7 listopada 2024

loader

Na Dżerbie po polsku

– Na francuskiego namiestnika Tunezji okupanci z Paryża wyznaczyli młodego adwokata z zamożnej tunezyjskiej rodziny. Absolwenta francuskiej uczelni, żonatego z Francuską. Burgiba dużo mówił o niepodległości. Został prezydentem, ale naród tunezyjski nie akceptował go. Kreował się na bojownika o niepodległość, ale w jego życiorysie brakuje realnej konfrontacji z władzą francuską. Posiedział kilka miesięcy w więzieniu i potem hop! Oto 20 marca 1956 roku przybył do Tunezji. Na statku francuskim z Marsylii. Jako bohater, wyzwoliciel kraju. To śmieszne jest i smutne – z Houssinem Ben Doukhanem, absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, starym tunezyjskim znajomym, rozmawia Piotr Gadzinowski.

Kiedy pierwszy raz przyjechałeś do Polski?
W połowie października 1976, pociągiem z czeskiej Pragi. Najpierw trafiłem do Łodzi, gdzie do czerwca 1977 uczyłem się w studium języka polskiego. Byłem w grupie z dwoma północnymi Koreańczykami, dwoma Palestyńczykami i Azerbejdżaninem. Wszyscy oni uczyli się już dwa tygodnie. Wydawało się, że dobrze mówią po polsku. A ja nic. Chciałem nawet wracać do domu, ale nasza nauczycielka uśmiechała się do mnie i powtarzała: „Poczekaj trochę, będziesz najlepszy”.
I faktycznie po miesiącu już byłem.
Polskiego uczyłem się cały czas. W zajęciach w studium i po lekcjach. Zwłaszcza z polskimi dziewczynami. Napisałem sobie na karteczce „Kocham Cię”. I tak podrywałem dziewczyny w Łodzi.
W studium zostałem też działaczem studenckim. Byłem marksistą, ale polski socjalizm nie podobał mi się.
Dlaczego?
Miałem 22 lata i byłem radykalnym marksistą. Z byłej francuskiej kolonii. Przyjechałem do socjalistycznego państwa i zobaczyłem burżuazję, podobną do naszej. W rządzie i w PZPR.
Denerwował mnie brak rzeczywistego poparcia dla ruchów ludowych w takich krajach jak mój. Zauważyłem, że Polska, podobnie jak inne europejskie kraje socjalistyczne, przede wszystkim dba o poprawne stosunki ekonomiczne i polityczne z państwami rządzonymi przez burżuazję.
W Tunezji uważaliśmy Polskę za kraj popierający antykolonialne rewolucje. W Polsce zauważyłem obojętność wobec cierpień narodów uciskanych w Afryce i w Azji. Nie podobał mi się też w Polsce brak poparcia dla Palestyńczyków, dla stworzenia ich państwa. Widziałem poparcie wieku Polaków dla Izraela, dla okupacji ziem palestyńskich.
Zapewne wielu Izraelczyków zdziwiłoby się słysząc o powszechnej miłości Polaków do Izraela. Ale pamiętam jak strasznie byłeś czuły na objawy każdego poparcia dla Izraela. Czasem, żeby cię zdenerwować, pobudzić do sporów w naszych dyskusjach stawaliśmy się adwokatami izraelskiego państwa. Ale przypomnij jak to się stało, że trafiłeś właśnie do Polski.
Przypadkowo. Przed przyjazdem wiedziałem, że Polska to kraj socjalistyczny, należy do Paktu Warszawskiego. Warszawa to jej stolica. I niewiele więcej.
Pochodzę z bardzo biednej rodziny. Mój ojciec nigdy nie chodził do szkoły. Był robotnikiem rolnym. Pracował za dniówkę u wiejskich bogaczy.
