Dwie rzeczy dają duszy największą siłę – wierność prawdzie i wiara w siebie. (Seneka)
Historia narodów uczy, że narody niczego nie nauczyły się z historii. (Georg Christoph Lichtenberg)
„Strach pomyśleć co by z Polską było, gdyby po pierwszym września 1939 nie było czerwca 1941 roku (…), z jakąż radością odetchnąłem(…) gdy się o tej niemieckiej agresji dowiedziałem! Nie dlatego, broń Boże, abym Niemcom życzył zwycięstwa, ale dlatego że w moim przekonaniu w głębi Rosji spotka Niemców klęska. Bez udziału Związku Sowieckiego w drugiej wojnie światowej nie byłoby pełnego nad Niemcami zwycięstwa, a Polska nie odzyskałaby piastowskiej granicy na Odrze i Nysie…”(33 Zeszyt Historyczny Paryż 1975, s.54).
Taki pogląd wyraził Eugeniusz Kwiatkowski – osoba wielce zasłużona nie tylko w okresie II Rzeczypospolitej (zainicjował budowę portu i miasta w Gdyni, wniósł wielki wkład w rozwój polskiego przemysłu chemicznego: zakładów azotowych w Chorzowie i Tarnowie, znacznie przyczynił do powstania Stalowej Woli, tworzył fundamenty przemysłu ciężkiego, kierował opracowaniem 4 – letniego planu inwestycyjnego przewidującego rozbudowę infrastruktury zwiększającej obronny potencjał kraju…), ale również w odbudowie po wojnie morskiej gospodarki w Polsce.
Eugeniusz Kwiatkowski w okresie PRL-u podkreślał swą bezpartyjność i przywiązanie do cywilizacji chrześcijańskiej. W pewnym stopniu przyczyniło się to do tego, że po krótkim czasie został odsunięty w cień. Mimo to akceptował program politycznej i gospodarczej przebudowy kraju i potępił „działania londyńskiego podziemia” (tamże s.52).
Aż strach pomyśleć, co by stało się z Polską, gdyby doszło do III wojny światowej, której oczekiwały zbrojne formacje antykomunistycznego podziemia zwane dziś „Żołnierzami Wyklętymi”…
W pierwszych latach po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej większość polskiego społeczeństwa miała dość wojny. Tak jak Eugeniusz Kwiatkowski, aktywnie włączyła się w odbudowę kraju i nie aprobowała destrukcyjnych, a zwłaszcza zbrodniczych działań antykomunistycznego podziemia.
Choć wielu Polaków czuło wielki żal z powodu utraty na rzecz Związku Radzieckiego zabużańskich terenów przedwojennej Polski, to w bardzo szybkim czasie wielu z nich zadomowiło się na odzyskanych po wiekach Ziemiach Północnych i Zachodnich.
Do dziś czujemy wielki sentyment do Wilna, Lwowa i innych znajdujących się za naszą wschodnią granicą miejscowości, w których przed wojną liczebnie i kulturowo dominowała ludność polska. Racje geopolityczne i historyczne jednak sprawiają, że powinniśmy pogodzić się z tym stanem rzeczy, zwłaszcza po rozpadzie Związku Radzieckiego. Uświadamiamy bowiem sobie, że Litwa do Wilna, Białoruś do Grodna, Ukraina do Lwowa, mają takie same geopolityczne i historyczne prawa, jak my do Gdańska, Koszalina, Szczecina, Wrocławia i innych miejscowości Ziem Odzyskanych, w których przed wojną mieszkała ludność niemiecka.
Po roku 1989 diametralnie zmienił się kurs polityki naszego państwa. Dotychczasowego najważniejszego sojusznika – z okresu PRL-u – Związek Radziecki zaczęliśmy traktować jako potencjalnie największego wroga. Lech Wałęsa za swój wielki sukces – w okresie sprawowania funkcji prezydenta państwa – uznał doprowadzenie do wycofania z Polski wojsk radzieckich. Mogło się w tym momencie wydawać, że spełniła się wola Józefa Piłsudskiego, by nie było na terenie naszego kraju żadnych
obcych wojsk.
