8 listopada 2024

loader

Lizaki i landrynki

Wszystko może okazać się bronią, aby dziecko omamić i skazać na cierpienie. Zabójcze mogą być nawet lizaki i cukierki.

Niepozornie wyglądający oficer NKWD znęcił dziewczynkę lizakiem, żeby nieświadomie wydała swego ojca. Potem go zabił. Komendant Wiesiołowski z granatowej policji w Biłgoraju rozdawał polskim dzieciom cukierki za odnalezienie dzieci żydowskich. Potem je zabijał.
Anonimowy oficer NKWD to postać fikcyjna z przejmującej powieści ukraińskiej pisarki Marii Matios „Słodka Darusia”. Komendant Wiesiołowski to postać z krwi i kości – jego przerażające czyny opisał w swoim wspomnieniu leśniczy Jan Mikulski.
Słodka Darusia
We wsi nazywali ją słodką Darusią. Może przez jej strach przed słodyczami. Sąsiedzi uważali ją za głupią. Bo od czasów wojny nie mówiła. Tę zagadkę zawiązanych ust nie od razu rozwiązuje Maria Matios, autorka najsłynniejszej powieści ukraińskiej XXI wieku. Powieść zdobyła wiele prestiżowych nagród, weszła do lektur szkolnych, jej adaptacje trafiły na deski kilku scen.
Ukazała się także po polsku w tłumaczeniu Anny Korzeniowskiej-Bihun (2010). Stała się też materiałem monodramu „Słodka” Marty Pohrebny. Jego reżyserka, Małgorzata Paszkier-Wojcieszonek o bohaterce powieści mówiła tak: „Darusia jako dziecko zdradza naiwnie informację o swoich rodzicach. NKWD-zista wyciąga z Darusi niezbędną informację, darując dziecku słodki lizak. Potem zabija jej ojca, a matka popełnia samobójstwo. Obejmując nogi martwej matki, Darusia krzyczy „Mamo!!!” i traci głos”.
Maria Matios maluje losy swojej bohaterki na przestrzeni wielu lat: przed wielką wojną, w jej trakcie i w latach 70. ubiegłego wieku. To opowieść o innych, mniej widocznych ofiarach wojny, tych, którzy nie zginęli, ale których życie się skończyło. Wszystko za sprawą lizaka, słodkiego czerwonego kogucika, którym zwiedziona, Darusia wyznała szczerze wszystko, co wiedziała o gościach tatusia. Bezwiednie zaprowadziła rodziców na śmierć. W takiej zatrważającej metaforze Maria Matios zawarła losy Ukrainy.
Zabawa w chowanego w Biłgoraju
„Podobne sceny odnotował w swoich wspomnieniach leśniczy Jan Mikulski, który pojawił się w Biłgoraju 2 listopada 1942 roku, żeby wypłacić z banku pieniądze dla robotników leśnych. Tego właśnie dnia, jak się dowiedział, likwidowano biłgorajskie getto: „Na ulicach, wolnych placach i ogródkach leży wiele trupów kobiet i dzieci. Komendant polskiej policji Wiesiołowski, otoczony kilkudziesięciu dzieciakami w wieku od 6-12 lat przeszukuje podwórka, strychy, piwnice i komórki. Za każde znalezione [i – J.G.] przyprowadzone dziecko żydowskie rozdaje polskim dzieciom landrynki. Małe żydowskie dzieci łapie za kark i strzela małokalibrowym rewolwerem w głowę”.
Cytat ten przywołuję za książką Janą Grabowskiego „Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów” (2020). Wiele w niej podobnych świadectw. Tak wiele, że nawet niektórzy recenzenci wytykali autorowi, że książkę czyta się jak reportaż, że przypomina reportaż, choć jednocześnie spełnia wszelkie wymagania historycznej pracy naukowej.
Przetrząsanie archiwów
Książka Grabowskiego to praca pionierska. Jej wewnętrzny recenzent, profesor Marcin Zaremba (UW) oceniał, że „jego książka to najważniejsza pozycja od czasów „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa”. Tak wysoka ocena tej pracy w dziedzinie badań dziejów Zagłady wynika w dużej mierze z faktu, że wypełnia ona białą plamę w dotychczasowych badaniach. Nie było bowiem żadnego poważniejszego opracowania, ujmującego tak wielostronnie rolę polskiej policji granatowej i kryminalnej w „ostatecznym rozwiązaniu”. Co więcej, jeśli w ogóle wspominano o związku policji granatowej z niemieckimi zarządzeniami i działaniami przeciw Żydom, to raczej sugerowano, że granatowi wyciągali pomocną dłoń, a nie dłoń po sowite łapówki, a często dłoń z bronią gotową do strzału.