Byliśmy trzypokoleniową rodziną. Dziadek, mama, tata i ośmioro dzieci. Dwie dziewczyny, sześciu chłopaków. Mieszkaliśmy w drewnianym, jednoizbowym domku. Wszyscy spaliśmy na ziemi, łóżek nie było. Nie mieliśmy też elektryczności ani bieżącej wody.
Ale uczyliśmy się i jednocześnie pracowaliśmy. Zacząłem jako pomocniki na budowie, kiedy miałem 11 lat. Dostawałem pół dinara za dniówkę. Starczało na zeszyty. W szkole byłem bardzo dobrym uczniem.
Chciałem studiować medycynę, ale ojciec namówił mnie na liceum o kierunku nauczycielskim. Bo tam był bezpłatny internat i zaraz po jego ukończeniu mogłeś pójść do pracy. Wtedy brakowało nauczycieli w obowiązkowych dla wszystkich szkołach podstawowych. Nauczycielem zostałem w 1973 roku, podobnie jak wcześniej mój brat.
To był dla mnie niesłychany awans życiowy. Miałem 57 dinarów miesięcznej pensji. Wspólnie z bratem kupiliśmy kawałek ziemi w mieście Bengarden i zaczęliśmy budować dom dla całej rodziny. Już murowany.
Niestety dziadek nie doczekał domu, ani czasów kiedy jego wnuki pracują na państwowych posadach. Mają stałe, gwarantowane pensje. Taki „gwóźdź w murze”, jak się u nas mówi.
Na rządowej posadzie przepracowałem tylko dwa lata. Od piętnastego roku życia byłem buntownikiem. Miałem antyrządowe poglądy. Działałem w dyskusyjnym klubie filmowym. Pokazywaliśmy filmy i potem długo dyskutowaliśmy. O filmach i o wszystkim. Zauważyłem, że wolę dyskutować ze starszymi, niż uczyć dzieci podstawowej, podręcznikowej wiedzy.
Jakie filmy pokazywaliście, które wtedy budziły największe emocje?
Sam je wybierałem. Miałem listę dostępnych filmów. Francuskich, rosyjskich, latynoamerykańskich. Nie kierowałem się względami artystycznymi, film miał być jedynie pretekstem do dyskusji. O sytuacji ekonomicznej i politycznej naszego kraju.
Klub szybko stał się popularny, tajna policja zawsze była obecna podczas dyskusji. Czasem wzywano nas na posterunek policji na przesłuchanie.
Byłem wtedy nauczycielem. Wyprowadziłem się z domu, mieszkałem kolegami w innym mieście, z dala od szkoły. Miałem stary rower, którym dojeżdżałem do pracy. Zarabiałem 57 dinarów. Za 15 dinarów mieszkałem, 25 dinarów wysyłałem rodzinie, a za resztę żyłem.
Dlaczego zdecydowałeś się wyjechać z kraju?
Skończyłem 21 lat i wyrobiłem sobie paszport. Chciałem wyjechać. Ojciec był przeciwny temu, ale już nie mógł mnie zatrzymać. Wziąłem ostatnią pensję i pojechałem do sąsiedniej Libii. Popracowałem dwa miesiące w mleczarni i we wrześniu 1975 roku ruszyłem do Egiptu. W Kairze byłem 10 dni. Tam po raz pierwszy piłem alkohol. Piwo i whisky.
Stamtąd poleciałem samolotem do Syrii. Z Damaszku autobusem do Iraku. W Bagdadzie chciałem się zapisać na uniwersytet. Czekałem, czekałem. Przez 3 miesięcy. Byłem już bez grosza. W końcu wyrzucili mnie, bo miałem zbyt lewicowe poglądy. Ale nie byłem już sam. Trzymaliśmy się w grupie, trzydziestu Tunezyjczyków. Razem wróciliśmy do Syrii. Tam zapisałem się na studia, na filozofię. Ale w czerwcu, krótko przed egzaminami, znów wyrzucono mnie.
