Czas ma nieubłaganą cechę, iż szybko mija i niestety nie da się go cofnąć. Odchodzą świadkowie minionych wydarzeń. Sprzyja to tym, którzy tylko na to czyhają, by pojawić się właśnie w takim momencie, kiedy już nikt nie będzie mógł kwestionować tego, co napiszą fałszywi prorocy, przedstawiający się jako jedyni znawcy i rzekomi badacze historii. W listopadzie tego roku przypada sto szósta rocznica urodzin i siedemnasta rocznica odejścia do niebieskiego dispersalu gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego.
Dysponując ogólnie dostępnymi internetowymi materiałami, powielanymi do znudzenia, wielokrotnie rozmijającymi się z prawdą, gryzmoliści pragnący zaistnieć przepisują je dopisując „nieznane dotąd rewelacje” czerpane z własnego ciasnego umysłu, by w ten sposób stać się kolejnym znawcą życia i postaci bohaterskiego pilota. Właśnie z takim procederem mamy do czynienia, kiedy największy polski pilot, bohater II wojny światowej, znany na całym świecie, uhonorowany najwyższymi odznaczeniami polskimi, brytyjskimi, amerykańskimi i francuskimi, któremu ofiarowywano największe zaszczyty w lotnictwie brytyjskim i amerykańskim, a który po wojnie powrócił do Polski, bo największym ukochaniem darzył swoją Ojczyznę, został nie tylko nieudolnie, ale nade wszystko nieuczciwie przedstawiony czytelnikowi na Ukrainie.
Książka widmo – powieść dokumentalna czy esej?
Ponieważ internet nie jest dla mnie źródłem wiedzy, zaskakujący tekst, który tam się pojawił, dodarł do mnie niedawno. Na łamach Kuriera Galicyjskiego, wydawanego we Lwowie, opublikowano w 2016 roku w dwóch częściach tekst zatytułowany „Polski pilot z Kodymy”. Kurier zaanonsował go następująco:
„Proponujemy naszym Czytelnikom tłumaczenie wybranego fragmentu z powieści dokumentalnej autorstwa Bogdana Suszyńskiego o drodze życiowej polskiego lotnika Stanisława Skalskiego, wydanej w języku ukraińskim w Odessie w roku 2013”.
Pojawiła się naiwna myśl, iż ciekawa i barwna postać Stanisława Skalskiego została przedstawiona czytelnikom na Wschodzie. Niestety, prezentowana treść, pod każdym względem, nie tylko rozczarowuje, ale rodzi niepokojące pytania. Dlaczego nieznany nikomu bliżej autor o nazwisku, które sugerowałoby być może polskie korzenie, jednak piszący po ukraińsku, zabiera się za temat zupełnie sobie obcy? Dlaczego ktoś mieniący się odkrywcą (nie wiadomo polskim czy ukraińskim) prezentuje mizerny, by nie rzec żaden warsztat badawczy? Do kogo adresowany jest ten tekst? Jeśli do Polaków na Ukrainie, to, jaki cel ma rozpowszechnianie fałszywych informacji? Jeśli do Ukraińców nie obeznanych z historią Polski i niezorientowanych w tematyce polskiego lotnictwa, także okresu II wojny światowej, to, w jakim celu czytelnik oszukiwany jest nieprawdziwymi treściami? Przeciętnemu czytelnikowi trudno jest odróżnić prawdę od fałszu, zmanipulowaną treść od autentycznych wydarzeń. Brak dostatecznej wiedzy sprawia, że łatwowierni czytelnicy przyjmą nieprawdziwe informacje, tym bardziej, iż pojawiły się na łamach poważnej polskojęzycznej strony internetowej.
Pierwsza część prezentowanego tekstu miała być jakoby powieścią dokumentalną. Jednak dziwna oś narracji nie pozwala umieścić treści w kategorii dokumentu. Opisywanie wydarzeń historycznych w oparciu o encyklopedię PWN (z 1967 roku!), czy materiał NKWD, nie mający nic wspólnego z osobą bohatera, trącą nie tylko brakiem talentu, ale kompletną nieznajomością życiorysu Skalskiego oraz podstawowych reguł, którymi rządzi się literatura dokumentalna. W części drugiej „Polskiego pilota z Kodymy” dowiadujemy się, iż prezentowany tekst to esej. Nieoczekiwana zmiana gatunku, już nie powieść dokumentalna tylko esej. W efekcie tych zabiegów czytelnik otrzymał płytki i żałosny tekst, a przede wszystkim nieuczciwy i nacechowany wymysłami. Skoro nie powieść dokumentalna i nie esej, co zatem znajdziemy w tekście Bogdana Suszyńskiego?
