. historii Polski i Ukrainy, jak również kwestii stosunków między oboma państwami. Tłumaczenie ośmieszającego się księdza, do tego proboszcza, jego młodym wiekiem nie może mieć miejsca, brednie poszły w świat (pokazywała m.in. telewizja Polonia) i powodują nie tylko szerzenie fałszywych informacji, ale ich przyswajanie przez słuchaczy równie nie obeznanych z tematem, ale przecież bezgranicznie wierzących osobie duchownej.
Rozochocony występami telewizyjnymi, „nauczaniem” języka polskiego, „wykładami” o Stanisławie Skalskim, ciągle pozbawiony autokrytycyzmu, niezwykle z siebie zadowolony ksiądz Gron pisze „książkę”. Książeczka zatytułowana „Polacy i katolicy Kodymszczyzny” powstała dzięki „radom w nauczaniu materiału historycznego” Ukraińca Bohdana Suszyńskiego. Aby mieć pojęcie o „wiedzy historycznej” oraz wiadomościach o Stanisławie Skalskim, prezentowanych przez Suszyńskiego, odsyłam do jego teksów zamieszczonych w internecie na stronie Kuriera Galicyjskiego pod tytułem „Polski pilot z Kodymy” cz. 1 i 2 oraz moją odpowiedź na ten bełkot słowny, również na stronie Kuriera Galicyjskiego, zatytułowaną Fałszywy obraz gen. bryg. pilota Stanisława Skalskiego na Ukrainie.
Teraz, powołując się na mentora-grafomana ma szansę ukazać się drukiem (Gron szuka wydawcy) kolejny daleki od prawdy tandetny tekst. Niedorzeczności historyczne, błędy merytoryczne, ortograficzne, stylistyczne, trudności, co pisać wielką, a co małą literą, przekręcane imiona i nazwiska, sformułowania żywcem tłumaczone z ukraińskiego dyskwalifikują księdza nie tylko jako „pisarza”, ale i uczącego języka polskiego. Są i kolejne odkrywcze wiadomości o Stanisławie Skalskim w stylu „Stanisław Skalski zniszczył asy w 601. Dywizjonie Brytyjskim”, „Służył w 302. Poznańskim Oddziale Lotniczym”.* Ciemnota z głupotą mają się wyjątkowo dobrze. Magister teologii utwierdzany przez równie przekonanych o jego niesłychanej roli, brnie dalej niczym andersenowski nagi król, któremu nikt jednak nie zwraca uwagi na wygłaszane idiotyzmy, tak powszechna jest ignorancja w tym temacie, a ciągle niezachwiana wiara w księżowską uczciwość nie przyczynia się do sprawdzenia wiarygodności wielebnego. Puszenie się niewiedzą wśród nie obeznanej z tematem społeczności jest skrajną nieodpowiedzialnością, na te i inne jawne bzdury będą się powoływać w przyszłości równie „mądrzy historycy”. Obaj grafomani, mając czytelników za idiotów wpisują się w Przepis na powieść warszawską przedstawiony przez Cypriana Kamila Norwida: „Weź głupiej szlachty figur trzy – przepiłuj, będzie sześć – dodaj Żydów z ekonomem, zmięszaj piórem albo batem wyłój, i dolej wody, aż stanie się tomem”.
Zakłamywanie polskiej historii, manipulowanie opinią publiczną, zarówno polską, jak i ukraińską oraz deprecjonowanie inteligencji polskiej i zasług naszych bohaterów, to wpisywanie się w politykę ciągle aktualnej i realizowanej w praktyce tajnej Uchwały Prowydu OUN z 1990 roku. Liczący, nie bez słuszności, na szybką karierę młodzi księża chętnie przybywają na Ukrainę, niestety seminaria duchowne nie uczą historii Polski, bo o samodzielne dokształcanie, jak widać nikt się nie kwapi, a biskupi dają wolną rękę, byleby „wiara się odradzała”. Jeszcze wśród wielu wiernych pokutuje przeświadczenie utożsamiające osobę duchowną z wysokim poziomem wykształcenia i nieomylnością, nawet, jeśli niedawno opuściła seminarium.

Ja nie wiem nic, ty nie wiesz nic, on nie wie nic…

…to razem wiemy w sam raz tyle, by stać się „znawcami” Stanisława Skalskiego. Wysiłek niewielki, coś tam przepisze się z internetu, da się nową obwolutę i już można sobie dopisywać „dorobek”. Do niedouczonego księdza Łukasza Grona dołączyło Stowarzyszenie, o cokolwiek znaczącej nazwie, Anthill i Archidiecezja Lubelska.
„Grupa pasjonatów sztuki, kultury i dobrych praktyk z zakresu ekologii i ochrony środowiska” w Lublinie założyła Anthill pod koniec 2020 roku, a wkrótce pokazała efekty zrealizowanego projektu „Generał Stanisław Skalski – As z Kodymy”, by „pielęgnować dziedzictwo narodowe wśród mieszkańców Ukrainy i Polski”. Jak wiadomo pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł, a nagminnie nadużywany przymiotnik „narodowy” przestał być nośnikiem szczególnych wartości. Dyletanctwo uwidoczniło się już od tytułu projektu – generał to przydomek czy pseudonim? As to pies Ali z elementarza? A co to ta Kodyma?
