

Goniący w piętkę oligarchiczny kapitalizm znalazł obrońców wśród swoich ofiar. Amerykańska socjolożka Arlie Russell Hochschild nazwała ten fenomen Wielkim Paradoksem. Ci, którzy niewiele mogą zaoszczędzić na obniżce „danin”, bronią regresywnego systemu podatkowego. Bronią jak Tusk ojczyzny przed Putinem. Pomaga im w tym skromny kapitalista-piwowar, Janusz biznesu, obecnie kandydat na prezydenta kraju. Mowa o konfederacie tiktokowym Sławomirze – mentzenniku wysokich podatków, proroku wolnej przedsiębiorczości, zwolenniku tyciego państwa, zakazu aborcji, płatnych studiów. Nie cierpi nieznających Pana. Zamiast reformy energetyki powszechna klimatyzacja. Poza wyrazistością, jego program wyróżnia realistyczny stosunek do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.
Kapitalizm stworzył skuteczną maszynerię podtrzymywania kulturowej hegemonii. System wybiórczej demokracji opiera się na przyzwoleniu przez tzw. społeczeństwo obywatelskie, by aparatem państwa mogła zarządzać jakaś grupa kontraktorów biznesu. Wystarczy raz na kilka lat dać głos. Wcześniej umysły urabia dom i szkoła. Najpierw przyszły elektorat dowie się, że podatki to złodziejstwo. W szkole powiedzą mu/jej że drogą do sukcesu życiowego jest własna przedsiębiorczość, a nie współpraca i współdziałanie z innymi. Tymczasem według statystyk bezosmenem może zostać jeden z tysięcy Januszów biznesu, a Januszem biznesu może być dwóch, trzech z setki uczniów. Osnowę myśli przygotowuje dom i szkoła, a medialna gawiedź snuje swój wątek ideologiczny: o zaniku klas społecznych, o błogosławionym przedsiębiorcy, o cudach wolnego rynku. Ale ci nie powiedzą, że 10 proc. najbogatszych Europejczyków posiada 60 proc. całkowitego majątku. Natomiast biedniejsza połowa musi się zadowolić 5 % całości. Zresztą im samym dają pracę prywatni właściciele tych środków fabrykowania konsensusu. Ostatni głos należy do polityków. Ci słudzy biznesu uczynili sobie z robienia ludziom wody z mózgu nieźle płatny zawód. Nawet sprawny telewizyjny trefniś może tu zrobić karierę. Czyż może być inaczej, kiedy np. amerykański kongresmen ma 15 milionowy majątek, a wartość majątku jego przeciętnego wyborcy sięga 200 tys. dolarów?
Jak do tego doszło? Najpierw neoliberalne reformy, począwszy od rządów Reagana i Thatcher, pozbawiły klasy pracownicze stabilnego zatrudnienia i dobrych płac. Na biznes spłynęła zaś łaska niskich podatków. Do tego doprowadziło odzwiązkowienie i uelastycznienie stosunków pracy. Na koniec jej migracja do Azji, a szczególnie do Chin. Pojawiły się też w Polsce strefy specjalne, mordory usług dla zagranicznych korporacji w największych miastach kraju, B2B. To teraz pierwszy przystanek w drodze do konsumpcyjnego raju dla absolwentów tego czy innego collegium tumanum.
Następnie rozwijała się gangrena prywatyzacji usług publicznych, począwszy od wyprzedaży komunalnych mieszkań, potem degradacja publicznej ochrony zdrowia, edukacji, niegdyś publicznego transportu. Mitem stała się równość szans. Nie wszyscy mają takie same możliwości zdobycia takich kwalifikacji zawodowych, jakie gwarantują dobrze płatną pracę. Te zaś pozwalają umościć się w Systemie, najlepiej we własnym mieszkaniu. Ale nadwiślańscy liberałowie woleli wspierać banki i deweloperów. Dopiero teraz martwi ich spadek stopy urodzeń jako konsekwencja braku stabilności życiowej młodego pokolenia. Regres widać w badaniach rozkładu dochodu narodowego. Rozeszły się warunki egzystencji klas i stanów tworzących polskie kapitalistyczne społeczeństwo. Według danych podatkowych, udział kapitału w całkowitym dochodzie wzrósł w pierwszej dekadzie obecnego wieku z 23% do niemal 40%. Tym samym Polska znalazła się wśród krajów o najwyższym poziomie nierówności w UE. Procent najbogatszych przejmuje 13,5 proc. dochodu, górny decyl -37,5 %, natomiast uboższa połowa społeczeństwa tylko 21,5%. Na dodatek, maleje udział podatków bezpośrednich: PIT,CIT, a także podatków od majątków i spadków (P. Bukowski, J. Sawulski, M. Brzeziński, Nierówności po polsku, 2024, s.106-108).
