4 maja 2024

loader

Niższa izba wyższa

fot. Senat RP

Senat nazywany jest izbą wyższą polskiego parlamentu w odróżnieniu od Sejmu, który wprawdzie też jest izbą, ale nominalnie niższą. Lecz tylko nominalnie, albowiem faktycznie izbą wyższą jest Sejm. 

Senat może co prawda wprowadzać poprawki do sejmowych ustaw, a także wykazywać się inicjatywa ustawodawczą, lecz te senackie pomysły musi zaakceptować Sejm, więc kto tu w końcu jest wyższy a kto niższy? – pyta retorycznie szewc Fabisiak. Gdy zarówno w Senacie, jak i w Sejmie większość ma ta sama opcja polityczna, wówczas Senat praktycznie staje się narzędziem w rękach Sejmu i jako taki jest zbędny. Tak samo jest zbędny w sytuacji, z którą mamy do czynienia obecnie, kiedy wprawdzie w Senacie ma większość opozycja, jednak o kształcie ustaw decyduje opcja rządząca dysponująca sejmową większością.

Szewc Fabisiak przypomina, że Senat został przywrócony w 1989 r. jako przeciwwaga wobec Sejmu kontraktowego. Obecnie Sejm nie jest już kontraktowy a mimo to Senat nadal funkcjonuje. Wiadomo, że tak zwana izba wyższa nie jest polskim wynalazkiem i działa bynajmniej nie wszystkich krajach, które jakoś sobie dają radę mając parlament jednoizbowy. Z kolei Senat ma jakiś sens w krajach o strukturze federalnej, jak Stany Zjednoczone czy Niemcy, gdzie ma zapewnić parlamentarną reprezentację poszczególnych stanów czy landów. Gdyby wprowadzić w życie amerykański model, należałoby z każdego województwa wybierać np. po trzech senatorów. Wówczas mielibyśmy ich 48, co by w zupełności wystarczyło zamiast stu jak w o wiele większych ludnościowo Stanach Zjednoczonych. Przynajmniej pod jednym względem doścignęliśmy USA – zauważa szewc Fabisiak. 

Jako uzasadnienie dla istnienia Senatu podaje się argument, iż ma on pełnić rolę tak zwanej izby refleksji, co ma odróżniać go od Sejmu, który w samym założeniu ma być bezrefleksyjny. I często jest zwłaszcza wówczas, gdy podejmuje jednogłośne uchwały a jak wiadomo jednomyślność jest zaprzeczeniem refleksyjnego sposobu myślenia –  zauważa szewc Fabisiak. Jeżeli panuje jednomyślność ponad podziałami, czym chwalą się entuzjaści owej jednomyślności, wówczas nie ma miejsca na jakiekolwiek alternatywy i zamiast pluralizmu poglądowego mamy do czynienia z polityczną unifikacją.

Senat bez Giertycha

Pomimo drugorzędnego znaczenia Senatu konkurujące ze sobą siły polityczne walczą zawzięcie o zdobycie senackiej większości. Mając doświadczenia z poprzednich wyborów opozycja ponownie zawarła tzw. pakt senacki z udziałem Koalicji (czyli de facto Platformy) Obywatelskiej, Polski 2050, Nowej Lewicy i PSL tym razem powiększony o Ruch Samorządowy „Tak! Dla Polski”. Z tego paktu już zdążyła się niby wyłamać Polska 2050 zgłaszając Romana Giertycha jako  kandydata do Senatu. Niby, ponieważ zgłosiło go oficjalnie nie owo ugrupowanie, lecz, jak oświadczył jego lider Szymon Hołownia, on sam wespół z jego najbliższym współpracownikiem Michałem Koboską  Jednak sam Giertych zrezygnował ze startu w wyborach dowiedziawszy się, że Nowa Lewica ma zamiar wystawić kontrkandydata. Tym samym oddał rywalizację walkowerem dochodząc być może do wniosku, że wprawdzie jako adwokat może przegrać sprawę w sądzie o czym mało kto się dowie, ale jako polityk nie może sobie pozwolić na przegraną, gdyż o tym będzie wiedziała cała Polska. Szewc Fabisiak w tym momencie trochę żałuje, że nie będzie mógł na ekranie telewizora oglądać podskakującego w senackiej sali Giertycha z okrzykiem: kto za naszymi poprawkami hop! hop! hop! W końcu podskakiwanie jest tym, co mu najlepiej wychodzi.

Niezbyt jasne są motywy, jakimi w rzeczonej kwestii kierowali się przywódcy Polski 2050. Można by tu snuć różne alternatywne domysły. Albo chodziło o pozyskanie sobie Romana Giertycha i tym samym wyłuskanie go z grona sojuszników PO, albo – co byłoby bardziej wyrafinowaną zagrywką – udupienie go jako polityka biorąc pod uwagę to, że na jego kandydowanie nie zgodzi się pamiętająca  jego działalność jako ministra edukacji Nowa Lewica. 

Tak czy owak, ów pomysł Polski 2050, przepraszam tylko jej dwóch liderów, okazał się strzałem chybionym. I nie powinno to –  jak zauważa szewc Fabisiak – specjalnie dziwić tych, którzy obserwują dość inercyjną działalność tej struktury. Co prawda Polska 2050 agituje, co jest całkowicie zrozumiałe, do wstępowania w jej szeregi, lecz jednocześnie daje odwłoka w zakresie informacji. Przykładowo, zachęca do udziału w spotkaniu z Hołownią w Białymstoku, lecz już po jego odbyciu nie informuje o jej przebiegu. Nie dość na tym. Anonsując spotkanie w Słupsku podaje jego datę oraz godzinę – owszem, ale w Łodzi. Oczywiście takie niedoróbki się zdarzają, jednak poważna firma ma czas na ich skorygowanie. Wygląda na to, że autorzy strony internetowej są albo zbyt leniwi albo niezbyt rozgarnięci – dochodzi do wniosku szewc Fabisiak. Rzeczone ugrupowanie ma swojej nazwie datę 2050, co miałoby sugerować, że ma jakiś przyszłościowy, długofalowy zamysł programowy, Jednak jak na razie zaproponowała 10 obietnic, w większości sensownych, chociaż mało oryginalnych, co mogłoby tę partię wyróżniać na tle innych sił politycznych. Przede wszystkim Polska 2050 nie proponuje całościowej wizji państwa, zajmując się mało poważnymi gierkami przed senackimi wyborami. 

Bolesław K. Jaszczuk

Poprzedni

Argentyński Mentzen triumfuje

Następny

Automat wyłącza reakcje