Na początek szybko wydano coś nazwane „ilustrowanym katalogiem”, w innym miejscu książką. W rzeczywistości nie jest ani jednym ani drugim czterdziestostronicowa broszura wielkości modlitewnika, napisana na poziomie szkoły podstawowej, z błędami i dorzuconymi zdjęciami. Na stronie tytułowej, i słusznie, próżno szukać autora. Dopiero na końcu tekstu: Paweł Skrok i Tomasz Panfil. Ta broszura, która nie jest żadną pracą naukową, wymownie świadczy o niedostatecznym warsztacie historyka, jednak została przez zadowolonego z siebie doktora habilitowanego zaliczona w poczet dorobku akademickiego. W wersji ukraińskiej tekściku Skalskiemu zmieniono nazwisko na ukraińskie. Już nie Skalski, ale Skalskij. W jakim celu?
Tomasz Panfil to wykładowca KUL, co prawda z tytułem doktora habilitowanego, ale jego zainteresowania historią ograniczały się do numizmatyki. Po nastaniu „dobrej zmiany” stał się specjalistą od historii najnowszej, choć nie wykazał się znaczącymi publikacjami na ten temat. Po wygranych przez PiS wyborach i czystkach w kierownictwie Instytutu kierował Biurem Edukacji Narodowej IPN w Lublinie. W „polityce historycznej” PiS historyk nie jest naukowcem, ale bojownikiem na froncie walki o polskość. Historycy z dużym i uznanym dorobkiem zostali zamienieni na regionalnych specjalistów od „żołnierzy wyklętych” i innych nowych historii. Jego poglądy są jednostronne i tendencyjne, a wiadomości historyczne zawierają błędy i manipulację faktami. Brednie na temat japońskiej inwazji na zachodnie wybrzeże USA, Niemcy w czasie II wojny światowej to nie naziści, sytuacja Żydów w czasie okupacji Polski nie była taka zła, czy to, że Niemcy i ZSRR napadły na Polskę, bo obawiały się rozrastającej potęgi II RP, dominacja Narodowych Sił Zbrojnych nad Armią Krajową to tylko przykłady, czego mogą się dowiedzieć od Tomasza Panfila także uczniowie polskich szkół. Pracownicy IPN, nie mając pojęcia o prowadzeniu lekcji, nie edukują młodzieży, tylko prowadzą propagandę historyczną. Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie…
Liczne kompromitacje spowodowane ewidentnym brakiem wiedzy, opinie oderwane od rzeczywistości, dodatkowo znane neonazistowskie sympatie nie pasują go w najmniejszym stopniu na znawcę Stanisława Skalskiego. Niezdarne bajanie przed kamerą o garstce polskich pilotów w czasie Bitwy o Wielką Brytanię, o tym jak to Skalski, nie wiadomo, na co miał czekać, aż przeszkolą się polskie dywizjony, jak to nie wystarczało mu latanie nad angielskim niebem, więc wybrał się (!) do Afryki, jak kolekcjonował zestrzelenia (choć nie zna ich prawdziwej liczby) i jak mógł mówić o sobie „as”, to cała „wiedza” doktora habilitowanego. I co najważniejsze, rozkręcana propaganda – podkreślenie, iż urodził się w Kodymie, a na koniec jeszcze clou programu – zmarł w 2005 roku (!). Zmarły w 2004 roku Skalski, był jednym ze stu czterdziestu czterech polskich pilotów w Bitwie o Wielką Brytanię, jego wyjątkowe umiejętności lotnicze doceniali Anglicy, więc był pilotem angielskiego dywizjonu, dowodził wieloma jednostkami, w tym dywizjonem brytyjskim i powierzono mu także dowództwo Polish Fighting Team. Nigdy nie mówił o sobie „as”, bo był to nieoficjalny tytuł honorowy, a nie podkreślanie swoich zasług, we wrześniu 1939 roku zestrzelił 6, a w sumie 22 nieprzyjacielskie samoloty. Pogwarka o sławnym lotniku to kolejna kompromitacja sympatyka neonazistów.
Kiedy Adam Andrusiewicz został posłem stał się symbolem otwartości rządzących na środowiska narodowców. Jedną z instytucji, w której pracują narodowcy jest lubelski IPN. Do kierowanego przez Panfila Biura Edukacji Narodowej (obecnie jest pracownikiem Samodzielnej Sekcji Programowej Biura Edukacji Narodowej IPN w Warszawie) trafił też drugi popełniający broszurkę – Paweł Skrok (obecnie w Biurze Upamiętniania Walk i Męczeństwa w Lublinie). Narodowcy w lubelskim IPN wywodzą się też z Akademickiego Klubu Myśli Społeczno-Politycznej „Vade Mecum”, narodowo-katolickiej organizacji studenckiej, działającej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Klub postrzegany jest jako matecznik nacjonalistycznych kadr, kuratorem klubu był też znany z prawicowych poglądów były wojewoda lubelski, obecnie minister edukacji Przemysław Czarnek.
W PRL-u KUL był oazą wolności, pozbawiony indoktrynacji, toczył się tam spór naukowy, a nie światopoglądowy, dziś został zdominowany przez prawicowych radykałów. Podążając w stronę nacjonalistycznego zaścianka przestał być wyjątkowy, a im bardziej to czyni, tym niżej spada w ocenie wyższych uczelni, wpisuje się też w propagowanie przyjaźni między narodami polskim i ukraińskim. Uniwersytet przyznał doktorat honoris causa Wiktorowi Juszczence, sympatykowi ukraińskiego ruchu szowinistycznego związanego z UPA, który napisał też przedmowę do albumu fotograficznego „UPA – historia niepokornych”. Dążność do wyciszania negatywnego stosunku do UPA ogarnęła nie tylko profesorów KUL-u, ale także część hierarchów kościelnych. Rzezie na Kresach, to kłopotliwa sprawa dla Kościoła, ich sprawcami byli wyznawcy Kościoła greckokatolickiego.
