W 2005 bodaj roku, po tekście pierwszego wydaniu „Polski, wiecznego romansu” Dariusza Gawina jedynie się prześlizgnąłem. Bardziej więc z pochlebnych, a nawet entuzjastycznych opinii prasowych, niż z przemyśleń lektury własnej wywiodłem opinię o wadze tej książki, uznanej za jeden z najciekawszych głosów z kręgu środowisk konserwatywnych. Myślę, że już samo to uzasadnia zainteresowanie się nią ze strony lewicowego publicysty.
Dlatego gdy w 2019 roku ukazało się trzecie już jej wydanie, w innych zgoła niż 15 prawie lat temu „okolicznościach przyrody”, sięgnąłem po nie wręcz skwapliwie, z uczuciem zaintrygowania, z pragnieniem skonfrontowania tego głośnego i poniekąd „kultowego” – w kręgach prawicowo-konserwatywnej, opiniotwórczej publicystyki – zbioru esejów. W innych, jak wspomniałem, „okolicznościach przyrody”, bo bez mała 10 lat po katastrofie smoleńskiej i w okolicznościach dramatycznego i głębokiego podziału narodowego na dwa ostro, brutalnie zwalczające się obozy polityczne. Podziału, który w 2006 roku, w kształcie i skali obecnej, posmoleńskiej, był nawet trudny do wyobrażenia. Logika i przebieg zdarzeń politycznych od kwietnia 2010 roku przesunęły myślenie Gawina, konfrontujące się z tamtymi, z 2006 roku, sprawami polskimi. Przesunęły w przestrzeń i okoliczności nieporównywalnie bardziej dramatyczne, dramatyzmem, którego skalę i intensywność trudno było sobie wtedy nawet wyobrazić czy przeczuć. Do tego trzeba uwzględnić i to, że teksty składające się na „Polskę, wieczny romans” powstały znacznie wcześniej, między rokiem 1999 a 2003, co jeszcze bardziej zmienia proporcje między czasami owych dwóch konfrontacji.
Sam autor tę zmianę uwzględnia w swojej przedmowie do wydania z 2019 roku. We wstępie do wydania pierwszego pisał: „Teksty, które zostały zebrane w niniejszym tomie – choć pozornie historyczne – zrodziły się w istocie z silnej potrzeby zrozumienia Polski współczesnej. Na pierwszy rzut oka myśl tego rodzaju wydaje się karkołomna: w jaki sposób Prus, Żeromski, Sienkiewicz czy Brzozowski mogą objaśnić rzeczywistość III Rzeczypospolitej? Wydaje się, iż są to autorzy uwięzieni już na zawsze w czasie, który już przeminął. Przecież inteligencja ponoć już na zawsze odeszła do lamusa historii, skończył się – jak to na początku wolności obwieściła profesor Maria Janion – paradygmat romantyczny, a wyobraźnią zbiorową niepodzielnie zawładnęła kultura masowa”. Skoro jednak, tak jak trzydzieści lat wcześniej, w „epoce świata nieprzedstawionego” Adama Zagajewskiego i Juliana Kornhausera, nie powstały dzieła przedstawiające całościowy obraz PRL, tak w III Rzeczypospolitej nie pojawiła się proza, która w odniesieniu do niej spełniałaby to kryterium, to …. jako diagności naszej współczesności zostali nam starzy klasycy – konstatował Gawin.
