Gdy widzę głupie pyski Adriana, Błaszczaka i Maciera ubranych we wdzianka moro i paradujących po koszarach i poligonach, to przypominają mi się durni CK austro-węgierscy generałowie, lejtnanci i feldkuraci z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška. A czasem snuje mi się koszmarne, psychopatyczne marzenie, że napada na Polskę Rosja, kładzie nas na łopatki w ciągu doby, a Adrian, Błaszczak i Macier wieją z kraju w tych swoich mundurkach moro, robiąc w spodnie przed specnazem.
Żarcik. Nikomu tego nie życzę. Byłaby to jednak godzina prawdy o rzeczywistej wartości ich defilad i dętych przemówień. Ręczę, że te „psy wojny” czmychałyby jak zestrachane kundelki ( mieliśmy już okazję widzieć w telewizji, jak Adrian zadrżał i schylił głowę w momencie wystrzału artyleryjskiego). Twarzą w twarz przeciw specnazowi stanęliby tylko najgodniejsi szacunku oficerowie i żołnierze, dla których, choć nie cierpię militaryzmu, zawsze mam szacunek.
O wojnie jak wiadomo najprzyjemniej gada się przy herbacie i ciastku. „Słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę” – tak brzmi najgłupsze zdanie rzymskiego poety Horacego. Także grecki retor Demostenes chwalił wojnę. Nie wszystko w pogańskim antyku było mądre. Wojna to także ulubione zajęcie chrześcijan i katolików. Ksiądz Piotr Skarga chwalił wojnę, ojciec Innocenty Bocheński (wśród chwalców wojny jest nadreprezentacja klechów). Byli wręcz jej apologetami, a kapelani do dziś kropią kropidłem armaty i czołgi. Znamienne tylko, że żaden z wymienionych mądrali nie zdechł w męczarniach na polu bitwy. O wojnie można by bez końca. Gdy byłem durnym szczeniakiem w latach 60-tych w PRL, na ulicach polskich miast w wielu miejscach widniało hasło „Nigdy więcej wojny”. Wydawało mi się dziwne, bo przecież wojna oglądana w kinie czy w telewizji, była taka atrakcyjna („Stawka większa niż życie”, „Czterej pancerni i pies”, „Działa Nawarony”) i taka zabawna („Kierunek Berlin” i rozmaite komedie wojenne w rodzaju „Gdzie jest generał”). Nie znałem wtedy ani „Ognia” Henri Barbusse’a, ani „Podróży do kresu nocy” Ferdynanda Celine. A nawet gdybym znał, to i tak niczego bym szczeniackim rozumkiem nie pojął. Dlatego gdy dziś widzę młodziutkich „terytorialsów” Macierewicza, może nawet jeszcze prawiczków, ale już przyuczanych do strzelania z patyków i rzucania kamieniami z braku granatów, to mi się nóż w kieszeni otwiera.
„Oblicza wojny” Magdaleny M. Baran, to lekko (w sensie stylu narracji) i atrakcyjnie napisana rzecz wojnie, a raczej o tym, jak w historii, tradycji, religii, sztuce wojnę postrzegano i się postrzega. Jak zmieniały się interpretacje fenomenu wojny. „Po drugiej wojnie światowej często można było usłyszeć zaklęcia: „Nigdy więcej wojny”. Dziś nadzieja zawarta w tym haśle zanika. Coraz więcej jest oznak tego, że stoimy w obliczu nowych wojen: klasycznych, domowych, zimnych i gorących, hybrydowych, ekonomicznych, informacyjnych terrorystycznych”. I właśnie rozmaitym definicjom, ujęciom i aspektom wojen poświęciła autorka swoją książkę, opisując w kolejnych rozdziałach „oblicza dzisiejszej wojny”, „wojnę sprawiedliwą” jako „oksymoron”, „sakralizację wojny” czyli „wojny święte” czy „sprawiedliwe” na przestrzeni dziejów, a także o „dehumanizacji” wojny, polegającej na postępowaniu procesu narastania jej depersonalizacji, wynikającej m.in. z postępu technologicznego, co po raz pierwszy w wielkiej skali zaznaczyło się w Wielkiej Wojnie 1914-1918, coraz bardziej wyłączającego „czynnik ludzki” na rzecz wojennego przemysłu śmierci. O wojnie pisali wielcy myśliciele, których autorka obicie przywołuje, od Heraklita, przez Tukidydesa („Wojna peloponeska”), Juliusza Cezara („O wojnie galijskiej”), Hugo Grotiusa, Thomasa Hobbesa, Emmanuela Kanta po Rafała Lemkina czy Michaela Walzera. Pisali też o niej wielcy poeci: od Homera w „Iliadzie”, poprzez nieznanego pierwotnego twórcę „Pieśni o Rolandzie”, Williama Szekspira (głównie „Kroniki”, a także „Makbet” czy „Juliusz Cezar”, z którego