Przedsiębiorczy „kustosz polskości” Łukasz Gron, propagator dziedzictwa narodowego – Stowarzyszenie Anthill i dążąca do odradzania wiary na Kresach Archidiecezja Lubelska postanowili w Kodymie postawić pomnik. Pomnik Stanisława Skalskiego.

Ciemnota i hańba besserwisserów

15 sierpnia 2021 roku w Kodymie odsłonięto nie pomnik, a popiersie Stanisława Skalskiego. Na tę okoliczność prócz kilkorga miejscowych zjawiły się osoby, które nie tylko nie znały bohatera, ale i nie potrafiły nic sensownego, także przed kamerami, o nim powiedzieć. Dobór przypadkowych osób, grających rolę oficjeli i ich żałosne wypowiedzi potwierdziły starą prawdę – jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz, jednak odgrywanie roli „znawców” oraz chęć zaistnienia w przestrzeni medialnej odbiera nie tylko samokrytycyzm, ale i poczucie zwykłej ludzkiej przyzwoitości
Na płocie powieszono tablice, w językach polskim i ukraińskim, z życiorysem Stanisława Skalskiego, nie było w nich jednak informacji o czynach, które rozsławiły jego bohaterstwo, znane lepiej na świecie niż partaczom „upamiętniającym” jego postać, natomiast pojawiły się takie, które delikatnie mówiąc rozmijały się z prawdą, z przekręconymi nazwiskami włącznie. Parafia to nie uniwersytet, a Kodyma nie środowisko ludzi wykształconych, obeznanych z historią, do tego jeszcze polską, lotnictwem i Stanisławem Skalskim. Kto się na tym pozna? II wojna światowa dla dawnych obywateli ZSRR to „Wielka wojna ojczyźniana” (od 22 czerwca 1941 do 9 maja 1945 roku), mają swoich bohaterów i nie wiedzą nic o zmaganiu się Polaków z hitlerowcami. Te same wyświechtane slogany (także „generał” i najważniejsza zasługa – urodził się w Kodymie, „as”, Churchill i tych niewielu) nie przybliżyły ani na krok postaci wielkiego Polaka. Różnych generałów na Ukrainie jest wielu, więc jakiś polski nie robi szczególnego wrażenia.
Prof. Wiaczesław Kusznir (Odeski Uniwersytet Narodowy) potrafił powiedzieć: „To był niewątpliwie bohater, osobowość, Skalski posiadał cechy, które ważne są dla każdego pokolenia. Dramatyczne przejścia wojenne nie załamały go”. Ksiądz Jakub Olech (Archidiecezja Lubelska): „Inicjatywa postawienia pomnika zrodziła się u nas w Kurii. Postanowiliśmy, że zrobimy coś więcej niż tylko opowiadanie o generale Skalskim, właśnie chcieliśmy to zakończyć, uwieńczyć jego obecność tutaj w Kodymie”. Bartosz Niewiadomski (prezes Stowarzyszenia Anthill): „Całą tą historię, poświęcenie księdza Łukasza, żeby upamiętnienie było rzeczywiście szczególnie na tych ziemiach, to robi, sprawia, że od razu też chce się w ten proces włączyć i też pomóc”. Erudycja wypowiedzi zwala z nóg.
Odsłonięto też na jakimś polu tablicę poświęconą ojcu Stanisława Skalskiego, Szymonowi Edmundowi Skalskiemu. Zasłużony i nadzwyczaj zadowolony z siebie Gron w tym miejscu ogłasza, iż: „Zebraliśmy się tutaj, żeby upamiętnić Edmunda Skalskiego jaki był tutaj agronomem w dobrach księcia Turbeckiego, odsłonięcie niech będzie tym podkreśleniem najlepszych kart wspólnej historii Ukrainy i Polski”. Gron przez tyle lat nie nauczył się, że książę to był Trubecki (uparcie mówi i pisze Turbecki lub Turbicki, nawet stojąc przy tablicy, na której jest to nazwisko w poprawnej formie). Tablica jest po ukraińsku, Szymon Edmund Skalski – Polak z dziada pradziada widnieje pod ukraińskim nazwiskiem Skalskij, dodatkowo jako „batko gienerała”. W ten sposób upamiętnia się jakiegoś Ukraińca Skalskiego, który był ojcem nie wiadomo jakiego generała. Jeżeli miało to uszanować pamięć Stanisława Skalskiego i jego ojca, dlaczego nie pochwalono się, że obaj byli Polakami? Próżno też domyślać się o jakie „najlepsze karty wspólnej historii” chodzi.