Swój zamysł tak oto zakreślał i jednocześnie interesująco, a przy tym błyskotliwie puentował we wstępie przedmowie do pierwszego wydania „Polski, wiecznego romansu”: „Większość z tych tekstów porusza się wokół kwestii związanych z ideową historią polskiej inteligencji liberalno-lewicowej i szerzej – lewicy jako formacji intelektualnej. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy piszę o adwersarzach lewicy, takich jak Sienkiewicz czy Reymont. Wynika to z faktu, iż właśnie ta formacja zdobyła stopniowo, nie tylko w polskiej kulturze, lecz także w polskiej polityce pozycję dominującą w trakcie całej burzliwej historii XX wieku. Prawda, stało się to z walną pomocą Stalina i PRL. Nie należy jednak przeceniać – jakkolwiek słusznego – argumentu o znaczeniu inżynierii społecznej dla kształtowania polskiej rzeczywistości. Gdyby nawet, jak to po wojnie mówiono, Anders wrócił do Warszawy na „białym koniu”, i tak w jego taborach przyjechałby Grydzewski, a wznowione „Wiadomości” – jako pismo liberalno-lewicowe – dalej zajmowałoby centralną pozycję w polskim życiu intelektualnym z Antonim Słonimskim na czele (ciekawe swoją drogą, gdzie wtedy lokowaliby się Tadeusz Kroński i Czesław Miłosz). Prawda, starcie między młodym Leszkiem Kołakowskim a Władysławem Tatarkiewiczem rozegrałoby się w bardziej – nazwijmy to w ten sposób – sportowej atmosferze. Jednak jego wynik – naturalnie nie tylko w sensie wpływu na opinię publiczną – nie odbiegałby chyba od wyniku znanego z lat 50. Jeśli bowiem powrót do Paryża generała de Gaulle w niczym nie umniejszył pozycji Sartre’a pomimo wszystkich jego godnych pożałowania stalinowskich ekscesów, to tym bardziej trudno sobie wyobrażać, iżby akurat w Warszawie sprawy miały przybrać inny obrót niż na Zachodzie. Duch dziejów, dla przyczyn znanych niestety tylko jemu samemu, „tchnie kędy chce”, a chciał wtedy „tchnąć” właśnie w lewą stronę. Dlatego właśnie cofnięcie się w głąb tradycji liberalno-lewicowej inteligencji ważne jest dla zrozumienia współczesnej Polski”.
Bo to w lewica wspierała PRL i to lewica doprowadziła do jej demontażu – konstatuje Gawin. Zanim jednak dojdę do próby zdefiniowania skutków konfrontacji myślowej „Polski, wiecznego romansu” z rzeczywistością kończącej się dekady i bieżącą teraźniejszością – nieco o problematyce samych esejów na ów tom się składających. Jak wskazuje już sam tytuł pierwszego szkicu, „Lalka” – powieść o transformacji”, powieść Bolesława Prusa dobrze się wpisała zwłaszcza w pierwszą dekadę III RP (1989-1999). Sam zresztą esej powstał w 1999 roku właśnie, czyli w finałowej fazie pierwszego etapu przeobrażania się społeczno-ekonomicznego Polski po przełomie 1989 czyli po demontażu realnego socjalizmu. Akurat w tym eseju Gawin w swojej interpretacji sensów „Lalki” nie odbiega tak bardzo (o paradoksie!) od interpretacji Jana Kotta z przedmowy do wydania „Lalki” w pierwszej połowie lat 50-tych. W przedmowie tej, zatytułowanej „Powieść z wielkich pytań naszej epoki”, Kott, czołowy wtedy krytyk z gildii stalinowskiej, odczytywał „Lalkę” również jako powieść o transformacji, o przełomie epok, o przełamywaniu murów feudalizmu przez młody, a właściwie rodzący się wtedy na ziemiach polskich kapitalizm. Gawin widzi w swoim eseju transformację szerzej niż tylko jako przemiany w Królestwie Polskim w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku rejestrowane przez Prusa. Widzi transformację „obejmującą model nowoczesności, którą wypełnił cały XX wiek”, to „najkrótsze stulecie”, jak go nazwano. Ta transformacja to nie tylko przemiana tradycyjnej, „analogowej” wersji XIX wiecznego kapitalizmu w kapitalizm „drapieżny” XX wieku (ten z kolei na naszych oczach na przełomie XX i XXI wieku przetworzył się w „turbokapitalizm”), ale także przemiana w polityce. I dziś także doświadczamy tego, co opisywał Prus, a więc „wielowątkowego wyradzania się procesu modernizacji, który oprócz oczywistego postępu cywilizacyjnego rodzi także zatrute owoce w postaci egoistycznego, spekulacyjnego kapitalizmu, klasowych antagonizmów oraz masowej, zideologizowanej polityki”. I już choćby tylko fakt, że to zdanie można odnieść także do aktualnie zachodzących procesów sprawia, że można uznać „Lalkę” nie tylko za powieść o konkretnej transformacji, ale o odwiecznym, uniwersalnym mechanizmie transformacji. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy pisząc tekst o „Lalce” przeczytał Gawin wydaną w tym mnie więcej okresie (2001) „Lalkę i perłę”, studium o powieści Prusa autorstwa Olgi Tokarczuk. Z jego tekstu to nie wynika, bo jego, konserwatysty, wizja tej powieści, jest w podejściu do problematyki „Lalki”, paradoksalnie bliższa, w modelu podejścia, ujęciu ówczesnego komunisty Kotta niż indywidualistyczno-psychologicznemu ujęciu Tokarczuk. Obaj widzieli w powieści Prusa nade wszystko powieść modelową jako obraz przemian ekonomicznych, społecznych, politycznych i cywilizacyjnych. Tylko ona dostrzegła w „Lalce” głębinową powieść psychologiczno-kulturową, zawierającą pokłady głęboko osadzonych i subtelnych znaczeń, „poruszeń” ducha ludzkiego, które nawet nie śniły się kilku pokoleniom tradycjonalnych analityków i interpretatorów tej powieści.