Autor przetrząsnął archiwa, sięgając po zachowane materiały policyjne, niekiedy bardzo precyzyjnie opisujące poszczególne zdarzenia, jak poszukiwanie i zatrzymanie Żydów, liczba oddanych strzałów, czasem nazwiska ofiar. Sięgnął także po raporty niemieckie, książki i wspomnienia niepublikowane, informacje prasowe. Mimo że archiwa zostały w dużej mierze przetrzebione przez sprawców zbrodni i gwałtów, to co udało się profesorowi Grabowskiemu zebrać, wystarczy, aby wyrobić sobie pewność o sprawczym udziale w Zagładzie granatowych i kryminalnych, a także strażaków z Ochotniczych Straży pożarnych (i wielu samorzutnie działających cywilów).
Autor ukazuje ten udział jako postępujący proces, rozwijający się w ciągu lat okupacji – od początków stosunkowo „niewinnych” zadań „porządkowych” (pilnowanie noszenia gwiazdy Dawida), przez nasilający się nadzór granatowej policji nad gettami, a potem pośredni bądź bezpośredni udział w ich likwidacji, aktywne wyłapywanie ukrywających się po aryjskiej stronie, po gwałty, rabunki i morderstwa w biały dzień, niekoniecznie na życzenie Niemców. Profesor Grabowski zauważył rosnącą rolę policji granatowej w ciągu tych lat, ale też w zależności od położenia posterunku na prowincji, gdzie nierzadko polscy policjanci działali bez bieżącego nadzoru niemieckiego. Prowadzili wtedy akcje przeciw Żydom na własną rękę – i nie tyko chodziło o ewentualne łupy.
Jak to się stało?
Jednym z motywów podjęcia się tej gigantycznej pracy było dla autora pragnienie odnalezienia szyfru, który sprawiał, że przeciętny, zwyczajny człowiek stawał się brutalnym grabieżcą i mordercą. Trudny przecież do zrozumienia jest mechanizm przyzwolenia na zbrodnie, bez wyraźnego stawienia czoła prawdzie o zakorzenionym szeroko antysemityzmie, o złowrogiej roli kościoła katolickiego i ruchów nacjonalistyczno-faszystowskich, które ukorzeniały w polskiej świadomości żywiołową niechęć do Żydów. Bez tego tła, nie sposób pojąć, jak ludzie stawali się drapieżcami, polującymi na sąsiadów, często kolegów ze szkolnej ławki.
„Przystępując do pisania tej książki – pisał na zakończenie Jan Grabowski – pragnąłem znaleźć odpowiedź na pytanie, które trapi historyków zajmujących się historią ludobójstw. Nie tylko historyków Zagłady, lecz także badaczy zajmujących się wyniszczeniem Ormian czy też wymordowaniem Tutsich. Pytanie jest proste: dlaczego i w jaki sposób z pozoru normalni ludzie przekształcają się w masowych morderców? Przeglądając dziesiątki tysięcy stron archiwalnych dokumentów, słuchając nagranych relacji, czytając książki i artykuły poświęcone tej tematyce, miałem nadzieję, że z czasem zbliżę się do znalezienia odpowiedzi na nurtujące mnie (i wielu innych) pytanie. Niestety w miarę postępu lektury i namysłu cel się oddalał”.
Potępienie i hołd
„15 sierpnia 1944 Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego rozwiązał granatową policję, uznając ją za formację kolaborancką, pozostającą na usługach wroga”. Ale nowe władze nie wykazywały szczególnej aktywności w wymierzaniu sprawiedliwości polskim prześladowcom Żydów. Większość kary uniknęła.
13 listopada 2012 podczas uroczystości odsłonięcia obelisku [na terenie byłego obozu koncentracyjnego w Płaszowie] upamiętniającego granatowych policjantów rozstrzelanych przez Niemców jesienią 1943 roku przedstawiciel stowarzyszenia „Rodzina Policyjna 1939” mówił: „Cieszymy się, że dożyliśmy chwili, w której możemy przywrócić dobre imię granatowym policjantom. Wymazujemy białą plamę służby granatowego policjanta, uzupełniamy ją o ich bohaterskie czyny i walkę z okupantem w podziemnych strukturach ZWZ AK. Dziś przywracamy im pamięć, składamy im hołd”.
Części z nich, ale nie całej formacji, na pewno hołd się należy. Jaka to część, trudno wyliczyć i pewnie nigdy się tego nie dowiemy. To zresztą jeden z niemądrych powtarzanych zarzutów przeciw Grabowskiemu, który nie ujął zbrodni granatowych statystycznie. Rzecz w tym, że to zadanie niewykonalne wobec stanu archiwów i braku świadków.
„NA POSTERUNKU. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów”, s. 429, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Sadurski na weekend

Następny

Kultura hutongów w Pekinie

Zostaw komentarz