2 grudnia 2024

loader

Ryngrafy od TVPiS czyli kicz bolesny jak rany Pileckiego

W dzień przeklętych, 1 marca, TVPiS stanęła na głowie ze zręcznością, która przebiła wszystkie jej dotychczasowe dokonania. Co ja mówię – na głowie! Raczej na czubku nosa, by osiągnąć szczyty kiczu. Kiczu nad kicze. Kicz tu bowiem gonił kicz i kiczem poganiał.

Piszę to kilka godzin „po”, ale do tej pory nie mogę otrząsnąć się z traumy, nadal nie mogę uwierzyć temu, co widziały moje gały i słyszały moje uszy.
Ale do rzeczy. W ramach tego, co nazywane jest Teatrem Telewizji pokazano tzw. monodram pod tytułem „Melduję Tobie Polsko. Rotmistrz Pilecki” w wykonaniu niejakiego Tejkowskiego Przemysława. Wyglądało to tak, że łysy Tejkowski siedział na krześle w obszarpanym przyodziewku, wymazany od stóp do głów farbą mającą (kiepsko) imitować krew, którą ubecy utoczyli z niego w czasie przesłuchań. Siedząc tak na krześle odstawiał Tejkowski coś w rodzaju zeznania, w którym opowiadał o swojej działalności. Przesłuchujących nie było widać, tylko słychać offu, (głównie szydercze rechoty), na tym polegał koncept artystyczny. Tejkowski co pewien czas spadał z krzesła jakby popchnięty przez niewidzialną siłę szatańską. A to po prostu z krzesła skopywali go ubecy – jako się rzekło wcześniej – w tym widowisku niewidzialni. Tejkowski grał tak źle, tak tandetnie, że najmniej zdolny uczeń szkolnego przedstawienia, to w porównaniu z Tejkowskim Lawrence Olivier wespół z Tadeuszem Łomnickim. Tejkowski pluł, smarkał, seplenił i bardzo źle podawał tekst. Nie dawało się na to patrzeć, ale zaparłem się w masochistycznym uporze i oglądałem, nieustannie oczom i uszom nie wierząc. I tej zbrodni na elementarnym dobrym smaku dokonano pod nobliwą, szlachetną marką Teatru Telewizji.
Jednak nawet rotmistrz Pilecki Tejkowskiego nie dał rady w tym wyścigu na szczyty kiczów nad kicze, jakim była nadana nieco później w Jedynce TVPiS Gala I Festiwalu Kultury Narodowej „Pamięć i tożsamość” i wręczanie nagród w postaci Ryngrafów, Złotych i Platynowych. To była kwintesencja, esencja obrazu kultury narodowej w wyobrażeniu PiS – zredukowanej do śpiewanek powstańczych i solidarnościowych, do rekonstrukcji historycznych, do dewocji, do apologii paroksyzmu nacjonalistycznego, do tandetnej propagandy metodą „na rympał”. Do tego można było oglądać i słyszeć zalew wzajemnych pochlebstw i uniesień dewocyjnych w ramach towarzystwa wzajemnej adoracji podczas samej uroczystości, wiernopoddańczych adresów osób prowadzących Galę kierowanych do prezesa TVPiS („zamieniamy się w słuch”). Uroczysta Gala odbyła się w „Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych”, w siedzibie TVPiS.
Przejdźmy do samych nagród. Na przykład „Złotym Ryngrafem” w kategorii „koncert i widowisko” nagrodzono koszmarnie tandetne „Anioły Grudnia – koncert z okazji 50-lecia Grudnia 1970”, w kategorii serialu – tandetny serial Bodo Coxa „Ludzie i bogowie”, a w kategorii „Dziedzictwo świętego Jana Pawła II” koncert „Abba Ojcze. Pielgrzymi śpiewają ulubione piosenki Jana Pawła II”. Same tylko, zaprezentowane, próbki tych produkcji wołają o pomstę do nieba. Sam ekstrakt kiczu!
Co tam jednak złoto! Platynowy Ryngraf – to dopiero nagroda! Otrzymała go Halina Łabonarska za rolę jakiejś pobożnej królowej w najtandetniejszym serialu w dziejach telewizji, czyli w „Koronie królów”. Dostało go także Muzeum Powstania Warszawskiego za organizację kiczowatego, infantylnego koncertu „Warszawiacy śpiewają (nie) zakazane piosenki” (czy normalny naród czci klęskę budując jej muzeum?). Owszem, niektóre nagrody, jak pośmiertna dla reżysera Grzegorza Królikiewicza czy dla dokumentalnego filmu „Wojna światów”, można odnotować pozytywnie, ale reszta ociekała do krańców obrzydzenia