-Od 17 lat trwa niezmiennie zalew amerykańskiego filmowego recyclingu, który serwuj nam na tony. Ale niszczenie kina artystycznego to nie tylko nasz przypadek – z Józefem Gębskim, reżyserem filmowym, dokumentalistą, twórcą m.in. komedii „Filip z konopi” i „Smażalnia story”, rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Minęły trzy dekady polskiego kina w III RP. Co się w tym czasie z tym kinem zdarzyło?
W 1989 roku 80 procent polskich kin przeszło w ręce koncernów Warner Brothers, United Artists i Paramount. Zrobili to filmowcy, własnymi rękami, jak pijane dzieci we mgle, uchwalając kierunek na prywatyzację kin, na własną zresztą zgubę. Nam, zwolennikom kina artystycznego został Gutek-Film i kino Iluzjon. Nawet Wajda, który sprzyjał prywatyzacji kin padł jej ofiarą, bo jego film „Pierścionek z orłem w koronie” znalazł się z bardzo wąskim rozpowszechnianiu. Co więcej, właściciele sprywatyzowanych kin dostali na dodatek w prezencie wakacje podatkowe. Kiedy napisał o tym znany krytyk i filmolog Jerzy Płażewski, dostał bardzo po nosie i spotkał się z ostracyzmem odpowiednich kręgów. Moja studentka zrobiła o tym dokumentalną pracę dyplomową. Temu prostytuowaniu się kina sprzyja także część prasy filmowej. Tygodnik „Wprost” wyraził pogląd, że widz polski kocha tych Warner Brothers, a nie filmy Wajdy. Skutek tego jest taki, że od 17 lat trwa niezmiennie zalew amerykańskiego filmowego recyclingu, który serwuj nam na tony. Ale niszczenie kina artystycznego to nie tylko nasz przypadek. W latach 70. byłem na stypendium we Francji, gdzie poznałem wielkiego mistrza komedii francuskiej Jacquesa Tati, twórcę wspaniałej postaci pana Hulot. Nota bene spotkanie z nim było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Wtedy jakbym, niczym gombrowiczowski pijak, „dutknął” Króla. I proszę sobie wyobrazić, że ten wielki Tati by¸ wtedy separowany we Francji, ponieważ nie przynosił zysku, przemilczany, ponieważ kiedyś był głośny, a jego nazwisko było pomijane w leksykonach kina francuskiego. Komercja zawsze i wszędzie zaciekle nienawidzi artyzmu. W Paryżu ukazała się niedawno książka pt. „Czarna księga kina francuskiego”, której autorzy napisali o tych, którzy zdradzili francuskie kino i poszli na lep telewizji. Książka napisana jest w tonie – ci i ci się skurwili. Dla mnie cezurą w dziejach kina nie jest moment wynalezienia filmu dźwiękowego, lecz czas na początku lat 50., gdy kino zaczęło przestawać być zjawiskiem społecznym i artystycznym, a zaczęło stawać się narzędziem dziennikarstwa telewizyjnego Telewizja odrzuciła twórców. Kiedyś do kina chodziło się, żeby się „odchamić”, a dziś, żeby się rozerwać. To pokazuje przepaść jaka powstała między niegdysiejszym a obecnym kinem. Dawną funkcję kina, jako zjawiska intelektualnego i artystycznego zamordowała telewizja, ze swoimi możliwościami technologicznymi. Ona stworzyła totalnie odmienny język komunikacji w miejsce języka artystycznego. Wyświetla tylko „formaty” czyli programy oparte o gotowe szablony. Tocqueville zdefiniował to tak, że intelektualista musi być zawsze na „nie”. Teraz też jestem na „nie”. Uważam również, że artysta nie powinien wyłączać się z życia publicznego, lecz powinien ostrzegać przed rysującymi się niebezpieczeństwami.
W latach 70. duet Józef Gębski-Antoni Halor nieustannie był obecny w prasie filmowej, a wasz wspólny film, „Opis obyczajów”, był ciągle przywoływany. Na progu lat 80. zabawi¸ Pan – solo – widzów komedii „Filip z konopi”, po niej „Smażalni story”, by w końcu jakoś zniknął z oczu widowni filmu fabularnego. Co się z Panem działo? Co się stało z duetem Gębski-Halor?