Ten stan rzeczy trwał bardzo krótko. Zakończył się wraz z naszym przystąpieniem do Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego (NATO), a jeszcze bardziej – po pojawieniu się u nas wojsk amerykańskich. W ostatnim czasie rządzący naszym krajem coraz wyraźniej starają się o zwiększanie u nas liczebności tych wojsk. Czynią to, rzekomo nie tylko dla dobra Polski, lecz i wszystkich państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Moim zdaniem więcej korzyści byśmy osiągnęli, wzorując się na Finlandii. Tym sposobem mielibyśmy bardziej poprawne stosunki z Rosją, w następstwie czego bardziej z nami liczyłyby się kraje zachodnioeuropejskie i Stany Zjednoczone.
Śmiem obawiać się, że amerykańskie bazy wojskowe – o których zainstalowanie i zwiększenie w naszym kraju coraz usilniej starają się aktualnie sprawujący władze nasi politycy – w przypadku zaistnienia ogólnoświatowej wojny nuklearnej, spełnią prędzej dla Stanów Zjednoczonych rolę piorunochronu, aniżeli zafunkcjonują jako parasol ochronny, który sobie fundujemy. Innymi słowy, za własne pieniądze, przybliżamy ewentualność zamienienia Polski w poatomową pustynię.
Głosicieli tezy, jakoby starania o zwiększenie liczby stacjonujących w naszym kraju wojsk amerykańskich mają na celu zabezpieczenie nas przed możliwością zbrojnej napaści ze strony Rosji, powinny przynajmniej zastanowić dane statystyczne, z których wynika, że wydatki tego państwa na zbrojenia (61, 4 mld USD) są niemal dziesięciokrotnie mniejsze od wydatków Stanów Zjednoczonych (649 mld USD co równa się sumie wydatków na ten cel 7 kolejnych państw w rankingu: Chiny 250 mld USD, Arabia Saudyjska 67,6 mld USD, Indie 66,5 mld USD, Francja 63, 8 mld USD (największe wydatki w Europie), Rosja 61, 4 mld USD, Wielka Brytania 50 ml mld USD, Niemcy 49 mld USD( źródło portal milmag.pl).
Istnieje wiele jeszcze innych wskazań, że nie Rosja lecz najbardziej spośród wszystkich państw zmilitaryzowane Stany Zjednoczone stanowią potencjalnie największe zagrożenie dla światowego pokoju. Przecież nie do obrony swojego terytorium, ale w celach imperialnych utrzymują one potężną flotę składającą się – w pierwszej kolejności – z 11 uderzeniowych atomowych lotniskowców i 10 lotniskowców z klasy wielkich okrętów desantowych. Nikt nie może – pod tym względem – z nimi konkurować. Wielka Brytania i Francja posiadają po jednym lotniskowcu uderzeniowo-atomowym, a Rosja, Chiny i Włochy po jednym lotniskowcu konwencjonalnym.
Wyraźnym – choć tylko na moment zauważonym – objawem gotowości Stanów Zjednoczonych do zbrojnego wsparcia swoich interesów w każdej części świata, były ich niedawne (czerwiec 2019 r.) przygotowania do ataku na Iran. Ich samoloty były już w powietrzu, a okręty gotowe do odpalenia pocisków manewrowych. Pretekstem ku temu było zestrzelenie przez irański system rakietowy amerykańskiego drona szpiegowskiego. Gdyby nawet przyjąć za prawdziwą argumentacje prezydenta USA Donalda Trumpa, że do zestrzelenia doszło nad cieśniną Ormuz na wodach międzynarodowych, to nie w sposób nie zauważyć, że wody te znajdują się w bezpośredniej styczności z wybrzeżem Iranu, a od Stanów Zjednoczonych oddalone są tysiące kilometrów.
Gdyby osobom kierującym polityką Stanów Zjednoczonych naprawdę zależało na wprowadzeniu na świecie trwałego pokoju, a mniej zaangażowane były w interesy poszczególnych grup kapitałowych (zwłaszcza związanych z przemysłem zbrojeniowym), to po rozpadzie Związku Radzieckiego i samolikwidacji Układu Warszawskiego (1991 r.) powinny zmniejszyć liczbę i siłę swych wojsk.