pochodzi słynna fraza o „psach wojny”), a także niezliczone zastępy piewców wojen w wiekach średnich i nowożytnych (prawie każdy kraj czy nacja miały swój koronny poemat o jakimś sławnej wiktorii bitewnej, n.p. polska „Wojna chocimska” Wacława Potockiego ) po „Wojnę i pokój” Lwa Tołstoja, narodziny literatury i sztuki antywojennej, od sławnych malowideł – „Okropności wojny” Francisco Goi po „Guernikę” Picassa czy antywojenną prozę Remarque’a („Na Zachodzie bez zmian”), Barbusse’a („Ogień”), Celine’a („Powrót do kresu nocy”), czy Izaaka Babla a także naszego Andrzeja Struga („Żółty Krzyż”) czy antywojenne kino (n.p. „Towarzysze broni” Jean Renoira). Jednak antywojenna fala w sztuce pozostała na marginesie odbioru, bo do naszych czasów wzięcie ma kino (głównie amerykańskie) pokazujące wojnę jako ekscytującą przygodę, a gatunek komedii wojennej nadal cieszy się wielką popularnością („Złoto dla zuchwałych”), podobnie jak bajkowe fantazje na motywach wojennych („Gwiezdne wojny”). Niezmienną też popularnością cieszy się drwina z wojny i wojskowych obyczajów (nawet o tak starej metryce jak „Przygody dobrego wojaka Szwejka”) czy „CK Dezerterzy” w filmie. Przykładem dwuznacznego stosunku do wojny jest sławny film Francisa Forda Coppoli „Czas Apokalipsy”. Z jednej strony ma on rysy antywojenne, z drugiej jednak wyczuwa się w nim fascynację „okrutnym pięknem” wojny, co wyraża się w jej niemal perwersyjnej estetyzacji (n.p. scena nalotu śmigłowców amerykańskich na wietnamską wieś przy akompaniamencie „Walkirii” Wagnera).
Temat wojny jest zatem w sztuce niezwykle bogaty i rozległy, można by rzec, że obok miłości i zbrodni należy do najczęstszych motywów w literaturze i innych sztukach, a też jest, jak widać, bardzo inspirujący artystycznie. Zajmuje też nauki społeczne i humanistyczne. Jednak kluczowy, a może najciekawszy w świetnej książce Magdaleny M. Baran jest przedostatni rozdział zatytułowany „Słodko i zaszczytnie… – rzecz o mitologizacji wojny”. „Co, gdy ojczyzna to już nie przedmiot miłości, nie przedmiot wyznania patriotycznej wiary, ale nacjonalistyczny potwór z upodobaniem tropiący najdrobniejsze przejawy inności, polujący na odmienność, i w imię ochrony wykrzywionego w lustrze obrazu wspólnoty narodowej mordujący, wzniecający konflikty, prowadzący swój naród w ramiona wewnętrznej lub zewnętrznej wojny” – napisała autorka. To właśnie ten „nacjonalistyczny potwór” zawłaszczył sławną frazę z pieśni Horacego, czyli z czasów w końcu przednacjonalistycznych: „dulce et decorum est pro patria mori”, (przerabiając ją także na inne frazy, a to „Gott mit uns”, a to „Bóg, Honor, Ojczyzna”). Towarzyszyło temu pojawienie się ludzi wprost głoszących pochwałę wojny, takich jak teoretyk wojny Carl von Clausewitz, czy literaturze, Ernst Jűnger. Kiedy dziś widzimy i słyszymy o militaryzacji umysłów młodych ludzi w Polsce przez macierewiczową formację OTK, to marzy mi się, aby ktoś dotarł do nich, upojonych jak to wielu młodych ludzi narkotykiem, jakim była perspektywa wojennej „przygody” (podobny przypadek z roku 1914 we Francji opisał kanadyjski historyk Modris Eksteins w kapitalnym „Święcie wiosny”), chciałbym, żeby ktoś dotarł do nich z takim oto fragmentem mini powieści Jeana Echenoz „1914”: „Odłamki posiekały ordynansa kapitana na sześć kawałków, łącznikowi odcięły głowę (…) poszatkowały rozmaitych żołnierzy pod rozmaitymi kątami i przecięły wzdłuż ciało wywiadowcy (…) Jak na tablicy anatomicznej zobaczył przekrój wszystkich jego narządów, od mózgu po miednicę (…) wymiotując ze strachu i wstrętu na własne buty, tkwiące po kostki w błocie”. I jeszcze taki oto fragment wiersza Wilfreda Owena: „nie opowiadałbyś, przyjacielu, z tym zapałem wzniosłym, dzieciakom, co chwały desperacko żądne starego Kłamstwa, jak to Dulce et Decorum Est pro patria mori”. Książkę kończy rozdział „Lepszy czas pokoju”, ale to już zupełnie inny temat.
Magdalena M. Baran – „Oblicza wojny”, Wydawnictwo Arbitror, Warszawa 2019, str. 203, ISBN 978-83-66095-03-8