Antek Halor po rozstaniu się naszego duetu został na Śląsku, działał zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, już nie żyje. Ja po rozmaitych perypetiach, po zaistnieniu w fabule zostałem w warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych na Chełmskiej. To był cudowny okres w kinie polskim, które było wtedy bardzo rozpędzone, w rozkwicie, a cenzura dbała tylko o to, by nie atakować sojuszu z ZSRR, kierowniczej roli PZPR oraz Kościoła. Koncentrowałem się na dokumencie, ponieważ poprzez film dokumentalny o wiele pełniej można było dokumentować Polskę. 95 procent tych filmów pokazywało Polskę taką, jaka była naprawdę, a tylko kilka procent to były robótki propagandowe na zamówienie. I chcą uczciwie przypomnieć, że „Człowiek z marmuru” Wajdy czy – później – dokumentalne filmy o „Solidarności”- powstawały w PRL za państwowe pieniądze. Na naszych taśmach jest wszystko. A to działo się w ramach normalnego mecenatu państwa. Jedno nam dokumentalistom przyświecało – nauka naszego mistrza i nauczyciela, Kazimierza Karabasza. Mówił on, że ekran przywiązuje widza do siebie tym, że wstawia się za człowiekiem przegranym, mającym kłopoty, a nie za człowiekiem sukcesu.
Jak tematyka Pana interesuje?
Przez lata zajmowałem się najrozmaitszymi tematami, społecznymi, historycznymi. W pewnym momencie, już w połowie lat 80. pojechałem do Związku Radzieckiego szukać pieriestrojki, ale trzej tamtejsi intelektualiści, poeta Rożdiestwienski oraz pisarze Ajtmatow i Rasputin powiedzieli mi wtedy, że niczego takiego nie widać, choć są, owszem, jakieś dziwne zmiany. Za to za Irkuckiem, we wsi Wierszyna odnalazłem około 700 osób pochodzenia polskiego, mówiących dziwną polszczyzną. I nakręciłem o nich film „Sybiracy”, za który dostałem Srebrnego Lajkonika na Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie. Od tego czasu zaczęła się moja druga przygoda z Polakami żyjącymi na Wschodzie, m.in. w Kazachstanie. Konsekwencją tych peregrynacji, do Workuty, na Kołymę, do Magadanu, by¸ mój sztandarowy film „Z Archipelagu Gułag”, panorama zamrożonego Narodu. W 1991 roku, wraz z grupą niedobitków polskiej kinematografii założyliśmy studio filmowe „Kronika”, z zamysłem kręcenia kronik do archiwów. Wtedy to przydarzyło mi się kręcenie ekshumacji grobów katyńskich. Przez ponad trzy tygodnie prawie nie wychodziłem z kamerą z tych rowów. Przez kilka lat zostałem, jako dokumentalista, zanurzony po szyję w tej tematyce polskiej na Wschodzie. Było to dla mnie wstrząsające doświadczenie, także osobiste, o którym mógłbym długo opowiadać. Między innymi o tym, że odpowiedzialność za ukrywanie prawdy o Katyniu, to nie tylko dzieło Rosjan, ale także byłych aliantów. Oni także manipulowali tymi zwłokami i wcale nie są święci. Casus profesora Janusza Zawodnego, którego wyrzucono z amerykańskiego uniwersytetu za książkę o mordzie katyńskim, to tylko jeden przykładów. Teraz robię film o Katyniu, ale już ostatni, będący próbą syntezy tego tematu. Chcę się już z nim definitywnie rozstać, bo stałem się jakby grabarzem i notorycznym żałobnikiem w chórze. Marzył mi się powrót do komedii, do gagów, bo humor jest jedynym lekarstwem na melancholię. Komedia jest najcudowniejszym przejawem życia, choć rodzi się z goryczy, jak u Gombrowicza i Witkacego. Wszystko jest już tylko komedią – to moja dewiza. Munk mnie tego nauczył.
Myślał Pan o założeniu swojej szkoły filmowej?
Myślałem, a nawet założyłem, właśnie po wspomnianym wcześniej rozwaleniu polskiej kinematografii. Nie należałem do beneficjentów pod skrzydłami „Solidarności”, więc założyłem z kolegami Akademię Filmu i Telewizji przy Chełmskiej. Dawna wytwórnia polskich filmów przedstawiała wtedy obraz nędzy i rozpaczy. Tam wtedy wszystko było do wynajęcia, więc wynajmowano lokale na hurtownię win, magazyny i tak dalej. Wynajęliśmy pokój na szkołę filmową. Próbowaliśmy w tej Akademii ożywić idee polskiego kina, ale bez skutku, bo już wtedy odmóżdżenie młodej widowni, amerykanizacja jej gustów, szybko postępowały. Chciałem założyć Polską Szkołę Polskiej Komedii. Do dziś to odczuwam jako wykładowca, kiedy widzę reakcję moich studentów, gdy prezentuj« im filmy polskie. Jestem ogromnie szczęśliwy, że mogę pracować z młodymi ludźmi. Jestem młody duchem dlatego, że piję młodość dzieci. (śmiech). Ja im daję wiedzę, a oni mi – młodość. Próbuję rozkochiwać ich w polskim kinie, sztuce, kulturze, w polskiej ironii, choć to jest strasznie ciężkie zadanie z powodu amerykanizacji wyobraźni. Wojna o renesans polskiego kina jest na razie raczej przegrana, ale próbuję służyć im jako kopalina prehistoryczna, odkopany dinozaur. Będzie neorenesans. Wierzę w to. Komedia zbawi świat.