Bardzo krytycznie oceniamy prężenie militarnych muskułów przez maleńką Koreę Północną. Z rezerwą traktujemy oświadczenia jej przywódców, że czynią tak wyłącznie w celu zabezpieczenia swego kraju na wypadek agresji z zewnątrz. W tym samym czasie zdajemy się nie dostrzegać wzrastającego potencjalnie zagrożenia światowego pokoju ze strony militaryzmu amerykańskiego.
To nie mała Korea Północna lecz Stany Zjednoczone są supermocarstwem, które w ostatnim półwieczu wielokrotnie złamało – ustalony prawem międzynarodowym – zakaz stosowania groźby użycia siły i używał jej przy rozwiązywaniu sporów. Istnieje przy tym wiele wskazań, że sytuacje konfliktowe na świecie niejednokrotnie były i są inicjowane, a następnie wzmacniane przez niektórych wpływowych polityków amerykańskich. Dość często swoją zbrodniczą działalność próbują ukryć pod szyldem tzw. „ingerencji humanitarnych”. Tak między innymi było w przypadku niewinnych ofiar, w tym też dzieci, skutkiem bombardowań Jugosławii przez amerykańskie lotnictwo. Akcję tę należałoby potępić również za to, że została dokonana – podobnie jak późniejszy atak wojsk USA na Irak – bez uzyskania mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Pretendowanie Stanów Zjednoczonych do odgrywania roli żandarma światowego jeszcze bardziej się uwidoczniło, kiedy nawet wbrew stanowisku swoich najważniejszych europejskich „sojuszników” – Francji i Niemiec kontynuowały zbrojną interwencje w Afganistanie.
Antypokojową politykę Stanów Zjednoczonych trafnie podsumowała Beata Karoń w artykule zamieszczonym w tegorocznym wydaniu „Trybuny” (nr 53/1507/) – stwierdzając, że doprowadziły one do „osłabienia pozycji i roli ONZ w regulowaniu konfliktów oraz naruszenie mechanizmów regulujących zasady użycia siły w stosunkach międzynarodowych” co „grozi[…] eskalacją trwających a także wybuchem nowych wojen”.
Zastanawiającym jest, że nie zauważają tego kierujący naszym państwem politycy oraz większość publicystów. Co gorsza, zamiast protestować przeciwko zagrażającym pokojowi światowemu militarnym działaniom Stanów Zjednoczonych zaczęli się do nich łasić, a jednocześnie niczym ratlerek wściekle ujadać na Rosję i Białoruś – kraje z którymi wcześniej – przez ponad 40 lat – byliśmy połączeni węzłami przyjaźni.
Warto zauważyć, że dopóki istniał Związek Radziecki, nie było tak wielu niekontrolowanych możliwości wybuchu wojny nuklearnej. Dziś może ją wywołać, tzw. „ingerencja humanitarna” Stanów Zjednoczonych na tak mały kraj jak Korea Północna. Z drugiej strony należy zauważyć – że posiadany przez nią nuklearno-rakietowy arsenał stanowi skuteczny atut odstraszający przed takową ingerencją.
Ostrzeżeniem nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, ale całego świata powinny być tragiczne skutki – dokonanego 11 września 2001 roku – zamachu terrorystów Al-Kaidy na dwa wieżowce World Trade Center i budynek Pentagonu. W moim odczuciu należałoby to wydarzenie potraktować jako wyjątkowo wyraźny symbol końca epoki, w której obowiązywała rzymska zasada: „Si vis pacem, para bellum” – Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny.
Zrozumienie bezsensu wojny i że tą drogą ludzkość może dojść do samozagłady, było czynnikiem, który doprowadził do wybuchu Wielkiej Rewolucji Październikowej w Rosji. Jakoś dziwnie mało kto dostrzega genialności opracowanego wówczas przez Włodzimierza Lenina pierwszego dokumentu władzy radzieckiej jakim był wygłoszony w drugim dniu rewolucji 9 listopada 1917 r. na II Zjeździe Rad „Dekret o pokoju” (jego fragmenty zacytowałem w przypisie do niniejszego artykułu).
