3 grudnia 2024

loader

Warto mieć dystans i plan B

– Do życia i do tego zawodu trzeba mieć ogromny dystans. Brzmi to jak banał, ale taka jest prawda. Tak naprawdę, choć snujemy plany, nie wiemy co się zdarzy za 15-20 minut. Los może tak się potoczyć, że zmieni nam się wszystko o 180 stopni – z aktorką Zofią Zborowską rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Spotykaliśmy się w Konstancinie, w scenerii ogrodowej, na tle pięknej, neogotyckiej willi, na planie Teatru Telewizji, w spektaklu „Przygoda” według Sandora Marai, reżyserowanym przez Jana Englerta. Jest Pani najmłodszą aktorką w obsadzie. To Pani pierwsza rola na telewizyjnej scenie?
Tak i już sam ten fakt był dla mnie wspaniały sam w sobie. Propozycja od tak wytrawnego aktora i reżysera oraz możliwość zagrania w takim gronie, była dla mnie bardzo zaszczytna. Byłam zaledwie cztery lata po szkole.
Ma Pani świadomość znakomitych tradycji Teatru Telewizji? Lubi Pani oglądać te przedstawienia?
Bardzo, mimo że z racji wieku nie sięgam pamięcią do lat jego świetności. Jednak w domu bardzo dużo się o tym mówiło, staram się też oglądać powtórki, które od czasu do czasu nadaje telewizja.
Jak Pani odbiera Jana Englerta jako reżysera?
Pan Jan Englert był moim profesorem w szkole teatralnej. Mam więc do niego podwójny szacunek i zawsze z dość mocno podwiniętym ogonkiem do niego podchodzę. Nie dość, że był profesorem, jeszcze jest reżyserem i aktorem.
Jakim jest pedagogiem?
Rewelacyjnym. Uważam, że nigdy nie powinien zrezygnować z uczenia w szkole, bo daje młodym ludziom, studentom zawodu, naprawdę bardzo dużo. Ma niewiarygodną cierpliwość, życzliwy dystans do nich. Ma też ogromną wiedzę, którą potrafi przekazać, bo są skądinąd wybitni aktorzy, którzy nie potrafią nic przekazać. Nie mają talentu dydaktycznego, a on ma wspaniały, jest cudownym nauczycielem. Jana Englerta lubię jako reżysera, lubię jako człowieka, lubię jako profesora. Praca z nim jest czystą przyjemnością. Jest dowcipny, ironiczny, uwielbiam jego wyrafinowany dowcip, ale jest też bardzo ciepłym człowiekiem.
On reżyserował Pani szkolne przedstawienia?
On, a poza tym także Agnieszka Glińska i Cezary Morawski, u którego zagrałam Marię w „Wieczorze Trzech Króli” Szekspira.
Proszę powiedzieć kilka słów o przedstawieniu i o granej przez Panią postaci. Jaką funkcję pełni w skomplikowanym układzie widowiska?
„Przygoda” była moim debiutem teatralnym, a zadebiutować w takim towarzystwie, to był zaszczyt dla młodej jeszcze wtedy aktorki. (śmiech). Teraz, po czterech latach grania w teatrze mieliśmy możliwość zmierzenia się z tym przed kamerą, gdzie jest zupełnie inna sytuacja, niewiarygodna intymność. W zasadzie poza jednym aktorem – Piotrem Adamczykiem – nikt z obsady się nie zmienił. Jednak sytuacje się zmieniają i sposób grania się zmienił. To jest niewiarygodna przygoda i piękna sztuka z pięknym przesłaniem. Co do postaci, to jest niepozorną pielęgniarką, ale tak naprawdę ważną postacią w tej sztuce. To trzydziestoletnia kobieta, zakochana w swoim przełożonym, czyli w profesorze Kadarze, którego gra właśnie Jan Englert. Chciałaby zrobić wszystko, żeby jakoś rozwiązać tę skomplikowaną sytuację, która zapanowała w domu profesora. Gram postać kochającą profesora miłością szczerą i niewinną. W żadnym razie nie jest jego kochanką. Chciałaby dla profesora jak najlepiej, żeby był szczęśliwy, chce żeby został ze swoją żoną Anną. Odgrywa więc pozytywną rolę. W tej sztuce jest rodzaj łańcuszka, w którym każdemu na kimś zależy i każdy robi coś dla dobra drugiej osoby. Powiedziałabym, że to przedstawienie „życiowe”, które pozostawia nadzieję, a nikomu nadziei nie należy odbierać.