W szkicu „Dmowski – polityka jako gra w nowoczesność” autor chciał pokazać, że polityk ten, tradycyjnie kojarzony jako ideolog obskurantyzmu, wstecznictwa, parafiańszczyzny, kręgów wrogich w stosunku do nowoczesności i modernizacji był w istocie rzeczy zwolennikiem transformacji, modernizacji, podjęcia przez naród polski drogi ku nowoczesności. W modernizacji autor „Myśli nowoczesnego Polaka” widział realizację interesu narodowego.
Dwa kolejne szkice poświęcił Gawin Henrykowi Sienkiewiczowi. „Sienkiewicz – nasz współczesny” jest w znacznym stopniu rekapitulacją wielkiego, historycznego „sporu o Sienkiewicza” wywołanego przez Stanisława Brzozowskiego i jego osąd twórcy „Trylogii” jako „reprezentancie”, „ideologu” „Polski zdziecinniałej” i „apologecie szlachetczyzny”, wyrazu „polskiej zaściankowości i prowincjonalizmu”. Gdy jednak, czytając, zmierzamy do poznania konkluzji wywodu Gawina, w której skrystalizowałby się sens tytułowej frazy o „Sienkiewiczu – naszym współczesnym”, spotyka nas niespodzianka. Osobiście byłem zaintrygowany, jakim sposobem autor eseju przedestyluje „pisarza-reakcjonistę” Sienkiewicza na eksponenta nowoczesności. Gawin okazał się bardziej umiarkowany w swojej energii interpretacyjnej niż się tego spodziewałem. Oto bowiem „nowoczesność” Sienkiewicza wywiódł eseista z dwóch jego powieści uważanych za najbardziej „wsteczne” : z „Wirów” i „Rodziny Połanieckich”. W tej pierwszej odnalazł fragment, z którego miałoby wynikać, że nowoczesność Sienkiewicza ma polegać na tym, że wbrew dominującym w okresie pisania „Wirów” „resentymentom społecznym” (radykalny socjalizm), „polski patriotyzm” osiągnął nad nimi zwycięstwo, a „kraj zdołał się obronić przed rewolucyjnym najazdem”. W apologii cnót kapitalistycznych głównego bohatera „Rodziny Połanieckich” dostrzegł Gawin przeczucie przyszłego, bezapelacyjnego zwycięstwa kapitalizmu i wolnego rynku. No, to ja dziękuję za taką „nowoczesność”. To już ciekawszych, a przede wszystkim znacznie dalej idących odkryć interpretacyjnych dokonała profesor Joanna Sztachelska, badaczka twórczości Sienkiewicza. W swoich pracach w sposób istotny (choć zapewne nie do końca) podważyła ona fundamentalne tezy o bezapelacyjnym i konsekwentnym konserwatyzmie, wstecznictwie i apologii szlachetczyzny autora „Trylogii”. Analizy jego prozy, poparte także analizami jego biografii i epistolografii, doprowadziły ją do wniosku, że wszystko to było tak naprawdę „teatrem” pisarskim, grą w literaturę. A nade wszystko bardziej podyktowaną względami merkantylnymi formą dostosowania się do zapotrzebowań uczuciowych i estetycznych szerokich kręgów czytelniczych niż wyrazem jego własnych poglądów. Zdaniem Sztachelskiej, personalnym „porte parole” Sienkiewicza w jego prozie nie był ani Skrzetuski, ani Kmicic, ani Wołodyjowski, ani Stach Połaniecki i inni pobożni i „konserwatywni” bohaterowie jego powieści, lecz Leon Płoszowski, religijny sceptyk i moralny nihilista, bohater „Bez dogmatu”.