„Dekret o pokoju”, był najlepszą z możliwych propozycji zakończenia monstrualnej rzezi, jaką była I wojna światowa, ale także aktem rozpoczynającym nową kartę w dziejach ludzkości. Domyślam się, że wielu czytelników, nie od razu ze mną się zgodzi z tezą, że wola ustanowienia na świecie trwałego i sprawiedliwego pokoju na świecie stanowiła główny wyznacznik polityki Związku Radzieckiego. Wola ta była często była poddawana trudnym próbom i w takich wypadkach niejednokrotnie państwo to było zmuszone do stosowania zasady „Si vis pacem, para bellum”. Długo można byłoby ten problem rozważać. Myślę, że ostatecznym probierzem prawdziwości dążenia Związku Radzieckiego do ustanowienia na świecie trwałego i sprawiedliwego pokoju, było… samorozwiązanie tego państwa.
Tak czy inaczej, niezaprzeczalnym faktem jest, że dopóki trwaliśmy w sojuszu ze Związkiem Radzieckim, głównym wyznacznikiem naszej polityki, było hasło „Nigdy więcej wojny”. Przykładem czynnego wkładu we wdrażaniu w życie idei pokojowego współistnienia państw o różnych ustrojach społecznych był plan Rapackiego (stworzenia strefy bezatomowej w Europie Środkowej; sformułowany 2 października 1957 r.) i plan Gomułki (zamrożenia zbrojeń atomowych w Europie Środkowej; sformułowany 28 grudnia 1963 r)…
Aczkolwiek nasza armia w okresie PRL była znacznie liczniejsza i silniejsza, to miała charakter zdecydowanie obronny. 16 lat służyłem w Ludowym Wojsku Polskim. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek w jakikolwiek sposób przygotowywano mnie tu działań agresywnych wobec jakiegokolwiek kraju na świecie. W ostatnich latach co rusz dowiadywałem się o żołnierzach polskich wracających inwalidami z misji wojennych. Z takim zjawiskiem nie spotykałem się w okresie PRL. Matki oddające wówczas synów do wojska, nie tylko nie miały powodów do obawy o ich bezpieczeństwo ale były przekonane, że oni stamtąd wyjdą pełnowartościowymi mężczyznami. Świadomość ta była niemal powszechna. Dwuletnia służba była okresem, w którym młodych chłopców nie tylko przysposabiano do obrony Ojczyzny, ale też kształtowano w nich właściwą postawę patriotyczną i obywatelską.
W czasach PRL-u inne niż obecnie było nastawienie naszego społeczeństwa wobec zagrożenia wojennego. Głęboki sprzeciw i krytykę wywoływały w nim działania wojenne Stanów Zjednoczonych w Wietnamie. Aż trudno uwierzyć, że w ostatnich latach większość naszego społeczeństwa potraktowała amerykańskie interwencje zbrojne w byłej Jugosławii oraz w Afganistanie i Iraku tak, jak by nic się stało. Czyż nie dostrzegamy, że skutki zbrojeń i militarnej polityki Stanów Zjednoczonych stanowią odzwierciedlenie łacińskiej sentencji: „Ubi solitudinem faciunt, pacem appellant” – Gdy pustynię uczynią, nazywają to pokojem (Tacitus, „Agricola” 30).
Ciekawe, czy jak – nie daj Boże – dojdzie do wojny światowej z użyciem broni nuklearnej, będziemy śpiewać ten nasz narodowy refren: „Polacy, nic się nie stało…”. Pewnie nie. Najprawdopodobniej zginiemy, bo tym razem nie będzie nikogo, kto nas przed tym niebezpieczeństwem uchroni.
Dekret o pokoju 9 listopada 1917 r.
(fragmenty)
Rząd robotniczy i chłopski, stworzony przez rewolucję 24-25 października(7-8 listopada wg obecnego kalendarza – przyp autora) i opierający się na radach delegatów robotniczych, żołnierskich i chłopskich proponuje wszystkim wojującym narodom i ich rządom niezwłocznie rozpocząć rokowania o sprawiedliwy pokój demokratyczny.
Za pokój sprawiedliwy i demokratyczny, którego pragnie przytłaczająca większość wyczerpanych, znękanych i zmaltretowanych przez wojnę robotników i klas pracujących wszystkich krajów wojujących – rząd uważa niezwłoczny pokój bez aneksji (tj. bez zaboru obcych ziem bez przyłączenia przemocą obcych narodowości) i bez kontrybucji.
