6 listopada 2024

loader

O polskim „Indianie Jonesie” opowieść

Skojarzenie z bohaterem filmowego cyklu Stevena Spielberga granym przez Harrisona Forda jest zapewne mocno przesadzone, a mimo to nie pozbawione uzasadnienia. Przygody Arkadego Fiedlera nie były aż tak nieprawdopodobne jak tamtego, ale na niektórych fotografiach, polski podróżnik, rosły, męski, w ubraniu i kapeluszu przypominającym przyodziewek amerykańskiego awanturnika, rzeczywiście do złudzenia go przypomina. Gdyby to było choć na jotę prawdopodobne, gotów byłbym przypuścić, że twórca kostiumu dla Indiany Jonesa oglądał fotografie z egzemplarza „Ryb śpiewających w Ukajali”.

Powieści Arkadego Fiedlera sytuowałem w swojej dziecięco-młodzieńczej wyobraźni w jednym, długim szeregu gatunku przygodowo-podróżniczego z powieściami Daniela Defoe, Juliusza Verne, Karola Maya, Roberta Louisa Stevensona, Jamesa Fenimore Coopera, Thomasa Mayne Reida, także z innymi Polakami, Henrykiem Sienkiewiczem („W pustyni i w puszczy”), Alfredem Szklarskim (seria „Tomków”) czy Władysławem Umińskim i wieloma innymi, lepszymi czy słabszymi pisarzami rozmaitych nacji, jak G.H. Kingstone czy również polska, powojenna Nora Szczepańska. Byli to pisarze rozmaitego autoramentu i talentu, ale łączył ich duch przygody i podróży. Nie przepadałem tylko za powieściami Aliny i Czesława Centkiewiczów czy Jamesa Curwooda, dobrych pisarzy, ale zajmujących się tematyką tchnącą… mrozem, śniegiem i lodem, choć akurat „Najdziksze serca” i „Szara wilczyca” tego ostatniego czy „Zew krwi” Jacka Londona bardzo mnie wzruszyły. Generalnie wybrałem jednak klimaty ciepłe, a nawet gorące, z bujną florą i fauną.
Namiętność do egzotycznej, w tym tropikalnej aury powieści Fiedlera sprawiła, że nie wydany w największej liczbie egzemplarzy i będący szkolną lekturą „Dywizjon 303”, lecz „Orinoko”, „Mały Bizon” i „Wyspa Robinsona” były moimi ulubionymi powieściami tego pisarza. Jako że jednak lektury dziecięce i wczesnomłodzieńcze praktykuje się sauté, „na surowo”, bez zabarwienia latami lektur i literacką świadomością, a przy tym na ogół bez zainteresowania postacią autora, więc opowieść biograficzną Piotra Bojarskiego „Fiedler. Głód świata” czytałem odkrywając nieznany mi dotąd ani na jotę krajobraz barwnego życia pisarza, wszystkich jego węzłowych wydarzeń, sprzeczności, blasków i cieni, tajemnic.
Od razu zaznaczę, że czyta się opowieść Bojarskiego znakomicie. Ta szybkość w ocenie naprawdę wynika z faktu, że czytało mi się ją z tzw. „wypiekami na policzkach”. Szczęśliwie nie zastosował autor żadnej nowomodnej metody portretowania postaci.
Metoda ta ma zazwyczaj tę wadę, że na siłę kierując postać ku percepcji współczesnego, zwłaszcza młodego „targetu” czytelniczego, zaciera związki bohatera z epoką, w której żył i tworzył. Bojarski ustrzegł się tej pułapki „uwspółcześniania” postaci i osadził ją zarówno w sytuacyjnym, faktograficznym, jak i w kulturowo-psychologicznym polu epoki. Pierwsza partia książki, poświęcona dzieciństwu i młodości Fiedlera, jest jednocześnie bardzo interesującym portretem jego rodzinnego Poznania z przełomu XIX i XX wieku oraz pierwszych dziesięcioleci II Rzeczypospolitej. W 1914 roku 20-letni Arkady Fiedler został zmobilizowany do armii niemieckiej i znalazł się na froncie francuskim, ale w następnym roku został przeniesiony do Poznania do służby sanitarnej.
Ożywienie nadziei niepodległościowych w 1918 roku sprawiło, że Arkady zaangażował się w działalność Polskiej Organizacji Wojskowej i znalazł się w jej kierownictwie zaboru pruskiego. Wziął też udział w Powstaniu Wielkopolskim i uczestniczył w opanowaniu gmachu Prezydium Policji w Poznaniu. Lata powojenne to czas zawarcia małżeństwa, prowadzenie rodzinnego zakładu chemigraficznego i życie romansowe, które zawsze było ważnym aspektem egzystencji Fiedlera.
W tym też czasie obudziło się w nim marzenie o dalekich, egzotycznych podróżach i wyprawach. Czyni pierwsze, wstępne starania o stworzenie sobie takiej możliwości. Marzy o zobaczeniu kanionu Colorado w USA, ale na razie musi mu wystarczyć podróż nad Dniepr, której owocem jest jego pierwsza publikacja, broszura „Przez wiry i porohy Dniestru” (1926).
Inspirowany reporterskimi książkami Chrostowskiego i Lepeckiego o brazylijskiej Paranie i „Panem Balcerem w Brazylii” Marii Konopnickiej, coraz bardziej obsesyjnie marzy o wyprawie. Udaje mu się to w 1928 roku i we francuskim porcie Hawr wstępuje na pokład statku, który popłynie do Rio de Janeiro. Wrażenia z pierwszego zetknięcia z brazylijskim portem zapisał tak: „Z pierwszego dnia utkwiły mi w pamięci dwa wrażenia: przejmująca woń wilgotnej, rozgrzanej zieleni, uderzająca w nozdrza jak kapryśne perfumy zwariowanej kokoty, oraz widok barwnej chmary kilkuset motyli na niewielkiej, podmokłej polanie wśród palm na przedmieściu stolicy. Miało to posmak surrealizmu”.