Wiedzą historyczną popisał się też Paweł Niedźwiedzki (konsul RP w Odessie): „Generał wielokrotnie ocierał się o śmierć…. w powietrzu. Jednak mogę tak powiedzieć najważniejszą walkę swego życia stoczył na ziemi z komunistycznym reżimem. Był skazany na śmierć, jednak został ułaskawiony i dalej mógł służyć w polskim wojsku”. Trudno dociec, co mają w głowie ludzie mający reprezentować Polskę poza jej granicami. W tej wypowiedzi brak nie tylko prawdy, ale i logiki. Jeżeli walczył z „komunistycznym reżimem” i został skazany na śmierć to, dlaczego później „służył w reżimowym wojsku”? Obsesyjne wmawianie jedynej słusznej polityki historycznej w Polsce „żołnierzy wyklętych” i „walki z reżimem komunistycznym” zakłamuje także życiorys Stanisława Skalskiego. Sześć lat walczył z hitlerowcami, przede wszystkim na Zachodzie, był żołnierzem-lotnikiem i doczepianie go do organizacji, z którymi nie miał nic wspólnego, jest haniebne. Za walkę w Polskich Siłach Powietrznych na Zachodzie, podobnie jak żołnierze AK – największej armii podziemnej świata (której rola jest skutecznie pomniejszana) w czasach stalinowskich przesiedział w więzieniach osiem lat.
Zaproszeni Ukraińcy stwierdzili: Michaił Łazarenko (przewodniczący Podolskiej Rejonowej Administracji): „Był słynnym lotnikiem, bohaterem II wojny światowej i walczył z naszym wspólnym wrogiem. Szanuję to, że nasi polscy przyjaciele pamiętają o swoich wielkich rodakach, także tych, którzy urodzili się na tej ziemi. Czest i chwała polskomu narodu”. Oleg Czerniczuk (wicemer Kodymy): „Nigdy nie zapomnimy dzisiejszego spotkania, będziemy opowiadać o nim swoim potomkom, bo pamięć o przodkach trzeba pielęgnować. Musimy oddać cześć ludziom, którzy walczyli bohatersko o naszą przyszłość”.
Dorabianie ideologii, jak to Skalski walczył z „naszym wspólnym wrogiem” i o „ukraińską przyszłość” to obraza, nie tylko dla Skalskiego, ale i dla wszystkich Polaków! Mordowanie Polaków przez Ukraińców wespół z hitlerowcami to wyjątkowo „najlepsze karty wspólnej historii”. Zgoda na znieważanie pamięci Stanisława Skalskiego i kreowanie go na bohatera ukraińskiego, to stawianie Polaka w jednym rzędzie z gloryfikowanymi na Ukrainie nacjonalistycznymi oprawcami. Prymitywna znajomość historii Polski i na siłę przybliżanie postaci Stanisława Skalskiego na Ukrainie, jako bohatera dwóch narodów rodzi zdecydowany sprzeciw. Nachalne działania księdza Grona i jemu podobnych chłopków-roztropków, w tym względzie bazujące na ich zaistnieniu w przestrzeni medialnej dzięki osobie Stanisława Skalskiego, to niecny proceder.
Obecnie heroiczną walkę narodu ukraińskiego z rosyjskim agresorem śledzi cały świat. Ogromne zaangażowanie Polski w pomoc masowym uchodźcom ukraińskim budzi uznanie w Europie, szczególnie głęboki podziw jest kierowany pod adresem polskich obywateli solidarnych z Ukrainą. Polacy, mający w pamięci okrucieństwa II wojny światowej, ale także w geście zwykłej ludzkiej pomocy, bez wahania ratują setki tysięcy ukraińskich sąsiadów. Współczucie i chęć niesienia pomocy zaprawione są jednak kroplą goryczy, szczególnie starszemu pokoleniu źle się kojarzy wypowiadane przez Ukraińców „Sława Ukrainie”. Współczesne państwo ukraińskie, które nigdy nie potępiło zbrodni UPA na narodzie polskim, przejęło to banderowskie pozdrowienie spopularyzowane podczas protestów na kijowskim Majdanie.
W październiku 2020 roku zadowolony z siebie Andrzej Duda w Kijowie pozdrowił ukraińską kompanię honorową słowami „Sława Ukrainie”, na co żołnierze odpowiedzieli „Herojam sława!”. „Chwała Ukrainie – chwała bohaterom” to organizacyjne pozdrowienie ludobójczej banderowskiej OUN. Tłumaczenie, że ukraiński parlament w 2018 roku przyjął zawołanie UPA i jest to oficjalne powitanie Sił Zbrojnych na Ukrainie jest wyjątkowo nie na miejscu. Niedawno prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz na swoim koncie twitterowym napisała „Slava Ukraini!”, w geście solidarności z narodem ukraińskim w obliczu zagrożenia rosyjską agresją zbrojną. Na falę krytyki, iż ten okrzyk był wstępem do najbardziej przerażających masakr na Polakach, nie ma ochoty się z tego wycofać stwierdzając, że „został on już ucywilizowany przez ukraińską rewolucję z pierwszych lat ubiegłej dekady” (!). Na Majdanie „polski patriota” Jarosław Kaczyński w podobny sposób pozdrowił tłum stojąc w pierwszym rzędzie z banderowskim faszystą Olehem Tiahynbokiem, wśród powiewających czerwono-czarnych flag. Na ostatnie prawosławne święta Dariusz Pawliszczy, wójt narodowości ukraińskiej, sprawujący polski urząd w polskiej gminie Gromadka na Dolnym Śląsku, mocno angażujący się w inicjatywy swojej społeczności, zamieścił na portalu społecznościowym napisane po ukraińsku życzenia dla swoich rodaków zakończone banderowskim pozdrowieniem i zdjęciem małej dziewczynki przy choince z wzniesioną ręką w geście znanym jako „pięć piw”. Paskudny wpis wytłumaczył: „Te słowa są powszechnie używane na Ukrainie, szanuję to, skąd się wywodzę”.
