Kazimiera Szczuka odwiedziła kiedyś Marię Janion (1926 – 2020) w jej mieszkaniu na warszawskiej Ochocie i rozpętała długą, fascynującą rozmowę. Sięgając po ten tom nie miałem co do tego wątpliwości. I jako rozsmakowany od lat czytelnik tekstów profesor Janion i jako ktoś, kto 35 lat temu, młodzieńcem będąc, usłyszał w lokalu „Bazyliszek” na warszawskiej Starówce, z ust wybitnego profesora historii tak mniej więcej brzmiące zdanie: „Ale ta baba ma potężny umysł”. (Przepraszam feministki za ten cytat, a raczej za słowo „baba”).
Rozmówczynie dzieli czterdzieści lat różnicy wieku, ale łączy wspólnota duchowa, intelektualna, estetyczna, filozoficzna, światopoglądowa. Nie tożsamość – wspólnota. Nie tylko wspólnota Mistrzyni i Wychowanki. Zapis rozmowy rozpoczyna „utwór naukowo-sceniczny” Mirona Białoszewskiego z 1978 roku, zadedykowany „Pani Profesor Misi”, który to utwór, jak się trakcie lektury zapisu rozmowy okazuje, jest nie tylko dobrym do niej mottem, ale także pewnego rodzaju trafną projekcją stylu, rytmu i estetyki tego dialogu. Ująć tę pasjonującą rozmowę w jakiś definiujący ją opis niepodobna. To istny, tworzony na bieżąco, z minuty na minutę, niech tam, pojadę śmiało: romantyczny poemat dygresyjny. Coś, co nieodparcie kojarzy mi się z fakturą „Podróży z Ziemi Świętej do Neapolu” czy „Królem-Duchem”. Z „Pana Tadeusza” i biesiady soplicowskiej, ale i gawędy szlacheckiej a la Rzewuski też coś tu jest. Maria Janion jako indywidualność, uczona i myślicielka jest niepochwytna, wielobarwna i wielokształtna jak kalejdoskop. To w warstwie zewnętrznej. W warstwie wewnętrznej posadowiona na twardej Judahu skale. Jednocześnie „kapłanka w romantycznych pamiątek Kościele” i intelektualistka o prawdziwie nowoczesnej, na wskroś nowoczesnej umysłowości, radykalna krytyczka „anachronicznej polskiej tożsamości” (użyłem słowa z feministycznej terminologii, ale nic na to nie poradzę, że brzmią mi one zgrzytliwie – „krytyczka” brzmi mi jak „mała Krytyka”. (Jednak obiecuję skruchę. Przeprogramuję się, tylko potrzebuję czasu). Maria Janion to jakaś imponująca, monumentalna Hybryda intelektualna i duchowa. Rozmówczynie wiodą rozmowę arcyswobodną, wahadłem sięgającym z jednej strony niemal konwencji tzw. „babskich ploteczek” przy kuchennym stole, pogaduszek o koleżankach i kolegach (ponownie najuprzejmiej przepraszam szanowne feministki za tego rodzaju seksistowskie imputacje), by za chwilę wychylić się w rejestry romantycznych paradygmatów, marksizmu (ale nie tego z posiedzeń KC PZPR), tragizmu egzystencjalnego, fantazmatów, transów, traum i transgresji – aż się we łbie kręci. Bo jak powiedziała cytowana przez Kazimierę Szczukę Dorota Siwicka, ważna postać nauki o romantyzmie, także wyłoniona z kręgu Janion, z nią można rozmawiać „i o Kancie i o kompocie”. Jeden z licznych czarów Marii Janion jako rozmówczyni polega na jej kapitalnej bezpretensjonalności. Potrafi niczym młoda adeptka nauki zadeklarować urocze zachwycenie jakimś myślicielem, jak choćby Marshallem Bermanem, kudłatym marksistą z Nowego Jorku, co nie zmienia faktu, że później wyraża higieniczny sceptycyzm w stosunku do postępku swojej rozmówczyni, która zjadła po nim ledwo zaczęte (nie miał apetytu) spaghetti. Innym ze znamion cudownej (przepraszam za słowo ze słownika Barbi, o ile Barbi ma w ogóle słownik) bezpretensjonalnej dezynwoltury Marii Janion jest jej auto-narracja, która polega na mówieniu o sobie nie jako o wolnej arystokratce ducha i intelektu, ale jak o robotnicy-matce: „Byłam jak ci pracownicy morza Wiktora Hugo. Wieczna praca. Nieskończona”. Lubię też, gdy Maria Janion mówi o sobie z autoironią jako o kimś w rodzaju gogolowskiego Pluszkina (chciałoby się rzec: „Pluszkin to ja”) z „Martwych dusz”, owej figurze monstrualnego, groteskowego skąpca żyjącego na śmietniku, wszechzbieracza wszelkich odpadów. „Pluszkin jest po prostu mrocznym (…) odbiciem pasji poznawczych, twórczych, miłosnych. Ucieleśnia obsceniczność, może analną, ale mającą przecież początki w pragnieniu i w kochaniu” – powiada Janion. „Pluszkinem może być pani profesor tylko fantazmatycznie” – ustawia rzecz na gruncie realizmu Szczuka. „Dziękuję pani. To mnie nieco uspokaja” – odpowiada profesor Janion, a ja z kolei też trochę się uspokajam, że nie jestem aż tak straszliwym profanem, skoro sama Kazimiera Szczuka używa zwrotu „pani profesor” a nie „pani profesorko”. „To, że zajmuję się historią literatury, jest zapewne związane ze skłonnością do kolekcjonowania i rozpamiętywania pozostałych szczątków” – dopowiada Janion już na polu bezpośrednim.
Widzę atoli, że zapomniałem się do szczętu i zaczynam tu rzecz całą streszczać, co świadczy o rozsmakowaniu się w tej wybornej lekturze, ale jest niewskazane. Kładę zatem temu kres, żeby innym czytelnikom nie zostały tylko kości z mojej uczty u bogiń.
„Janion. Transe-traumy-transgresje. Prof. Misię” entuzjastycznie rekomenduję.
„Janion. Transe-Traumy-Transgresje. Prof. Misia”, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2014, str. 167, ISBN 978-83-63855-63-5