W tym fragmencie, jak w soczewce objawia się Fiedler w swoich trzech najważniejszych rolach: zafascynowanego podróżnika, kobieciarza i pisarz-artysty.
Kilka lat później ukazała się książka-owoc tej brazylijskiej wyprawy: „Zwierzęta lasu dziewiczego”. Fiedler wraca do Europy i Polski ogarniętej już kryzysem będącym efektem październikowego krachu na giełdzie nowojorskiej z 1929 roku.
I znów opisuje Bojarski poznańskie życie Arkadego, śmierć nieletniej córeczki, zaangażowanie się w życie kulturalne, w tym kabaretowe Poznania, no i oczywiście niesłabnące życie romansowe młodego mężczyzny. W 1933 roku udał się na wyprawę do Amazonii, a jego regularnie stamtąd wysyłane do prasy korespondencje ułożą się później w książkę „Ryby śpiewają w Ukajali”.
Rządowa „Gazeta Polska” początkowo nie była zainteresowana publikacją relacji z Amazonii. Jednak dzięki wsparciu redaktora naczelnego prorządowego „Dziennika Poznańskiego”, Józefa Winiewicza (przyszłego wiceministra spraw zagranicznych w PRL w rządzie Józefa Cyrankiewicza, w czasach Gomułki) na publikowanie korespondencji Fiedlera decyduje się naczelny „Gazety Polskiej” Ignacy Matuszewski. Popularność korespondencji „znad Amazonii i znad Ukajali” sprawia, że w przyszłości, kolejny redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Bogusław Miedziński zaproponuje Arkademu Fiedlerowi podróż na Madagaskar jako „rekonesans” związany z planami „kolonialnymi” i osiedleńczymi Polski na tej wyspie.
Były to megalomańskie rojenia, obejmujące także m.in. Kamerun, a ich głównym eksponentem była tzw. Liga Morska i Kolonialna, na czele które stał generał Gustaw Orlicz-Dreszer. Poczytność i sława „egzotycznych” korespondencji Fiedlera sprawiła, że stał się on znanym dziennikarzem i „celebrytą”, a Polskę ogarnęła moda na „egzotykę”, „tropiki”, na ciemny kolor skóry.
Znajdowało to odzwierciedlenie m.in. w pojawieniu się mody na opaleniznę, na „egzotyczne” akcenty we wzornictwie odzieżowym i takie też akcesoria w wystroju mieszkań. Motywy „egzotyczne” pojawiały się w filmach (m.in. motywy afrykańskich tańców), a także w reklamie.
Było to pierwsze w polskiej kulturze popularnej tak szerokie otwarcie się na obcość i inność. Nie ominęła też popularności Fiedlera aura humoru. Krążyły zabawne wierszyki („Ile Fiedler miał Murzynek, ile posad miał Rusinek…”, Janusz Minkiewicz, czy „Z krokodylem szuka zwady (…) Któż to? Fiedler to Arkady”). Same zaś „Ryby śpiewają w Ukajali” zostały nominowane do prestiżowego konkursu „Wiadomości Literackich” na najlepszą książkę roku 1935 i rywalizowały z „Solą ziemi” Józefa Wittlina, „Cudzoziemką” Marii Kuncewiczowej i „Granicą” Zofii Nałkowskiej.
Chwilę później Fiedler wyprawia się do „Kanady pachnącej żywicą” i już jako pełnokrwisty „celebryta” bierze udział w dziewiczym rejsie transatlantyku „Batory”, na którym poznaje Monikę Żeromską, córkę twórcy „Popiołów”, młodą aktorkę Irenę Eichlerównę, Andrzeja Struga, Melchiora Wańkowicza i broni się przed intensywnymi amorami ze strony Beli Gelbard znanej też jako Izabela Czajka-Stachowicz, pierwowzór Heli Bertz z „622 upadków Bunga” Witkacego. Przed wybuchem wojny zdołał jeszcze Fiedler wyprawić się na Madagaskar (1937-1938) i na Tahiti (1939), gdzie zastaje go 1 września. Stamtąd przedostaje się do Francji i Anglii, a pobyt w tej ostatniej wiąże się z powierzoną mu przez generała Władysława Sikorskiego misją napisania opowieści na chwałę polskich lotników walczących w bitwie o Anglię w 1940 roku.
„Dywizjon 303” stał się jego najbardziej znaną powieścią i po 1956 roku znalazł się na liście lektur szkolnych w PRL, co było jednym z paradoksów, jako że dywizjon należał do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, przynależnych do formacji ideologicznie wrogiej wobec Polski Ludowej. Z angielską przygodą Fiedlera wiąże się jego konflikt z innym znanym pisarzem zajmującym się czynami polskiego lotnictwa wojskowego, Januszem Meissnerem, autorem m.in. „Żądła Genowefy” i „L jak Lucy”.
By nie uszczknąć czytelnikom nawet odrobiny satysfakcji z tej fascynującej lektury, nie będę ze szczegółami relacjonował zawartości tej barwnie i wartko napisanej książki, której dalsza za część poświęcona jest życiu i perypetiom Arkadego Fiedlera w PRL. Już nie tak malowniczym, ale też bardzo interesującym.
Gorąco rekomenduję tę znakomitą lekturę.
Piotr Bojarski – „Fiedler. Głód świata”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020, str. 432, ISBN 978-83-66431-34-8

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Czy tak musiało się stać?

Następny

Keir Starmer nowym liderem Labour Party

Zostaw komentarz