Rząd Rosji proponuje wszystkim narodom wojującym niezwłoczne zawarcie takiego pokoju i wyraża zarazem gotowość poczynienia natychmiast, bez najmniejszej zwłoki, wszystkich decydujących kroków, aż do zatwierdzenia wszystkich warunków takiego pokoju przez pełnomocne zgromadzenie przedstawicieli ludu wszystkich krajów i wszystkich narodów.
Przez aneksję, czyli zabór obcych ziem, rząd – zgodnie ze świadomością prawną właściwą demokracji w ogóle, a klasom pracującym w szczególności – rozumie wszelkie przyłączenie do wielkiego lub silnego państwa małej lub słabej narodowości bez ściśle, wyraźnie i dobrowolnie wyrażonej zgody i chęci tej narodowości, niezależnie od tego, kiedy to przyłączenie przemocą zostało dokonane, jak również niezależnie od tego, jak dalece rozwinięty lub zacofany jest naród przemocą przyłączony lub przemocą utrzymywany w granicach danego państwa. Niezależnie od tego wreszcie, czy naród ten żyje w Europie, czy też w odległych krajach zaoceanicznych (…)
Jeżeli jakikolwiek naród jest utrzymywany w granicach danego państwa przemocą, jeżeli wbrew wyrażonemu przezeń życzeniu – niezależnie od tego, czy życzenie to znalazło wyraz w prasie, na zgromadzeniach ludowych, na uchwałach partyj, czy też w buntach i powstaniach przeciw uciskowi narodowemu – nie udziela mu się prawa, by w swobodnym głosowaniu, po całkowitym wycofaniu wojsk narodu przyłączającego lub w ogóle silniejszego, bez najmniejszego przymusu rozstrzygnął kwestię form swego bytu państwowego – to jego przyłączenie jest aneksja, tj. zaborem i aktem przemocy.
Jednocześnie rząd oświadcza, że bynajmniej nie uważa wymienionych warunków pokoju za ultymatywne, tzn. zgadza się na rozpatrzenie również wszelkich innych warunków pokoju, nalegając jedynie (…) na to, by były całkowicie jasne, by bezwzględnie wykluczały jakąkolwiek dwuznaczność i jakakolwiek tajemnicę przy proponowaniu warunków pokoju.
Rząd znosi tajną dyplomację, wyrażając ze swej strony stanowczy zamiar prowadzenia wszystkich rokowań zupełnie jawnie wobec całego,narodu i przystępując niezwłocznie do ogłoszenia w całości tajnych traktatów, uznanych lub zawartych przez rząd obszarników i kapitalistów i kapitalistów w okresie od lutego do 25 października 1917 r. Całą treść tych traktatów, o ile miała ona na celu, jak to było w większości przypadków, zapewnienie korzyści i przywilejów rosyjskim obszarnikom i kapitalistom, utrzymanie lub powiększenie aneksji Wielkorusów – rząd ogłasza za bezwarunkowo i niezwłocznie anulowaną (…)
Rząd proponuje wszystkim rządom i narodom wszystkich krajów wojujących niezwłoczne zawieszenie broni (…) Odrzucamy wszystkie punkty dotyczące grabieży i przemocy, lecz chętnie przyjmiemy wszystkie punkty, w których zawarte są warunki stosunków dobrosąsiedzkich i porozumienia gospodarcze, tych punktów odrzucać nie możemy (…) Nasze wezwanie roześlemy wszędzie, będzie ono znane wszystkim. Nie będzie można ukryć warunków wysuniętych przez nasz rząd robotniczo–chłopski (…) My mamy inne pojecie o sile. W naszym pojęciu państwo jest silne świadomością mas. Państwo jest silne wówczas, kiedy masy o wszystkim wiedzą o wszystkim mogą wydać sąd i wszystko czynią świadomie. Nie mamy żadnego powodu, by obawiać się powiedzieć prawdę o znużeniu, albowiem jakie państwo obecnie nie jest znużone i jaki naród nie mówi o tym otwarcie?