Teraz jeszcze nikomu nie znana Kodyma wpisuje się obłudą „upamiętniania Stanisława Skalskiego”, w imię przyjaźni polsko-ukraińskiej, dzięki nikczemnej chęci ogrzania się kilku osób w blasku sławy Bohatera. W miejscowości gdzie nikt z miejscowych nie mówi po polsku, modlą się po ukraińsku w kościele, w którym wszelkie zdjęcia, podobnie jak wywieszka informująca, co to za parafia opatrzone są tylko językiem ukraińskim. Grajdołkowe, liche świętowanie dla towarzystwa wzajemnej adoracji, dla księdza i jego klakierów okrasiły jeszcze ukraińskie przyśpiewki zespołu w strojach ukraińskich, ktoś jeszcze coś plótł bez związku o święcie wojska i święcie Matki Boskiej Zielnej.
Przed kamerami bajdurzenie księdza jak to jest „kustoszem polskości na tych ziemiach” znalazło odzwierciedlenie w oprawie całej „uroczystości”. Nigdzie ani jednej, nawet najmniejszej oznaki polskości, żadnej flagi, nawet wstążeczki biało-czerwonej, dzieci w jakimkolwiek stroju polskim. Tak przejęty swoją rolą „proboszczowania” Łukasz Gron nie zdołał przez kilka lat nawet jednego dziecka nauczyć piosenki, wierszyka czy choćby zwrotki hymnu. Dedykuję kilka słów Michała Przyszlaka: „Każdy Polak na obczyźnie winien zawsze to pamiętać, że ojczyzna – matka jego, polska mowa – to rzecz święta!” czy Leopolda Staffa: „Tyś nasza twierdza, tarcza, opieka i obrona. Ojczysta święta mowo, bądź z serca pozdrowiona!”.
Po odsłonięciu popiersia ustawionego wśród jakichś reszek po budowie, nakrytego fioletowym kawałkiem materii ukazał się niewiadomo kto, i nie chodzi o podobieństwo fizyczne, choć ten ktoś nie był podobny do Skalskiego w żadnym momencie jego życia. Głowa w furażerce, bez żadnych dystynkcji, orła, ozdobionej dwoma dużymi, płaskimi ćwiekami, w koszuli, jako żywo przypominała junaka sprzed siedemdziesięciu lat z organizacji Służba Polsce. Popiersie młodego stachanowca. Pomnik bohatera pracy socjalistycznej. Oczy wyglądające na niewidome dopełniają całości, ich zamknięcie wymownie świadczy, że Bohater nie może patrzeć na tę farsę. Ta apoteoza głupoty, pozbawiona jakiejkolwiek odpowiedzialności, dodatkowo także za ministerialne pieniądze, nie powinna w ogóle mieć miejsca. Wyrzucone w błoto państwowe i społeczne pieniądze dla kilku karierowiczów, którzy przybierając pozę „ekspertów” dopuszczają się fałszu i obłudy, miałyby daleko większą wartość gdyby przekazano je na realną pomoc dla Polaków na Ukrainie, a nie tylko, gdy popisują się frazesami na ten temat przed kamerą.
Do miasta ukraińskiego przyjechali uczestnicy „patriotycznej” wycieczki, wraz z telewizją, ani razu nie wspominając o żyjących w biedzie Polakach, z resztą rodaków w Kodymie praktycznie nie ma. Prawdziwe, nie okazjonalne wsparcie potomków pomordowanych Polaków, nielicznych, którym udało się przeżyć a wyrwanych z korzeniami z rodzinnych gniazd, okaleczonych psychicznie na całe życie, mieszkających na terenie dawnego ZSRR jest jeszcze sporo. Przedstawiciele polskich władz chętnie bywają i zaszczycają, ale często pomoc wygląda tak jak w „ciekawej inicjatywie pomocy Polakom w Rosji przed świętami Wielkiej Nocy” polskiego konsulatu w Moskwie, którą chwalono się na stronach w internecie. Konsul prowadząca samotne gospodarstwo i nigdy nie zajmująca się kuchnią, rozsyłała do organizacji polonijnych przepisy na potrawy świąteczne, bo „mieszkając od pokoleń z dala od kraju przodków mogli zapomnieć tradycje kulinarne, a przepisy polskiej kuchni przydadzą im się przy wielu okazjach, np. Dnia Polonii lub święta Konstytucji 3 maja”. Jakież to budujące, Polacy żyjący nad wyraz ubogo, którym często brakuje na chleb będą mogli położyć na talerzu przepisy, dzięki wsparciu konsulatu.

Misja Ukraina

Pod koniec lat trzydziestych XX wieku, w całym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Kościół przestał istnieć jako instytucja. Zamknięte zostały wszystkie świątynie. Był to okres krwawych prześladowań i męczeństwa duchowieństwa oraz wiernych. Życie religijne przeniosło się do podziemia. W okresie powojennym kontynuowano walkę z katolicyzmem. Kościoły, często o dużej wartości historycznej, zamknięto i skazano na zniszczenie. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku pierestrojka wpłynęła na korzystne zmiany w sytuacji Kościoła katolickiego, który także dzięki finansowemu wsparciu katolickich organizacji na Zachodzie odzyskał większość kościołów, budowano też nowe. Na Wschodzie Kościół katolicki obrządku łacińskiego reprezentowali głównie Polacy, stąd utożsamianie katolicyzmu z polskością i powstanie stereotypu Polaka-katolika.