Środowisko, postaci, które występują w sztuce nadają swojemu życiu ton ponadprzeciętny, niepospolity, inny od tego, który jest na zewnątrz parkanu otaczającego posiadłość profesora…
Tak. Reprezentują wysokiej klasy inteligenckość, kulturę. Dla mnie jest to niesamowite przeżycie.
Środowisko aktorskie, teatralne, filmowe jest Pani znane Pani od najwcześniejszych lat, dzięki rodzicom, znanym aktorom – Wiktorowi Zborowskiemu i Marii Winiarskiej. Czy w ogóle rozważała Pani wybranie innego zawodu niż aktorstwo?
Nie, nigdy tego nie rozważałam. Dla mnie było oczywiste, że będę zdawać do warszawskiej Akademii Teatralnej. Nie miałam absolutnie żadnego innego planu. Od dziecka byłam związana ze sceną. Jako dziewięcioletnia dziewczynka bardzo chciałam stepować i wymusiłam na rodzicach zapisanie mnie do szkoły uczącej tej sztuki. Przez osiem, czy dziewięć lat jeździłam na rozmaite zawody stepowania, na warsztaty i tym podobne. Wszystko potoczyło się naturalnie i jak poszłam do liceum, to przez dwa lata przygotowywałam się do egzaminów do szkoły teatralnej. Wybierałam i ćwiczyłem teksty, ćwiczyłam przeponę, dykcję. Miałam zajęcia przygotowawcze z doświadczoną aktorką i pedagog, panią Antoniną Girycz, która przygotowywała do szkoły również moją mamę i moją ciocię Barbarę Winiarską.
Jak się Pani czuła przed egzaminami?
Byłam bardzo pewna siebie. Chwała Bogu, że najpierw zdawałam egzamin w Łodzi, na wydział aktorski tamtejszej szkoły filmowej, gdzie odpadłam po drugim etapie, co mi utarło noska. Pozwoliło mi to z większą pokorą podejść do egzaminu w Warszawie i bardzo dobrze te egzaminy zdałam. Potem już tak świetnie się poczułam, że po pierwszym półroczu nieomal chcieli mnie wyrzucić ze szkoły… (śmiech), czyli znów było utarcie noska, ale już potem z pełnym przytupem dobrze skończyłam szkołę. Uważam jednak, że zawsze powinno się mieć plan B. Mnie się akurat udało, wstałam może dobrą nogą tego dnia, w którym były egzaminy. Mimo, że przygotowywałam się wcześniej, to zawsze jest też trochę loterii, przypadku. I na egzaminach, i w tym zawodzie, i ogólnie w życiu trzeba mieć trochę szczęścia.
Jak dotąd ma Pani szczęście?
Mam, ale i do życia i do tego zawodu trzeba mieć ogromny dystans. Brzmi to jak banał, ale taka jest prawda. Tak naprawdę, choć snujemy plany, nie wiemy co się zdarzy za 15-20 minut. Los może tak się potoczyć, że zmieni nam się wszystko o 180 stopni. Chciałabym uprawiać ten zawód i bardzo mi na tym zależy, żeby tak było, ale jeżeli zdarzy się coś, co zmieni te moje zamierzenia, to nie będę się tego kurczowo trzymać i przyjmę z pokorą to, co przyniesie mi życie. Nie mam jakiegoś wielkiego parcia na szkło, nie pcham się na ścianki. Nie podejrzewałam, że po szkole będę głównie aktorką teatralną, co więcej moi profesorowie tego nie podejrzewali. Pomimo, że skończyłam Akademię Teatralną, to zawsze ciągnęło mnie w kierunku kina, czy telewizji. Jednak jak dotąd inaczej mnie los potraktował i bardziej siedzę w dubbingu i w teatrze. Uważam, że to jest fajne, bo młoda aktorka po szkole znacznie więcej się może nauczyć w teatrze i dubbingu, niż w serialu.
Jednak kolejne propozycje ról serialowych przyjęła by Pani chętnie?