Czemu wyrzucili cię z obu tych państw? Oba przecież budowały wtedy „socjalizm arabski”. Bliski chyba twoim ówczesnym poglądom? Poza tym pamiętam cię jako człowieka spokojnego, uprzejmego, i zawsze chętnego do współpracy.
Z Iraku wyrzucili mnie za krytykę partii Bass i moich rodaków, którzy do niej należeli. W Syrii było podobnie. Tam też rządziła partia Bass, ale wtedy te dwie, kiedyś siostrzane partie, miały już wrogie relacje. Kiedy byłem w Syrii, wybuchła wojna w Libanie skierowana przeciwko Palestyńczykom mieszkającym tam w obozach dla uchodźców. Popierałem Front Wyzwolenia Palestyny, chciałem jechać do Libanu i walczyć tam po stronie palestyńskiej. Mówiłem głośno o tym i pewnie dlatego, zamiast dopuścić mnie do egzaminów, kazano mi wyjechać z Syrii.
Skąd pomysł by jechać do Europy i skąd pieniądze na podróż?
Koledzy z Palestyny zebrali dla mnie pieniądze i poradzili bym pojechał do Czechosłowacji. Bo tam była siedziba Międzynarodowego Związku Studenckiego, który dysponował stypendiami w krajach socjalistycznych. Przez Turcję, Bułgarię, Rumunię dotarłem do Pragi. Znowu czekałem na decyzję, znowu nie miałem za co żyć. Studenci zagraniczni pozwolili mi spać w ich akademiku. Chodziłem na stołówkę politechniki praskiej, tam mogłem bezpłatnie jeść zupy. Bardzo smaczne, pamiętam do dzisiaj. Wreszcie, po trzech miesiącach dostałem bilet kolejowy do Łodzi i zgodę na studia w Polsce.
Pamiętam siedzibę MZS w Pradze. Była na ulicy Paryskiej. Luksusowy wtedy wieżowiec. Siedziba działaczy studenckich z całego świata. Przyszłych dyplomatów i polityków. I pracowników służb wywiadowczych też. Miałeś kontakty z politykami lub służbami wywiadu?
Byłem inny, niestety. Nie miałem kontaktów z politykami ani z wywiadami. Tam i w Polsce też. Trochę było mi smutno kiedy moi koledzy z Afryki po studiach w Polsce robili kariery. Wracali do krajów ojczystych, zostawali dyrektorami, nawet ministrami. Na mnie nikt nie czekał, nie składał ofert pracy. Może dlatego, że studiowałem budzące podejrzenia dziennikarstwo na uniwersytecie, a nie na Akademii Wychowania Fizycznego,jak reszta Tunezyjczyków korzystających z rządowych stypendiów. Może dlatego, że pochodzę z biednej rodziny, mieszkałem na biednym południu kraju, a nie w bogatej stolicy. Może dlatego, że byłem utopistą i krytykiem tunezyjskich rządów.
Pamiętam, że wtedy byłeś bardzo krytyczny wobec rządów Habiba Burgiby. Nie utrzymywałeś też kontaktów z ambasadą swego kraju, jak wielu innych, zagranicznych studentów. Te ciągłe krytyki rządów prezydenta Burgiby dziwiły naszych kolegów, zwłaszcza koleżanki. Przecież to Burgiba wprowadził powszechną bezpłatną oświatę, dbał o prawa kobiet, unowocześnił Tunezję. Jak go teraz oceniasz?
Tunezja była okupowana przez prawie 80 lat przez Francję. Okradali nasz kraj. Wywozili wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Stal, fosfaty, marmury, daktyle i oliwę. Aby łatwiej było im kraść budowali linie kolejowe i porty. Wprowadzili swój język, narzucali nam swoją kulturę, zwalczali naszą religię. Kiedy po II wojnie światowej powstała ONZ, kiedy zaczęto mówić o wolności i niepodległości dla skolonizowanych narodów, to Francja i Wielka Brytania zaczęły szukać sposobów jak dalej korzystać ze swych kolonii, ale bez wojska, bez siły militarnej.