Czyli dla kina w dawnym duchu nie ma już ocalenia?
Takie kino próbuje robić we Francji n.p. Jean Luc Godard, w Anglii Peter Greeneway, w Niemczech Zbigniew Rybczyński, a w Polsce chciałem je robić ja. Kino palimpsestowe. Szansę upatruję w technice cyfrowej, numerycznej, której stałem się entuzjastą. Kino cyfrowe jest próbą odpowiedzi artystów na fakt, że dziś prawie każdy człowiek, nawet skromnie zarabiający, może mieć kamerę, filmuje nią wycieczki, śluby, wesela, pogrzeby i … Proszę o uśmiech. Taka kamera daje nieprawdopodobne możliwości stworzenia nowego języka. Mogłaby pokazać, że rozmawiamy o jednym, a myślimy o czymś innym, może jednocześnie pokazać pana sprzed 20 lat i to o czym pan wtedy myślał. I dlatego namawiam moich studentów, by zamiast naśladować Almodovara czy Tarantino, czyli kino „starego testamentu”, wzięli się za kino „nowego testamentu”: Greenewaya, Godarda, Rybczyńskiego, Tatiego, Munka, Benigniego.
Wspomniał Pan o marzeniach o powrocie do komedii? Jakie komedie chciałby Pan kręcić?
Oczywiście, że marzyłem o powrocie do komedii. Chciałem, by to było nawiązanie do moich komedii sprzed lat, do „Filipa z konopii” czy do pierwszej komedii o stanie wojennym, czyli „Smażalni story”. Może byłaby to synteza PRL i III RP? Najwyższy czas. Mówiłem wcześniej o Katyniu. Otóż może zabrzmi to jak herezja, ale uważam, że powinna powstać komedia, gorzka komedia o Katyniu. Benigni zrobił komedię o Holocauście i o wojnie w Iraku. Komizm bowiem nie jest deprecjonowaniem tragedii, ale pokazaniem jej w bogatszym świetle. Jestem w każdym razie zwolennikiem komedii sytuacyjnej, opartej na gagach, chaplinowskiej, tati-owskiej, a nie romantycznej. W komedii, w ironii, zawarty jest sens życia. Chciałem robić takie komedie, bo podejrzewam, że patrzy na mnie z nieba mój mistrz, Jacques Tati i mówi do mnie: „Józek, do roboty, zapierdalaj”. Tak, jestem z Gombrowicza, Witkacego, Mrożka i Munka.
Dziękuję za rozmowę.
Józef Gębski – ur. 30 maja 1939 roku w Kielcach, reżyser filmów fabularnych, dokumentalista, scenarzysta, teoretyk kina. W fabule debiutowa¸ w 1973 roku filmem „Opis obyczajów”. W 1981 roku zrealizować popularną komedię „Filip z konopi”, a w 1984 roku „Smażalnię story”. Twórca kilkudziesięciu filmów dokumentalnych, poświęconych problematyce kulturalnej, m.in. o pisarzu Tadeuszu Borowskim, Wojciechu Fibaku, Jacku Gmochu, Włodzimierzu Sokorskim, Stefanie Wiecheckim-Wiechu, o pobycie Pabla Picassa w Polsce, oraz prawie 20 filmów o losach Polaków na Wschodzie. Laureat szeregu nagród polskich i międzynarodowych za filmy dokumentalne. Był dyrektorem artystycznym Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie, ekspertem w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, a także autorem wielu tekstów na temat sztuki filmowej, m.in. mini-monografii poświęconej kinu Jacquesa Tati i Pierre’a Etaix, mistrzów francuskiej komedii artystycznej. Autor pierwszych w prasie artykułów o Woody’m Allenie, a także tekstu „Spodzianka” czyli filozofia śmiechu”.