Drugi szkic „sienkiewiczowski” („Neron – artysta awangardowy”) poświęcił Gawin najbardziej prestiżowej, najsławniejszej w świecie, noblowskiej powieści „Quo vadis”. W tej hiperchrześcijańskiej i arcykatolickiej w wymowie powieści dostrzegł co prawda Gawin zaniepokojenie Sienkiewicza, metaforę dekadencji cywilizacji europejskiej, narodziny zblazowanej cywilizacji sceptycyzmu schyłku XIX wieku. Jednak jego kluczowa konkluzja odnosi się do innego aspektu, do literackiej formy „Quo vadis”. Gawin zwrócił uwagę, że „konserwatywny” Sienkiewicz nadał „Quo vadis” kształt nowoczesny tak dalece, że tworzący prefigurację „rytmu powstawania kultury masowej”. W „typie jego wyobraźni i obrazowania” dostrzegł „idealny materiał dla kultury masowej”. Jednym z licznych tego potwierdzeń było przywołane przez Gawina francuskie wydanie ilustracji do „Quo vadis” (1912), których kształt i nastrój był wpisany w najpopularniejsze schematy percepcyjne rodzącej się wtedy pop-kultury. Gawin zwraca uwagę, że to co przeczuwał Sienkiewicz w „Quo vadis”, w sposób nieporównywalnie bogatszy i głębszy wyrazili choćby Dostojewski w „Biesach” czy Conrad w „Jądrze ciemności”. Tyle że oni pozostali – jednak – pisarzami dla relatywnie wąskiej publiczności, a Sienkiewicz stał się pisarzem masowej wyobraźni.
Szkic „Reymont i rewolucja”, poświęcony jest głównie jego alegorycznej powieści „Bunt”. Jednak konstatacja, że Reymont był endekiem, wrogiem rewolucji, bolszewizmu i komunizmu byłaby niewystarczająca jako uzasadnienie motywacji zajęcia się tematem „Buntu”. Gawin podjął jednak próbę odpowiedzią na pytanie w jaki sposób Reymont był antyrewolucyjny, a jednocześnie naświetlił tę jego ideową postawę na tle obrazu Królestwa Polskiego i Warszawy w przededniu i w ogniu rewolucji 1905 roku. W reportażowych notatkach Reymonta, Gawina zaszokowało jedno z haseł radykalnego nurtu rewolucji 1905: „Precz z Polską”. Zwraca jednak uwagę na dwa, nieuchronne skądinąd, błędy w diagnozie skutków rewolucji. Twórca „Buntu” widział w rewolucji przede wszystkim anarchię i chaos oraz zerwanie tradycji cywilizacyjnej. I jedno i drugie się nie spełniło. Początkowy chaos rewolucji został ujęty w karby totalitarnej inżynierii społecznej, a pasma tradycji rewolucja jednak w ostatecznym rezultacie nie zdołała zerwać. W sumie jednak Gawin uznał „Bunt” za „element historii intelektualnych zmagań z radykalnym złem XX wieku”. W tomie Gawina pomieszczony jest też szkic „Słonimski – rogaty liberał”, tyleż portret poety i publicysty Antoniego Słonimskiego, co, pars pro toto, wizerunek polskiego liberalizmu w XX wieku.