narodowo-katolickim kiczem i liżydupstwem pod adresem klecholandu. W przerwach pomiędzy kolejnymi wręczeniami serwowano, jako „część artystyczną”, stare piosenki w rodzaju „Psalm stojących w kolejce”, „Obławę”, a nawet hymn Komitetu Obrony Demokracji „Kocham wolność” w wykonaniu zaprzyjaźnionych z TVPiS artystów. A raz nawet wyskoczyli na scenę rekonstruktorzy historyczni, którzy z wściekłą pasją oddali serię strzałów z broni palnej, które jednak ominęły nawet wręczających nagrody – Kurskiego i Matyszkowicza (zarząd TVPiS). Wszystko to w usztywnionej obecności grona pisowskich oficjeli z odcinka „kultury i mediów”, w tym m.in. Glińskiego Piotra.
Chciałem się dowcipnie powyzłośliwiać się nad tym żałosnym, tragikomicznym widowiskiem, nad tym festiwalem najgorszych gustów, nad tą erupcją tandety „patriotycznej”, nad tą odpustową estetyką, nad tą kąpielą w kiczu (zabrakło tylko platynowego ryngrafu dla Zenka Martyniuka, który też przecież mógłby zaśpiewać coś o „wyklętych”), ale żadne humorystyczne sformułowania, żadne zwischenrufy i prześmiewanki nie są w stanie oddać tego, co widziałem i słyszałem. Można rzec, że uczucie estetycznej zgrozy sprawiło, że dowcip zamarł mi na ustach, że nie może mi przez nie przejść. Oto PiS widzi kulturę nie jako ekspresję osobowości człowieka, jako szukanie prawdy o indywidualnym doświadczeniu egzystencjalnym, jako nieustanne stawianie pytań. Na tym ich festiwalu „kultury polskiej” nie znalazł się nawet skrawek miejsca dla najwybitniejszych polskich myślicieli i artystów, choćby dla Stanisława Brzozowskiego, Witkacego czy Witolda Gombrowicza. W pisowskiej optyce kultura to bowiem jedynie instrument, dźwignia, opakowanie służące krzewieniu samodurstwa, atmosfery narodowego samouwielbienia i bezkrytycyzmu. W ich perspektywie kultura wyobrażona jest jako jeden wielki pasztet inspirowany „duchowością” i „estetyką” śpiewanek, rymów częstochowskich, piosenek legionowych, „wyklętych” i „solidarnościowych”, jako torsje tandetnych wierszydeł patriotycznych i łzawej, czułostkowej, a przy tym dętej frazeologii.
Czy takie wyobrażenie kultury to rezultat cynizmu czy też chory skutek ich „kulturalnej samoświadomości”? Paradoksalnie – może być to jednym i drugim. Cynizm nie wyklucza głupoty i prymitywizmu, i odwrotnie – głupota i prymitywizm nie wykluczają cynizmu. Oni nie potrafią sobie wyobrazić kultury jako artystycznej ekspresji wielowątkowości doświadczenia ludzkiego, jako dialogu ze światem w całym jego skomplikowaniu, jako zmagania z wieloznacznością i wielopostaciowością egzystencji – co jest znakiem rozpoznawczym największych twórców kultury w dziejach ludzkości od tragików greckich poprzez Szekspira, Moliera, Goethego, Conrada, Kafkę, Manna, Faulknera, Gombrowicza w literaturze po twórców najnowszej generacji, czy Bergmana, Bunuela, Felliniego, Wajdę w filmie (przykłady pierwsze z brzegu). I właśnie dlatego zamieniają kulturę w parodię i karykaturę. Dla nich kultura to opakowanie dla promocji zaprzeszłych, zmurszałych „wartości”, dla uproszczonych kategorii politycznych i ideologicznych. Przypomnijmy, że określenie kicz ( z niemieckiego „kitsch” – lichota, tandeta, bubel) odnosi się nie tylko do czysto zewnętrznej jakości estetyki. Kicz jest także formą okaleczenia intelektualnego. Bo kicz, jak jest to sformułowane w jednej z definicji, to także „nadmierna łatwość przekazu, udawanie jednej rzeczy przez inną, płytka jednoznaczność i „ładność”, a w nowszej sztuce nieraz natrętna „brzydota dla brzydoty”, pozbawiona innej treści czy myśli”. Kulturę narodową tworzyli m.in. wspomniani wyżej Brzozowski, Witkacy czy Gombrowicz, bo poddawali polską rzeczywistość i jaźń krytycznej, myślowej weryfikacji, a krytycyzm jest nieodłącznym i niezbywalnym