Systematyczne wynaradawianie Polaków od czasów zaborów, izolacja od kultury polskiej, obawa przyznania się do narodowości polskiej w czasach represji stalinowskich, sytuacja mniejszościowa Polaków, wpłynęły na zmiany narodowościowe w składzie wiernych Kościoła. Po Soborze Watykańskim II wprowadzono do liturgii język polski zamiast łaciny, później, w zależności od miejsca, języki lokalne: białoruski, ukraiński i rosyjski. Tym samym w społecznościach katolickich obrządku łacińskiego niegdyś całkowicie polskich są dziś wierni o białoruskiej czy ukraińskiej świadomości narodowej. Ukraina jest jedynym krajem w Europie, w którym większość katolików stanowią wierni obrządku wschodniego, na około miliona wiernych w obrządku łacińskim przypada ponad pięć milionów grekokatolików.
Przybywający na Ukrainę polscy księża i siostry zakonne, na ogół nie znający dramatycznych dziejów Polaków i Kościoła na tych terenach, do liturgii i nauczania wprowadzali język ukraiński, zamiast polskiego. Jeżeli osobna liturgia była w języku polskim i ukraińskim można to uznać za zrozumiałe, jeżeli jednak eliminowano język polski na rzecz ukraińskiego było to niezwykle dotkliwe. Modlitwa w języku polskim w czasach rusyfikacji miała nie tylko wydźwięk emocjonalny, ale i łączyła Polaków narodowościowo. Tam, gdzie ogół wiernych nie zna już języka polskiego, jest on w liturgii, poza niewielkimi wyjątkami, nieobecny. Izolacja intelektualna kilku pokoleń Polaków od własnej historii i kultury polskiej wyparła polskość na rzecz historii i kultury ukraińskiej. Rezygnacja z języka ojczystego w modlitwie to wyrzeczenie się polskiej tożsamości tak kultywowanej przez wieki.
W Polsce mniejszości narodowe mają swobodę posługiwania się w życiu religijnym swoimi językami narodowymi: niemieckim, ukraińskim, białoruskim, litewskim i innymi. Kościół katolicki obrządku łacińskiego na obecnej Ukrainie przetrwał i odrodził się dzięki wiernym narodowości polskiej. W liście, skierowanym do redakcji Biuletynu Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie w maju 2007 roku, Franciszka Wiszniewska z parafii Połonne w diecezji podolsko-kamienieckiej napisała: „Teraz mamy wolność i możemy chodzić do kościoła i modlić się po polsku, nam nikt nie zabrania, a nasi księża nie chcą, by my modlili się w swoim języku, bo my Polacy. Oni jak mogą, tak narzucają język ukraiński w nabożeństwach i liturgię Mszy św. Dawniej nas gnębili komuniści, a teraz gnębią nas księża. To jest bardzo bolesne i przykre, że swoi nas zdradzają i gnębią. Mieszkamy na Ukrainie, to nasza Ojczyzna. Szanujemy Państwo i Ukraińców, po ukraińsku rozmawiamy w pracy, w sąsiedztwie, często w rodzinie, dzieci w szkole uczą się po ukraińsku, ale modlić się chcemy po polsku (…). To krzyk polskich dusz”.
Dążenie do eliminacji języka polskiego z życia religijnego na Ukrainie to odrzucenie wielowiekowej tradycji Rzeczpospolitej na tych terenach. Wszystko, co polskie i przypomina o Polakach było i jest niszczone. Większość władz ukraińskich robi wszystko, aby zatrzeć ślady polskości. Polskie zabytki (dwory, pałace i zamki) na Ukrainie przestały istnieć, bądź popadły w ruinę, w tym także świątynie katolickie. Katolickie kościoły przez setki lat służyły polskiej społeczności. Obecnie ilość kościołów na Ukrainie szacuje się na tysiące, nie są skatalogowane, wiele z tych, które pozostały, bezpowrotnie niszczeją na odludziu. Lata zaniedbań, nie użytkowania spowodowały ogromne zniszczenia, piękne budowle są w opłakanym stanie, nikt się nimi nie przejmuje. Wiele kościołów spalono, wyburzono lub rozebrano, bo polska cegła dobrze się zachowała, a ta jest na Ukrainie w cenie. Wiele stało się oborami, magazynami budowlanymi, składami nawozów i materiałów chemicznych, żrące materiały spowodowały ogromne zniszczenia. Gdzie od dawna nie ma Polaków lokalni mieszkańcy rozgrabili co się dało – drzwi, okna, belki, deski, metalowe ogrodzenia.
Polskie świątynie mają często bardzo wielką wartość historyczną, niestety przywrócenie ruin do stanu pierwotnego wymaga niemałych środków finansowych, miejscowych ledwo wiążących koniec z końcem na to nie stać. Smutny widok przedstawiają piękne budynki pozbawione dachów, gdzie hula deszcz, śnieg i grad, a zachowane tu i ówdzie resztki ściennych malowideł wystawione są na niszczycielskie działania wichur i burz. Niszczeją też, w różnym stanie będące dziś, przy kościołach stare katolickie cmentarze. Starania w walce o uratowanie polskich świątyń w niewielkiej części kończą się sukcesem, zostają odbudowane i pełnią ważną funkcję ośrodków polskości, a także stają się ozdobą miast i wsi.