W całym zbiorze „Polska, wieczny romans” najistotniejsze i najbardziej brzemienne w potencjał aktualizacyjny wydają się być dwa najobszerniejsze szkice: „Polska, wieczny romans Żeromskiego” oraz „Miłosz i Polacy”. Oba podejmują problem polskości i oporu wobec jej kształtu i charakteru. Pierwszy z nich brzmieniem tytułu nawiązuje do tytułu całego zbioru i skoncentrowany jest na „Przedwiośniu” jako obrazie Polski u progu niepodległości. Zagadnień porusza spory szereg. Wśród nich zajmuje się figurą „polskiego domu”, którą jest szlachecki „biały dworek”, jako „kostium” najbardziej przylegający do Polaka i Polaków wszystkich klas i stanów. „We wszystkich innych historycznych kostiumach Polacy czują się nieco skrępowani, wszystkie one trochę ich uwierają lub też onieśmielają. Ten jeden przylega gładko do ciała” – konstatuje Gawin. I w tym właśnie dworku, w Nawłoci, w tej części powieści widzi najważniejszą ekspozycję sensu „Przedwiośnia”. „Dlaczego w tej – jak głosi legenda – arcypolitycznej powieści nie ma wcale polityki polskiej pierwszych lat niepodległości? Dlaczego w tej arcylewicowej powieści ideowymi antagonistami Baryki nie są ani endecy, ani klerykałowie? Dlaczego Żeromski nie pisze w niej ani o zabójstwie Narutowicza, ani o robotniczej rewolcie krakowskiej z 1923 roku?” – pyta Gawin i odpowiada: „Polska w „Przedwiośniu” nie przeciwstawia rewolucji żadnej idei, jeśli przez ideę rozumieć wyrozumowany i wysoce abstrakcyjny zespół przekonań politycznych. Przeciwstawia jej polskość”, jako nade wszystko „urodę życia”. „Pełne uroku życie Nawrockiego dworu ma swoją cenę – nic tutaj nie może być do końca poważne i pełne rozmachu. Ten świat jest w stanie obłaskawić nawet rewolucyjne idee”. „Nawłoć potrafi obłaskawić także heroizm dziejowego dramatu”. Życie w Nawłoci, czyli życie polskie, jest ułatwione, samodurcze, bezrefleksyjne, demonstracyjnie antyintelektualne. To wręcz hipostazy polskości jako takiej, jej esencja. I nie zmienia tego fakt, że niemal tuż za progami polskich „Nawłoci” rozpościera się ocean nędzy, brudu, błota, lenistwa, ciemnoty, nieuctwa, barbarzyństwa – jak konstatuje Szymon Gajowiec. Jednak sarkazm, szyderstwo i ironia, drwina z „panoszącej się połaniecczyzny w obrazie Nawłoci w „Przedwiośniu”, to ze strony Żeromskiego co najwyżej „krytycyzm miłujący” w stosunku do takiego kształtu polskości. Dostrzegł to przywołany przez Gawina Julian Brun-Bronowicz, autor pamfletu „Stefana Żeromskiego tragedia omyłek”. Już jednak w dramacie „Róża” Żeromski postawił sprawę ostrzej. Bo o ile jeden z jego bohaterów, szlachecki rewolucjonista i inteligent Czarowic nienawidzi w Polsce tego, co w niej złe, o tyle jego radykalny polemista Zagozda nienawidzi i pogardza Polską jako taką, nienawidzi całej „wspólnoty narodowej”. I znów, w konkluzji szkicu o Żeromskim Gawin konstatuje, nie bez nieco skrytej satysfakcji, że znów „połaniecczyzna”, najbardziej dobitna hipostaza polskości, formy polskiej osiągnęła historyczne zwycięstwo w naszej teraźniejszości. Oto bowiem „na warszawskich Bielanach jedno z nowo powstałych osiedli na patrona swej głównej ulicy wybrało … Rodzinę Połanieckich”. „Trzymając się logiki sienkiewiczowskiej powieści – kontynuuje Gawin – można przypuścić, że dzisiejszy Pan Stach wraz z dzisiejszą Marynią traktuje swoje nowe, duże mieszkanie tylko jako czasowy przystanek po drodze do ostatecznego celu, jakim niechybnie musi być jakiś Krzemień (…) który można będzie przekształcić w wiejską idyllę. Taką samą, jak ta, którą niedawno Pan Stach i Marynia wracając do domu, mijali na wielkich bilbordach poustawianych przy trasach wlotowych do Warszawy, gdy na ekrany wchodził „Pan Tadeusz”. Soplicowo, Krzemień, Nawłoć – zawsze gdy Polska zaczyna siebie samą w warunkach wolności, zawsze gdy marzy w niewoli, powraca ten sam obraz. W uporczywości, z jaką się pojawia, tkwi coś więcej niż tylko powód do zniecierpliwienia – owa uporczywość daje do myślenia. Czyżby naprawdę była to jedyna w tym kraju utopia zawsze zdolna uwieść wyobraźnię Polaków? I czyżby spory pomiędzy różnymi projektami narodowej kultury sprowadzały się w istocie do tego, w jaki sposób opowiedzieć Polakom po raz kolejny dobrze znaną bajkę o ich szczęśliwym, idealnym i wyśnionym domu?” – tym pytaniem kończy Gawin swój pierwszy z dwóch esejów odnoszących się do współczesnej polskości.