atrybutem wszelkiej kultury. Cechą prawdziwej kultury jest to, że stanowi ona ciągle nie dokończony akt twórczy, że niejednoznaczność, wątpienie są w nią organicznie wpisane. Przy czym w kulturze prawda nie oznacza obstawania przy dogmacie jedynie słusznej, „naszej” prawdy, lecz znak równości, adekwatność między rzeczywistością przeżycia czy przemyślenia a jego ekspresją, więc prawd może być wiele. Kultura, która serwuje prefabrykaty, gotowce ideologiczne i religijne, która z góry przyjmuje jedynie słuszne założenia – kulturą zwyczajnie nie jest. Nie jest nią kultura zredukowana do bezkrytycznej aprobaty dla własnej zbiorowości narodowej, do bezmyślnej aprobaty dla wszelkiej „tradycji”, bo przemienia się wtedy w swoje przeciwieństwo, czyli w propagandę. Kultura zredukowana do roli archiwum i muzeum nie jest kulturą, ale magazynem staroci. Nie jest też kulturą przekaz sprowadzony do „najnowszej historii” podanej w skrajnie tendencyjnym sosie ideologicznym. Nie jest kulturą przekaz, który skomplikowaną egzystencję człowieka redukuje do jednej cechy – bezkrytycznego „patriotyzmu” i do przynależności do stada, i który pod niebiosa wynosi nacjonalistyczny kolektywizm, a jednostkę, indywidualność, z całym jej skomplikowaniem – nie tylko ma za nic, ale traktuje ją z definicji jako wrogą i „nihilistyczną”, a co najmniej podejrzaną. Kultura wysokiej wartości, choć nie powinno się jej traktować utylitarnie, zawiera w sobie, przynajmniej teoretycznie, potencjał modernizacyjny. Pozbawiona tego atrybutu staje się zasłoną dla bezruchu bezmyślnie aprobowanej, także tej toksycznej „tradycji”.
Sprytni propagandyści potrafią często wprowadzić mniej czujnych odbiorców w błąd. Fakt, że coś, co jest podane ze sceny, z ekranu czy z kart książki ma pewne zewnętrzne podobieństwo do kultury nie oznacza, że rzeczywiście jest kulturą. Coś co zagrali aktorzy, co wydali z siebie wytwórcy słów, co wyśpiewali piosenkarze lub wymalowali malarze nie zawsze można uznać za kulturę w rdzennym tego słowa znaczeniu. Jeśli służy to krzewieniu jedynie słusznej prawdy, jedynie słusznej ideologii, jeśli jest tendencyjnie jednostronne w ocenie – kulturą nie jest, nawet jeśli jest konstruowane z tworzywa którym kultura się posługuje. Nie jest kulturą śpiewogra zredukowana do jednego przekazu – naród nasz wielki, jest, wspaniały, bohaterski, nieskazitelny i basta. Kulturą nie jest płaski przekaz, który nie uwzględnia „drugiej strony medalu”. Nie jest kulturą bezkrytyczna apologia Jana Pawła II.
Nie miałbym do inicjatorów i twórców tego festiwalu pretensji, gdyby zakroili go i nazwali – dajmy na to – „festiwalem polskiej popularnej kultury patriotycznej i religijnej”, która ma też prawo do istnienia. Byłoby to uczciwe usytuowanie treści tej imprezy we właściwym porządku rzeczy. Utożsamiając jednak czułostkowy, nacjonalistyczno-klerykalny kicz z kulturą polską jako całością, dokonali barbarzyńskiego nadużycia i prymitywnej redukcji.
Przepraszam za niejaką chaotyczność powyższych, uczynionych na gorąco uwag. Na pewno przydałoby im się więcej dyscypliny myślowej i strukturalnego uporządkowania. Jednak to, co zobaczyłem w TVPiS – nomen omen – 1 marca, wstrząsnęło mną i dlatego na gorąco spisałem powyższą garść uwag. To nie jest przemyślany esej czy uporządkowana analiza zjawiska, lecz spontaniczny krzyk zgrozy widza, który zajrzawszy do przybytku kultury, zamiast jej właśnie zaczerpnąć, wdepnął tam w szambo. Wybaczcie zatem, że ponad cyzelowanie i precyzowanie wrażeń i przemyśleń przedłożyłem „myśli nieuczesane”, przekaz prawdy odczucia. Bo tylko prawda nas wyzwala.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Reklama kontra nowa opłata

Następny

Los opowieści premiera Morawieckiego

Zostaw komentarz