I tak Francuzi znaleźli w Senegalu Leopolda Sedar Senghora. Człowieka o czarnej karnacji, ale kulturowo Francuza. Na francuskiego namiestnika Tunezji wyznaczyli młodego adwokata z zamożnej tunezyjskiej rodziny. Absolwenta francuskiej uczelni, żonatego z Francuską. Burgiba dużo mówił o niepodległości. Został prezydentem, ale naród tunezyjski nie akceptował go. Kreował się na bojownika o niepodległość, ale w jego życiorysie brakuje realnej konfrontacji z władzą francuską. Posiedział kilka miesięcy w więzieniu i potem hop! Oto 20 marca 1956 roku przybył do Tunezji. Na statku francuskim z Marsylii. Jako bohater, wyzwoliciel kraju. To śmieszne jest i smutne.
20 marzec 1956 rok nie jest dniem odzyskania naszej niepodległości, bo wojsko francuskie był w Tunezji do 1963 roku. Nikt nie widział też aktu uzyskania niepodległości podpisanego przez Tunezję i Francję.
Jesteśmy formalnie niepodlegli, ale nasze surowce naturalne dalej są rabowane przez Francuzów. Dalej urzędowym językiem jest francuski a nie nasz narodowy arabski.
Wspomniałeś o powszechnej szkole wprowadzonej za jego rządów. Te szkoły, ich nauczanie były po to aby umocnić władzę Burguiby i interesy francuskie. Burgiba był dozorcą francuskich interesów przez prawie 30 lat niestety. Zdrajcą i dyktatorem.
Podczas mojego pobytu w Tunezji spotkałem wielu ludzi, którzy uważają prezydenta Burgibę za ojca niepodległości i reformatora. Ale wróćmy do ciebie. Od jesieni 1977 roku studiowałeś na prestiżowym Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Mieszkaliśmy w akademiku przy ulicy Żwirki i Wigury. Jak ci się wtedy żyło?
Miałem polskie stypendium, pamiętam 1600 złotych. A podczas letnich wakacji jeździłem do Paryża. Pracowałem tam w restauracjach, albo na budowach. Zarobione franki wymieniałem po czarnorynkowym kursie. Dzięki temu na studia i życie starczało mi.
Co cię najbardziej w Polsce zaskoczyło, zdziwiło?
Najbardziej dziwiło mnie, że studenci polscy zupełnie nie śpieszyli się żeby studia skończyć. Traktowali studia jako czas dobrej zabawy, czasy przyjemnego życia.
Co w Polsce ci najbardziej wtedy smakowało?
Setka w „ludowym” barze, do tego „na zagrychę” jajko z majonezem, i szyneczka. Tego u siebie nie miałem.
Wszystkie potrawy mi w Polsce smakowały, oprócz kaszanki. Nie lubiłem też zup owocowych. Za to lubiłem bardzo barszcz czerwony, pierogi, nawet kapustę kiszoną polubiłem.
A co lubiłeś robić w wolnych chwilach?
Siedzieć w kawiarniach i czytać gazety. Bardzo ciekawe były, choć wy stale narzekaliście, że nie piszą o wszystkim. I nie ma co czytać.
Co cię najbardziej w Polsce denerwowało?
Reakcje Polaków, ich zazdrość, kiedy szedłem po ulicy z ładną dziewczyną.
Czy myślałeś o pozostaniu w Polsce? Miałeś wielu znajomych w akademiku. Byłeś lubiany, zwłaszcza przez dziewczęta.