Dane te wyjaśniają, dlaczego niezadowolenie młodego pokolenia jest jak najbardziej uzasadnione i potrzebne. Lewica ich zawiodła: i Mitterrand, i Clinton, i Blair, i Miller! Przyzwolili z pewną taką nieśmiałością na neoliberalne reformy rynku pracy, systemów podatkowych i emerytalnych. Polska lewica też poszła inną drogą niż chińska. Ta zachowała kontrolę nad własną gospodarką i walutą. Reformy podporządkowano raczej „interesowi narodowemu”, a nie interesom zachodniego kapitału. Teraz to tu są fabryki, na dodatek górujące coraz wyraźniej techniką nad byłymi kolonialnymi rywalami.
Zachodniej lewicy pozostało w tej sytuacji dokończenie reform Oświecenia. Pozostało bowiem przełożyć na język prawa kolejne generacje praw człowieka – w interesie kobiet, mniejszości seksualnych, rasowych. Słowem, pozostały wojny kulturowe, a nie klasowe – skoro klasy miały zaniknąć, a pozostały mniejszości kulturowe i płciowe. Ten front walki ideologiczno-politycznej prawicowa, przykościelna konserwa nazywa neomarksizmem. Tymczasem to słuszne postulaty dla każdego liberalnie, wolnościowo usposobionego członka współczesnych społeczeństw. To prawa człowieka – dużo dla jednostki, ale za mało dla wspólnoty życia i pracy. Dlatego że reszta zależy od miejsca jednostki w społecznym podziale pracy i własności. Bez odpowiedniej pozycji społecznej o prawach człowieka nie mógł marzyć ani antyczny niewolnik, ani chłop pańszczyźniany, ani też traktowany jak towar Afrykanin epoki kolonialnej. O te prawa trzeba było uporczywie i nieustępliwie walczyć na ulicznych barykadach, w akcjach strajkowych, wystawić się na policyjne pały i karabiny. Prywatną własność mocy produkcyjnych ocalił dla burżuazji nie kto inny, tylko Maximilien Robespierre. To on oznajmił w Zgromadzeniu Narodowym 24 kwietnia 1793 r., że „równość dóbr jest mrzonką”. Być może uratował rewolucję, ale jej cele pozostawił kolejnym pokoleniom. Tyle że one nic o tym spadku nie wiedzą. A kto im w tym pomaga?
Tak więc niedopuszczeni do szwedzkiego stołu w salonie oligarchicznego kapitalizmu muszą szukać wsparcia i rady gdzie indziej. Powinni zabiegać o powszechny dostęp do edukacji, o wysokość płacy minimalnej, walczyć o regulację rynku pracy czy zakres praw pracowniczych. Ukoronowaniem tej walki jest przecież druga płaca. Zamiast tego sfrustrowani i niedopieszczeni finansowo – udali się po rady i wskazówki do tzw. populistów. A więc do sępich partii żerujących na niezadowoleniu z coraz bardziej niesprawiedliwego i autorytarnego kapitalizmu. Degraduje on planetę, tworzy miliardy zbędnych ludzi, wciąż 10 mln dzieci umiera co roku z głodu albo braku dostępu do czystej wody. Tymczasem światowa nadwyżka trafia w ręce kilkudziesięciu oligarchów: jeden procent krezusów posiada połowę majątku ludzkości, zaś dwie trzecie najbiedniejszych posiada tylko 3% tego majątku. Klasy uprzywilejowane to właściciele pakietów akcji, władcy aplikacji, sponsorzy lobbingu i think tanków. Wspierają ich korporacyjni namiestnicy: menadżment, specjaliści wszelkich zawodów: ekonomiści bankowi, maklerzy, prawnicy, ekonomiści katedralni. To dobrze opłacana i wielbiona tzw. klasa średnia – słudzy wielkiego biznesu, a w Polsce głównie małych misiów, prześladowanych przez biurokratów i ich nadregulacje.
