Siedzieliśmy w krakowskiej piwnicy z Tomkiem, znajomym z Chicago. Nie widzieliśmy się dwadzieścia pięć lat. Nie zmienił się prawie w ogóle, mocno uścisnął dłoń przy powitaniu. Przegadaliśmy wiele godzin zanim zmęczeni wróciliśmy do swoich hoteli. Nazajutrz wspomniałem znajomemu o rozmowie z Tomkiem. – Ale Tomek nie żyje od ośmiu lat – powiedział zatroskany.
Nie mogłem pozbierać myśli. Jak to, przecież czułem go fizycznie, to nie była żadna zjawa. A może – przerażająca myśl pojawiła się – może ja też nie żyję? Muszę się stąd jak najszybciej wydostać, żeby to sprawdzić i coś z tym zrobić, jeśli to prawda. Na schodach mały pies wczepił mi się zębami w łydkę. Byłem wściekły i kopnąłem go. Wybiegłem na otwartą przestrzeń. Może ugryzł mnie, żebym wiedział, że żyję. Swoją drogą, taki mały pies w wysokiej trawie musi czuć się paskudnie, nie widząc przed sobą dalej niż na metr. A przede mną rozciągnęło się pole, na którym rosły czerwone kule. Nie wiem, czy to były owoce czy coś innego. Jasnoczerwone kule z delikatnym odcieniem fioletu. Miałem zobaczyć jeszcze jedno pole, ale obraz zasłoniła mi kobieta w długiej, niebieskiej, kloszowatej sukni ze lśniącego, sztywnego materiału. Odchodząc z tego miejsca, zabrałem ze sobą przeczucie, że te kule-owoce miały związek z czasem. Pole czasu… Przypomniał mi się jasnopurpurowy kwadrat, od którego odrywały się ramki, jedna za drugą, tworząc rodzaj ciągu, korytarza, lekko wygiętego. Wtedy usłyszałem, że tak powstaje czas.
Czas…
W dzieciństwie pogryzły mnie kilka razy psy. Miałem tego tak dosyć, bo przecież to było bardzo bolesne, że postanowiłem się bronić i stanąłem przodem do warczącego na mnie wilczura. Gdyby na mnie skoczył, kopnąłbym go. No i sto dni w roku poza szkołą, przykuty do łóżka z powodu chorób. Dziecko choruje, gdy nie ma oparcia w domu ani w szkole. Rodzice, którzy przeżyli wojnę, trwali w tej wojnie jeszcze przez długi czas. Ich wojna stawała się wojną ich dzieci. Okazanie czułości było dla nich wstydem. Woleliby umrzeć niż pokazać łzy.
Dziecko bez czułości choruje, tak ucieka od świata pełnego niebezpieczeństw.
Pewnego dnia zobaczyłem na podwórku Mirka w czarnej masce na oczach i czarnej pelerynie ze szpadą z patyka w dłoni. – Ale przecież ty nie jesteś Zorro. Jesteś Old Shatterhand a ja Winnetou. – Jestem Zorro – odpowiedział dziesięciolatek. To była pierwsza zdrada, którą odczułem i zapamiętałem na całe życie. Nie mam przyjaciół, ponieważ nie akceptuję zdrady i kłamstwa. Nie tylko kościół kłamie. Kłamią też ludzie w moim najbliższym otoczeniu. Kłamią i manipulują. I tak samo bolą mnie kłamstwa kościoła, jak i ich kłamstwa. Życie bez przyjaciół jest samotne. Jedynym sensem życia pozostaje miłość. Ale tak nie jest. Życie ludzkie jest błędem Twórcy. Miłość to chemia, która pozwala nam zapomnieć o sobie. Narkotyczny stan. Jakiż paradoks, jestem najszczęśliwszy, gdy zapominam o sobie. Myślę o niej i to mnie uwalnia od myślenia o sobie.
I co? To tyle.
Przez następne pięćdziesiąt lat walczę o swoją pozycję w świecie. Upieram się, że to ma sens, głęboki, wielki sens. I wychyla się zza rogu starość. Nie jesteś już atrakcyjny i nikt cię nie potrzebuje. Niejako wraca do ciebie to jak patrzyłeś na innych. Coraz wyraźniej widzisz, że jesteś zamknięty w celi. Całe życie w celi swojego ciała. Żeby zapomnieć o tym więzieniu, chodzisz do kościoła, szukasz ucieczki z celi. Trafiasz do jeszcze większego wiezienia. Chodzisz na miesięcznice, pilnujesz pomnika, po to, by sobie udowodnić, że twoje życie ma znaczenie i sens. A znaczenie ma to, aby odkryć, że Bóg źle wymyślił człowieka. I zrobił to celowo. Tylko jedno może zmienić okrutny los człowieka. Kiedy stanie się Twórcą swojego życia i rzeczywistości, kiedy stworzy siebie samego. Pokona choroby, odwróci czas, stanie się na powrót młody, pokona starość, pokona śmierć, pokona przestrzeń. Stworzy siebie ze swoich niespełnionych marzeń.
Mamy wszystkie nasze ograniczenia po to, żeby podjąć nadludzki wysiłek i z bezsilności zrobić potężną broń. Mamy dysponować siłą i wiedzą naszej wielowymiarowej całości. Zaprojektować ciało do potrzeb, które mamy, transformować je i leczyć myślą i pragnieniami. Po to Twórca zamknął nas w więzieniu żeby przez samotność i rozpacz, długi łańcuch bezsensu w którym nienawiść i wiara stanowią dwa ogniwa naszego DNA, przez bezradność i bezsilność, nie mając już nic do stracenia, po setkach reinkarnacji i powtórek z tego samego i wciąż w tym samym miejscu u schyłku życia sięgnąć po bycie Twórcą.
Tak jak dzisiaj potrafimy stworzyć film czy książkę, wkrótce napiszemy swoje życie i rzeczywistość. Tak jak chcemy, będąc wolnymi. Wolnymi od przymusu życia w więzieniu, szukania sensu życia, wiary. Bo to co jest dla nas takie ważne wcale nie jest ważne. Wolność daje nam klucze do wyjścia z wiezienia bez przymusu szukania szczęścia. Klucz do stania się Twórcą-bogiem.
Czy jest coś, czego nie zdradziłem?
Jedna rzecz, której jestem wierny i gdy kocham, kocham bezbrzeżnie i bez jakichkolwiek zasłon. Jedna rzecz, której używam by zrównoważyć beznadzieję, niewolę, barbarzyństwo, kłamstwa religii i otoczenia, chciwość, kpiny, pogardę, opluwanie . Jest coś czym równoważę wszystkie codzienne zniewagi i chamstwo, które stało się zbrodnią codzienności. To jest Kosmos, mój prawdziwy dom. Ktoś tam na mnie czeka, kto mnie nie zdradził. Moja prawdziwa ojczyzna, moja prawdziwa rodzina. Tym się różnimy; to co dla mnie jest realistyczne dla większości jest nierealistyczne.
A tu na ziemi?
To co jest niemożliwe, statystycznie niemożliwe. Kiedy na moich oczach, przez gorące pragnienia, to co jest statystycznie jedną na tysiąc, albo jedną na sto tysięcy szansą, się spełnia, wtedy czuję, że Kosmos jest żywy i jestem jego cząstką.