Jak wszyscy młodzi, zagraniczni studenci mieliśmy w Polsce liczne koleżanki. Nie ukrywam, że budziłem w Polsce zainteresowanie. Cudzoziemiec, egzotyczna karnacja, ale dobrze mówi po polsku. Nie byłem bogaty, ale zawsze potrafiłem rozweselić przyjaciół i znajomych. Przed ukończeniem studiów zakochałem się w koleżance z akademika. Studia skończyłem w 1981 roku i musiałem opuścić Polskę. Miesiąc po powrocie do kraju poczułem, że nie mogę żyć daleko od niej. Przyjechałem do Polski znowu. Potem był ślub. Zaraz po weselu pojechałem pracować do Libii jako tłumacz w polskiej firmie Dromex. Pracowałem w Libii przez cztery lata. Dobrze zarabiałem, ale w Polsce bywałem rzadko. Nie rozumiałem, że przez takie życie mogę wszystko stracić. W 1985 roku skończyłem pracę w Libii. Przyjechałem do Warszawy, ale moje małżeństwo rozpadło się.
Wróciłem do Tunezji. Zacząłem nowe życie. Ożeniłem się, mam tu trójkę dzieci. Zamieszkałem na wyspie Dżerbie.
Wróciłem do pracy w szkolnictwie. Zostałem nauczycielem języka francuskiego w liceum. Teraz jestem już na emeryturze. Nauczycielskiej, czyli niewielkiej.
Utrzymywałeś wtedy kontakty z Polską?
Nie miałem wielu. W Tunisie jest towarzystwo przyjaźni polsko – tunezyjskiej. Napisałem do nich, nie dostałem odpowiedzi. Z innymi polskimi i propolskimi instytucjami też kontaktów nie mam. Wszystkie są w stolicy, a ja mieszkam na prowincji. Do Tunisu mam tak daleko jak z Świnoujścia do Warszawy.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych miałem kartę uprawniającą do stałego pobytu W Polsce. Ale potem w polskiej ambasadzie w Tunisie odebrano mi ją, obiecano nową, ale nie dostałem jej. Zawsze byłem wdzięczy Polsce, że mogłem skończyć tam studia. Mój kraj mi tego nie dał. Ale czasem czułem się przez Polskę zapomniany, nie wykorzystany.
Kilka lat temu znowu usłyszałem polską mowę. Dżerbę, gdzie mieszkam, zaczęli odwiedzać polscy turyści. Zacząłem z nimi rozmawiać, choć nie używałem polskiego przez ponad 20 lat, i tak odnowiłem kontakty z Polską. W czasie sezonu turystycznego jestem przewodnikiem wycieczek organizowanych przez polskie biuro turystyczne ITAKA.
Wielu Polaków zaskakuje moja dobra znajomość języka polskiego. Polskich zwyczajów, życia po polsku. Kiedy opowiadam im polskie kawały.
Czasem żałuję, że wcześniej nie zatrudniłem się w jakiejś polskiej firmie lub współpracującej z Polską. Ale nadal czuję się młodo i chętnie bym popracował jako swatka tunezyjsko-polska.
Tęsknię za Polską. Nie byłem tam od 30 lat. Wiem, że Polska bardzo zmieniła się od tego czasu. Słyszałem, że moje koleżanki i koledzy ze studiów zrobili kariery. Niektórzy zostali ważnymi ludźmi w Polsce.
Chętnie bym ich znowu zobaczył. Na pewno, tak jak to Polacy, dalej są tacy fajni i gościnni.
Zbliża się sezon turystyczny. Zapraszam do Tunezji, zwłaszcza na Dżerbę. Przyjeżdżajcie do nas tłumnie. Piękne zabytki, piękne plaże, bardzo dobre jedzenie. Specjalnie dla Polaków mamy dobre wino, no i nasz regionalny produkt nazywający się „Bucha”.
Radość po nim bucha, często aż do rana.

Piotr Gadzinowski

Poprzedni

Sadurski na Boże Ciało

Następny

Zakłamana postać generała brygady pilota Stanisława Skalskiego na Ukrainie

Zostaw komentarz