Nie łudźmy się. Wyborcza demokracja służy najpierw beneficjentom Systemu. Na tej formule kreacji przywództwa robią interesy sondażownie i specjaliści od min, póz i pustosłowia stand-uperów. Ci zaś potrafią tylko wyzwalać „energię” społeczeństwa obywatelskiego, operować żetonami wyborczych obietnic. Jak złamią jedno słowo dane narodowi, zawsze mogą dać drugie. Chciałby się rzec „Naprzód Polsko” – tylko w jakim kierunku? W otchłań planetarnego kryzysu? Z liderem, który obnaża się w świątyni biznesu przed stachanowcem polskiej kalekiej przedsiębiorczości? Tu uwaga: są Janusze i Rafały biznesu. Różni ich tylko skala eksploatacji pracy i przyrody, ale żaden nie wyśle cię w kosmos, nawet gdybyś miał miliony dolarów leżakujących w tym czy innym raju podatkowym. To pokazuje, że polscy politycy mogą bez uszczerbku dla swoich klientów olewać nawet dążenie do wyrównania życiowych szans. W tych dniach kolejny dowód. To haniebna ustawa o zmniejszeniu stawki zdrowotnej dla bieda-biznesu. Praktycznie to zmuszanie pracownika do B2B. Jedno z większych osiągnieć nadwiślańskich liberałów – po prywatyzacji mieszkań komunalnych, po zasileniu miliardami ZLP kont udziałowców banków i kabzy deweloperów. To dorobek nadwiślańskich liberałów wszystkich partii i grup interesu, jaką jest od dawna PSL na czele z ministrem obrony zygot.
W tej sytuacji pozostaje rozczarowanym rodzimą peryferyjną mizerią westchnienie: Sławomirze – jak żyć? Jak żyć razem z rodzicami po trzydziestce, za trzy i pół tysiąca na rękę, na fikcyjnym samozatrudnieniu B2B? Na szczęście, jak nie Sławomir, to Rafał od ulicznych skrzynek przywrócą ci „naturalny” wolnorynkowy ład. A wraz z nim obiecają jeszcze więcej darów Rynkowego Pana. Tacy jak oni przez półtora wieku przejmowali coraz więcej z coraz większego dochodu społecznego. A powstawał on przecież dzięki rosnącej efektywności pracy za sprawą postępu technicznego i wykorzystania do napędów taniej energii z węglowodorów. Tylko kto finansował przez cały czas badania podstawowe, prace badawczo-rozwojowe w parkach nauki? Kto stworzył strefy specjalne i wyciskarnie potu w Chinach, Bangladeszu, Meksyku czy w Polsce?
Myślenie ma kolosalną przeszłość. Ale chyba jeszcze większą przyszłość, jeśli pozostał jakiś zakątek w mózgu dla własnych myśli. Na początek można zacząć od próby odpowiedzi na pytanie, dlaczego jakość życia może być wysoka w kraju, w którym nagle nie wytrysnęła ropa jak w Arabii Saudyjskiej. Ani nie jest też siedzibą dziesiątek tysięcy fili spółek uciekających przed podatkami jak Szwajcaria. Ale ta wspólnota ma państwo, które działa, wyważając interesy wszystkich klas i stanów. Ona sama jest solidarna. Biznes zaś jest pod kontrolą racjonalności społecznej i planetarnej (szczegóły w książce socjologa Wojciecha Woźniaka, Państwo, które działa. O fińskich politykach publicznych, Wyd. Uniwersytetu Łódzkiego 2022). Tutaj żaden poeta nie musiał pisać o miejscowej idiotce i tutejszym kretynie.