Kościół katolicki w Polsce to jedyna organizacja, która uzyskała możliwość szybkiego zwrotu dóbr po 1989 roku w ramach rekompensaty za mienie utracone po II wojnie światowej. Komisja Majątkowa przekazała budynki, w których były szkoły, szpitale, Domy Dziecka, Domy Pomocy Społecznej, muzea, teatry, nawet browar. Kościół katolicki jest obecnie także jednym z najbogatszych posiadaczy ziemskich w Polsce. Hierarchowie kościelni też nie żyją w ubóstwie, a mimo to utyskują, iż na odzyskane kościoły potrzebują ogromnych nakładów, nie ma specjalnych funduszy i muszą je zdobywać sami. Nie wspomina się jednak, iż tzw. taca i datki to nieopodatkowane dochody, nie ma nad nimi żadnej kontroli, wszak są dobrowolnie składane przez wiernych, a nie można stawiać barier ludzkiej hojności. I właśnie tą kościelną politykę, szczególny sposób na życie i łatwe pieniądze dla kleru wykorzystał w Kodymie ksiądz Łukasz Gron.
W czasach kryzysu społecznego, ekonomicznego i zdrowotnego, kiedy jest tak wiele potrzeb, Kościół hierarchiczny pozbawiony refleksji, żyjący z dala od spraw tego świata, zamknięty w pałacach, oderwany od rzeczywistości i realnych problemów, zamiast wspierać ludzi borykających się z trudnymi sytuacjami, zachwyca się księdzem nieukiem, który „wybudował” kościół i „stworzył muzeum gen. Stanisława Skalskiego”. W Kościele zdarzają się bardzo przyzwoici ludzie, na Ukrainie wielu księży przyczyniło się do odbudowania kościołów, działając skromnie, bez zadęcia i medialnego lansowania własnej osoby. Dlaczego biskupi popierają księdza, którego poziom intelektualny jest żenujący? Czy wybudowanie budynku kościelnego bez polotu, architektonicznie nie przedstawiającego żadnej wartości jest powodem do dumy, kiedy bezpowrotnie przepadają historyczne świątynie, bo są w miejscach, w których nie urodził się znany Polak, na pamięci którego można żerować wyciągając pieniądze na rzekomą restaurację zabytku?
Zbyt pochopne awansowanie przeciętności do rangi proboszcza, który tak wierząc w swoje święcenia, że czując się lepszym od reszty świata popada w bufonadę, a w swej pysze nadyma się wmawiając maluczkim, iż posiada wiedzę, o której nie ma pojęcia, dobitnie świadczy o słabym, wręcz żadnym rozeznaniu biskupów jakich księży wysyłają do polskich parafii na Ukrainie. Łukasz Gron mając potrzebę autokreacji, by być bardziej widocznym chętnie udzielał wszelakich wywiadów (są także w sieci), czym wielokrotnie ośmieszył się publicznie. Rozmijając się z prawdą w pisaniu i wypowiedziach dotyczących Stanisława Skalskiego, historii Polski oraz kiepskiego posługiwania się polszczyzną jest osobą, która utraciła wiarygodność konieczną do sprawowania posługi pasterza nawet na Ukrainie, gdzie dla wiernych ślepo wierzącym księdzu, może zgrywać znawcę i autorytet. Posługując się takimi niedouczonymi i kłamliwymi księżmi Kościół kompromituje się.
Kościół bojąc się ludzi inteligentnych, nie wchodzi z nimi w dialog chowając się za fasadę milczenia. Biskupi w Diecezji odesko-symferopolskiej i Archidiecezji Lubelskiej poinformowani o haniebnej działalności Łukasza Grona dotyczącej osoby gen. bryg. pilota Stanisława Skalskiego od kilku miesięcy milczą przyjmując znaną metodę chowania głowy w piasek i nie odpowiadania na zarzuty. Grzechem Kościoła jest nie przyznawanie się publicznie do swoich słabości, im bardziej hierarchowie czują się pewni i silniejsi, tym bardziej nie dopuszczają faktu, że popełniają błędy. W swej megalomanii popełniają także grzech zaniechania. Jak można było dać przyzwolenie na występowanie w przestrzeni publicznej ignorantowi mieniącemu się „obrońcą pamięci gen. Stanisława Skalskiego”? Nie rozumieją sytuacji? Boją się ośmieszenia? Nie wiedzą, co z tym zrobić? Bogaty nie rozumie biednego, podobnie jak syty głodnego, jak więc mieć zaufanie do instytucji, która jest niewiarygodna, nie daje świadectwa przykładem własnego życia, nie potrafi (nie chce?) kontrolować swoich podwładnych. Danie wolnej ręki to przyzwolenie na absolutną bezkarność, hierarchowie nie są zainteresowani dociekaniem prawdy. Ważne, by „wiara się szerzyła” za wszelką cenę, nie spadały dochody parafii i nie było problemów z utrzymaniem kurii biskupich. Kościół stał się atrapą służącą wyłącznie utrzymaniu hierarchii, dzięki czemu traci wiernych oraz autorytet w Polsce i Europie.