Rzadko bywa tak aby myśl ludzka realizowała się od razu. Wojna światowa trwała jeszcze cały rok, ale ponad dwadzieścia lat później rozpoczęła się na nowo. Zakończyła się w roku 1945. Chociaż od tego czasu w różnych punktach kuli ziemskiej wybuchają co rusz nowe konflikty zbrojne, to mimo wszystko zwiększają się coraz bardziej szanse na zbudowanie świata, w którym zwaśnione strony będą potrafiły się ze sobą porozumieć na zasadach określonych przez Lenina w „Dekrecie o pokoju”. Wskazuje na to chociażby fakt, że od połowy XX wieku poziom przemocy na świecie systematycznie maleje. Według danych „Human Security Brief 2006” liczba poległych w konfliktach międzypaństwowych spadła z ponad 65 tysięcy rocznie w latach 50 – tych ubiegłego wieku do niecałych 2 tysięcy w obecnym dziesięcioleciu ( Stevern Pinker, „Żegnaj przemocy”, „GW”, 7 lipca 2007 r.).
Niemal całkowicie spełnił się zawarty w „Dekrecie o pokoju” postulat likwidacji kolonializmu. Przed Rewolucją Październikową aż 72 proc. powierzchni świata, zamieszkałe przez 69 proc. ludności, podlegało władzy kolonizatorów. Począwszy od wielkich odkryć geograficznych XV i XVI wieku większość państw Europy Zachodniej rozwijała się i bogaciła kosztem wyzysku kolonialnego. Państwa te bez skrupułów przez kilkaset lat rabowały i eksploatowały terytoria zamorskie kilka a nawet kilkadziesiąt razy większe od siebie. W podziale świata uczestniczyła także Rosja carska. Władała nie tylko uzyskanymi w drodze aktów rozbiorowych ziemiami dawnego państwa polskiego, ale także podboju Finlandii, części Bałkanów i Turcji oraz niezmierzonych obszarów Azji Środkowej i Północnej. Imperializm rosyjski za ostatnich carów rozszerzył się także na Mandżurię i częściowo na Chiny.
Bezpośrednio pod wpływem rewolucji październikowej rozpoczął się proces wyzwalania się wielu narodów spod zależności kolonialnej. Fala rewolucyjna ogarnęła Chiny, Indie, Turcję, Indonezję, Koreę, państwa arabskie oraz inne kraje Wschodu /94/. Wszystkie ówczesne i późniejsze sukcesy narodów Azji, Afryki, Ameryki Łacińskiej i Oceanii nie mogłyby zostać osiągnięte bez powstania pierwszego państwa, a później – całego systemu socjalistycznego/94/. Tak czy inaczej od czasu rewolucji październikowej radykalnie zmieniła się polityczna mapa świata. Proces dekolonizacji nabrał szczególnie szybkiego tempa w okresie lat 1956 – 1976. Powstało wówczas 67 nowych państw. Za koniec epoki kolonializmu uznaje się rozpad ostatniego klasycznego imperium jakim była do połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Portugalia. Wówczas to tylko niecały1 proc. powierzchni ziemi z 0,5 proc. ludności świata, pozostał w zależności kolonialnej.
Twierdzeniu, że mocarstwa kapitalistyczne dobrowolnie zrezygnowały z kontynuowania polityki kolonialnej przeczy między innymi fakt, że tak długo jak było to możliwe eksploatowały zależne od siebie kraje. Jeszcze po II wojnie światowej istniały wielkie imperia kolonialne: brytyjskie (33mln km²), francuskie(10mln km²) oraz holenderskie, belgijskie i portugalskie( każde po około 10mln km²). Zdaniem profesora Włodzimierza Bojarskiego zmiana nastąpiła pod wpływem idei wolnościowych ostatniej wojny światowej oraz zaangażowania kolonii w wojnie po stronie państw kolonialnych.
Trudno zaprzeczyć, że podstawowym źródłem tych idei był wyjątkowo pozytywny obraz Związku Radzieckiego jako głównej siły w walce z zagrożeniem faszystowskim. Po zakończeniu wojny komunizm w miarę upływu czasu stawał się coraz mniej modny. Politycy zachodni starali się go wszelkimi sposobami zatrzymać. Zdawali sobie jednak sprawę z jego atrakcyjności. Prezydent Stanów Zjednoczonych Harry Truman wyraził to następnymi słowy: „ Komunizm pojawia się wszędzie tam, gdzie jest nędza i brak nadziei. Dlatego musimy utrzymać nadzieje przy życiu”.
Lech Fabjańczyk