Drugi, „Miłosz i Polacy”, miał pierwotnie, w publikacji prasowej tytuł ostrzejszy: „Apostazja – rzecz o stosunku Czesława Miłosza do Polaków”. Być może zmieniając jego tytuł publikacji książkowej chciał Gawin nieco złagodzić jego wymowę, ale rozpoczyna go raczej ostro, z nutą bez mała zgorszenia, gdy pisze, że „Miłosz jednak nie był dobrodusznym seniorem polskiej kultury, jak często pokazywały go nasze media, od czasu do czasu przekomarzającym się ze swoją publicznością. Zawsze był kimś innym – napastliwym, zawziętym i drapieżnym krytykiem Polaków. Czasem wręcz strasznym w swoim zapamiętaniu i głęboko niesprawiedliwym w swym zacietrzewieniu”.
I tu przywołuje Gawin, na wielu stronach, całkiem spory pakiet antypolskich diatryb Miłosza, zaczerpniętych m.in. z „Roku myśliwego”, wśród których pojawia się i jego „alergia na polskość, i katalog wszystkich „polskich grzechów głównych”, i pogardliwy obraz polskości w „Płomieniach” Brzozowskiego, i Polaków w prozie Dostojewskiego, i w filozofii Tadeusza Krońskiego („My sowieckimi kolbami…”), i wszystko to, co napisał w „Człowieku wśród skorpionów”, filozoficznej opowieści o twórcy „Legendy Młodej Polski”.
Tekst Gawina o Miłoszu to syntetyczny obraz jego „filozoficznej nienawiści” do Polski, Polaków i polskości. W ostatnim rozdziale tego obszernego eseju zatytułowanym „Oikos polskiej literatury” Gawin podsumowuje ojkofobię Miłosza. Choć jednak kończy esej i cały zbiór frazą w stosunku do Miłosza cokolwiek pojednawczą („Dzisiaj już wszyscy, nawet ci, którzy tego z całego serca nie chcą, znajdują się na „wyższym poziomie” gnostycznej wiedzy, która kiedyś była udziałem maleńkiej sekty heretyków, przyjacielskiego kręgu rozczarowanych komunistów z roku 1950. I ten właśnie fakt stanowi właściwą miarę talentu i despotyzmu Miłosza – wielkiego wychowawcy Polaków”), to odnoszę wrażenie, że jest to pojednawczość nieco kwaśna, wygłoszona z nieco wymuszonym uśmiechem.
W wstępie do „Polski, wiecznego romansu”, zarówno w tym pierwszym, jak i tym z najnowszego wydania, Dariusz Gawin zaakcentował ponadczasową aktualność dzieł Prusa, Sienkiewicza, Reymonta czy Żeromskiego, aktualność tak silną, że mogą w zastępstwie, z braku dzieł współczesnych) opisać III Rzeczpospolitą. Czy podtrzymuje to zdanie dziś, prawie piętnaście lat po pierwszej edycji tomu? I w dekadę po katastrofie smoleńskiej, której polityczne konsekwencje doprowadziły do najgłębszego, najbrutalniejszego, najbardziej wrogiego w dziejach i być może najbardziej trwałego podziału Polaków na dwa zaciekle, śmiertelnie nienawidzące się obozy? Czy i dla tej sytuacji znalazłby adekwatny opis w literaturze polskiej sprzed stulecia? I czy naczelna, idylliczna wizja polskości uformowana na kształt „białego polskiego dworku” przetrwa potężną kanonadę nienawiści wewnątrzpolskiej, którą prowadził i prowadzi obóz polityczny tych, którym, zdawałoby się, do tej wizji jest ideologicznie najbliżej? I czy nieporównywalna z niczym „kaskada polskości”, jej werbalno-obrazkowa lawina w narodowo-katolickiej wersji, wylewająca się obficie, do obrzydzenia, z rządowych ośrodków propagandowych i świątyń katolickich nie wywoła, w kontrakcji, takiej fali ojkofobii, która ostatecznie już, niczym wsteczna fala, anihiluje nawet to, co w polskości cenne i co warto z niej w Europie zachować? Nie zamierzam wyręczać Dariusza Gawina w dziele odpowiedzi na te pytania. On swoją wybitną, fascynującą książką, zaczął swój dojrzały, prywatny romans z Polską, niech więc i on go uwieńczy, jeśli nawet nie uda mu się go „uwiecznić”.
Dariusz Gawin – „Polska, wieczny romans. O związkach literatury i polityki w XX wieku”, wyd. Teologia Polityczna, Warszawa 2019, str. 230, ISBN 978-83-62884-38-4