Na Ukrainie ludzie jeszcze wierzą kapłanom, tak było wychowane starsze pokolenie, więc łatwo stosować techniki manipulacyjne. Dzięki polskiemu społeczeństwu, które pomimo tragicznych losów przeżyło klęskę głodu, wywózki na Syberię i do Kazachstanu, wysiedlenia, przymusową pracę, rusyfikację i sowietyzację zachowało w pamięci z rodzinnych stron co polskie, Kościół katolicki może bazować na tych, którzy przyznają się do „polskich korzeni” i szerzyć wśród nich wiarę. Zaślepieni w swej misji księża zapominają, iż elementem tożsamości i świadomości narodowej jest nie tylko religia, ale stosunek do rzeczywistości, sposób myślenia i używanie języka polskiego. Do kościoła katolickiego przychodzą nie tylko Polacy, a jeżeli już są, to nie znają języka polskiego. Msze odprawiane są po ukraińsku.
W Kodymie trudno jest w ogóle o jakąkolwiek znajomość języka polskiego, podobnie jak na południu Ukrainy, gdzie swobodnie po polsku mówi obecnie niewiele osób, także w organizacjach z przymiotnikiem „polski”. Zamiast pozostawić naukę języka polskiego w rękach wyspecjalizowanych polskich ośrodków oświatowych nauczanie oddaje się niefachowcom, dyletantom, jak osobie księdza Grona, który przedstawia się jako „duszpasterz Polonii w Jużnoukraińsku”. Prawdopodobnie chodzi o „Stowarzyszenie Polaków <<Polonia>>”. Łukaszowi Gronowi imponują wszelkie tytuły i zaszczyty, o czterdziestotysięcznym Jużnoukraińsku, w którym mieszkańcy posługują się przede wszystkim językiem ukraińskim, a także rosyjskim i mołdawskim, nikt nie słyszał, więc podkreślenie, iż jest tak ważną osobą dla Polonii miałoby sens, gdyby ksiądz znał terminologię słowa „Polonia”. Za Polonię uznaje się tylko polskich emigrantów i ich potomków. Na Ukrainę Polacy nigdy nie emigrowali. Antenaci współcześnie mieszkających tu ludzi uważających się za Polaków nigdy nie wyjechali z Polski, a znaleźli się poza nią w wyniku politycznej zmiany granic.
W 2017 roku Łukasz Gron jeszcze nie słyszał ani o Stanisławie Skalskim ani o Kodymie, w wywiadzie udzielonym w marcu stwierdził, iż „praca w parafii w Jużnoukraińsku jest tym, co zawsze chciałem robić. Parafia jest niewielka, licząca zaledwie około 65-70 osób, a istnieje już od 22 lat, mają do księży ogromny szacunek. Mimo wielu trudów postanowili rozpocząć budowę kościoła. Powoli z Bożą pomocą kościół rośnie. Proszę też o pomoc i wsparcie, bo nasi parafianie nie są w stanie sprostać ogromnym potrzebom materialnym”. Wyciąganie ręki po pieniądze musiało być mało skuteczne, bo już w sierpniu porzucił wspaniałą, wymarzoną pracę w Jużnoukraińsku i został proboszczem w Kodymie, w której dzięki Stanisławowi Skalskiemu zwietrzył swoiste El Dorado.
Przedstawiciel Kościoła, Łukasz Gron, prezentujący samozachwyt nad własną osobą, wyciągający rękę po pieniądze na zaspokojenie swoich niskich ambicji, popierany w swych działaniach przez hierarchów kościelnych jedzie sobie na wycieczkę do Medjugorie, bo spełnia swoją zachciankę. Dlaczego nie bierze przykładów z tych kapłanów, którzy żyjąc skromnie potrafią zapewnić poznanie kraju ojczystego organizując dla dorosłych, dzieci wyjazdy do Polski, zapewniają realne wsparcie stając się prawdziwymi dobrodziejami? Dlaczego, by ukryć pazerność księdza, skoro w Kodymie obok jest cerkiew, zamiast kaplicy musiał być budowany kościół, a by zdobyć fundusze wszędzie powoływano się obłudnie, iż przy parafii, nie kościele będzie miejsce upamiętniające Stanisława Skalskiego?
Po co Ukraińcom izba pamięci, muzeum poświęcone człowiekowi, z którym nie mają potrzeby identyfikowania się, o którym nic nie wiedzą? Dlaczego nie posiadający o nim elementarnych wiadomości organizatorzy bezsensownych projektów i publikacji podczepiają się pod Bohatera i mówią – płyniemy? Po co robienie na siłę z Kodymy miejsca polskości, do tego żałosnego oraz centrum „profesjonalnej wiedzy” o najbardziej skutecznym polskim pilocie II wojny światowej? Powoływanie się, że jest to miejsce jego urodzenia nie czyni z niego ani Kodymianina ani Ukraińca, podobnie jak ktoś urodzony w stajni nie staje się koniem.

Stanisław Skalski był POLAKIEM, urodził się w polskiej rodzinie, po mieczu i po kądzieli, na ziemiach ówczesnego Cesarstwa Rosyjskiego. Całe swoje życie poświęcił Polsce, swojej Ojczyźnie i czynienie z niego ikony narodowo-katolickiej na Ukrainie jest zniesławieniem nie tylko jego, ale i polskich żołnierzy walczących z hitlerowskim najeźdźcą i okupantem.

*pisownia oryginalna

Katarzyna Ochabska

Poprzedni

Sadurski na weekend

Następny

Kapsułki pamięci