Oczywiście. Nie mam takiego nastawienia, że tylko teatr, a seriale nie. Żyjemy w czasach, gdzie produkcji telewizyjnych jest o wiele więcej i potencjalnie są większe możliwości. Jest jednak także o wiele więcej aktorów amatorów. Nie mam nic przeciwko temu, gdy grają w serialach, ale gdy grają w teatrze, to nie wychodzi to na ogół dobrze. Oczywiście zdarzają się aktorzy wybitnie utalentowani, którzy radzą sobie w teatrze bez szkoły, jak Olga Frycz, Antek Królikowski Kuba Wesołowski, czy świętej pamięci Ania Przybylska. Olga próbowała zdawać do szkoły teatralnej wielokrotnie, ale – nie wiem dlaczego – nie przyjęli jej.
Czym się różni sytuacja aktorów Pani pokolenia od sytuacji pokolenia Pani rodziców?
Kiedyś aktorzy byli w sytuacji bardziej stabilnej. Kończyli szkołę i mimo że z różnych przyczyn były to ciężkie czasy, to prawie każdy miał zagwarantowany etat w zespole teatralnym w jakimś teatrze w Polsce, jeśli nie w Warszawie, to, jak mówiono, na prowincji. Nie było tak, jak bardzo często dziś, że kończy się szkołę i jest się zupełnie bez pracy. Mój tata nauczył mnie, że przynajmniej na początku trzeba brać wszystko, przyjmować każdą propozycję. Mówi do mnie: „Będziesz mogła nazwać się aktorką, jeśli będziesz się w pełni utrzymywać ze swojego zawodu”.
A jak ocenia Pani obecny poziom prestiżu zawodu aktorskiego?
Jest chyba zupełnie inaczej niż w czasach młodości moich rodziców. Wtedy fama wybitnych przedstawień i filmów, fama wielkich nazwisk, jak Łomnicki, Łapicki czy Holoubek sprawiała, że aktorstwo miało ogromny prestiż. Wydaje mi się, że obecnie zawód aktora stał się mało ważny. Poza tym, cały warsztat, nad którym pracujemy w szkole – głos, dykcja, ćwiczenie przepony, uczenie się, żeby nie zedrzeć głosu, ale żeby było nas słychać w ostatnim rzędzie, to wszystko jest coraz mniej ważne. Ten zawód stał się zbyt otwarty i może dlatego stał się słabo szanowany. Jest też regres jeśli chodzi o Teatr Telewizji. Jest niewiele premier, więc każda jest na wagę złota. Myślę jednak, że będziemy do tego wracać. Uważa się niestety, że widz telewizyjny jest głupi. Programy robi się więc pod takiego widza – te wszystkie tańce na lodzie i parkiecie. Uważa się, że widz jest mało wymagający, a to nieprawda. Jest bardzo dużo widzów wymagających, tyle tylko, że nie mają w telewizji czego oglądać. Ja byłam tak wychowana, że oglądało się telewizję, bo była na dobrym poziomie, natomiast teraz nie oglądam jej w ogóle. Nawet nie włączam telewizora, co nie jest dobre, bo nawet nie wiem, jakie seriale lecą. Gdyby Teatr Telewizji miał premiery częściej niż raz na jakiś czas, to miałby większą oglądalność. Już jesteśmy tak ogłupieni tą sieczką, którą karmią nas w rozmaitych telewizjach, że ludzie chcą zobaczyć coś wartościowego. A nie każdego stać, żeby pójść do teatru, bo bilety zrobiły się potwornie drogie. Jeżeli nawet wejściówka kosztuje trzydzieści-pięćdziesiąt złotych, to młodych ludzi na to nie stać. Nie tylko zresztą młodych.
Dziękuję za rozmowę.

Zofia Zborowska – ur. 17 maja 1987 w Warszawie. Absolwentka Akademii Teatralnej (2010). Na scenie zagrała m.in. w „Pod Mocnym Aniołem” Jerzego Pilcha w reżyserii Magdy Umer w teatrze „Polonia” i Klarę w „Zemście” Aleksandra Fredro w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza w „Och-teatrze”. Zagrała też w filmach fabularnych: „Złoto dezerterów”, ”Miłość na wybiegu”, „Robert Mitchum est mort”, „Kanadyjskie sukienki”, „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”. W serialach m.in. „Ojciec Mateusz”, „Daleko od noszy”, „Lokatorzy”, „Przystań”. Liczne role dubbingowe, m.in. w fabularyzowanym dokumencie „Powstanie Warszawskie”, w serialu animowanym „Mordziaki”.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Wskazówki na Piątą

Następny

Między lewicą a nacjonalizmem

Zostaw komentarz