Encyklopedia jedynym źródłem wiadomości
Chaotyczny, pozbawiony chronologii, a nade wszystko wszelkiej logiki tekst nacechowany nieprawdziwymi informacjami, dodatkowo udającymi prowadzenie jakichś „prac badawczych”. Nieznane jest wykształcenie autora. Jednak prezentowane wiadomości, bo o wiedzy nie ma mowy, utwierdzają w mniemaniu, iż albo były to marne szkoły, albo uczeń omijał je dużym łukiem. Suszyński uparcie drąży, w jakim celu niewiadomo, temat Kodymy – miejsca urodzenia Skalskiego. Czytelnik otrzymuje informację, iż urodził się w „miasteczku ukraińskim” skupiającym osadę polską, choć w roku 1915, kiedy Skalski przyszedł na świat, miejsce to należało do Imperium Rosyjskiego. Utyskuje, iż obecnie nie ma tam domu rodzinnego ani żadnych krewnych, w ogóle wczesne dzieciństwo, pochodzenie rodziny to „same białe plamy”. Dodatkowo jeszcze niepewna data urodzenia, jakieś źródła (znane tyko autorowi) podają – 27 grudnia, a w „Wielkiej Encyklopedii PWN (Warszawa, 1967) mówi się, że generał brygady Skalski urodził się 27 listopada 1915 roku w Kodymie, Ukraina”. Syszyński podkreśla, że „nawet sam Skalski dobrze pamiętał, że się urodził” i to w Kodymie. Zaiste, jest to fakt wyjątkowy i niewątpliwie pierwsze w historii zdarzenie, by komuś utkwił w pamięci moment swego urodzenia. W rzeczonej encyklopedii nie może być mowy o wymienionym stopniu oficerskim, gdyż nominację generalską uzyskał ponad dwadzieścia lat później.
„Badaczowi” obcy nie tylko jest życiorys gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego, ale i elementarne fakty historyczne. Nie ma pojęcia, iż Polacy od wieków zamieszkiwali Podole, by sięgnąć tylko do czasów Władysława III Wielkiego, a później Jagiellonów i Wazów, którzy nadawali prawa miejskie kolejnym miejscowościom, które stawały się miastami królewskimi Korony Królestwa Polskiego. Polskie rody magnackie miały tam swoje posiadłości i nie były to „małe osady”. Kodyma od 1922 roku była częścią Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a w latach 1941-1944 pod okupacją niemiecką i rumuńską. Dopiero od 1991 roku jest w granicach Ukrainy.
Usłyszawszy coś o pobycie Skalskiego w Zbarażu Suszyński podejmuje heroiczny wysiłek i w „Zbaraskim Narodowym Rezerwacie Zamków Tarnopolszczyzny” tropi ślady przeszłości, niestety zakończone porażką, gdyż „brak takich świadczeń” (?). No cóż, ani Kodyma, ani Zbaraż w żaden sposób nie wpłynęły na życie Stanisława Skalskiego. W pierwszym tylko się urodził, w drugim znalazł się jako trzylatek. Ot, oba to tylko miejsca chwilowego pobytu. Rozwodzenie się na ten temat i „prowadzenie poszukiwań badawczych” jest nonsensowne. Rodzina od pokoleń wywodząca się z Rzeczpospolitej, z chwilą odzyskania przez Polskę niepodległości, przeniosła się do rodzinnego kraju. Szukanie na siłę związków z terenami obecnej Ukrainy jest niedorzeczne, a osoba pretendująca do miana badacza – niepoważna.
Dezinformacja w oparach NKWD
Poniższy przykład oryginalnej pisowni pozwoli bliżej zapoznać się z banialukami wypisywanymi przez Suszyńskiego. „Zapoznając się ze zbiorem dokumentów Ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy na Przykarpaciu w XX wieku niespodziewanie natrafiłem na interesujący dokument, który dotyczy opisu sytuacji, kiedy Stanisław Skalski przekraczał granicę rumuńską. (…) Ten dokument, podpisany przez wysokiej rangi urzędników radzieckich (…) ma tytuł: Notatka kierownictwa organów NKWD i NKBP na Ukrainie do Ł. Berii o rezultatach roboty w dawnych polskich województwach, stworzeniu sieci agentów, aresztowanych członków UNDO, OUN i in., od 4 października 1939 r.. (…) Co dotyczy szczegółów przekroczenia granicy przez samego Skalskiego, to było tak (…). Ponieważ Polak ten z Rumunii wyjeżdżał, a nie wjeżdżał do niej, straż graniczna nie czyniła przeszkód w odprawie i niespecjalnie badała jego dokumenty. A już w jednym z portów tureckich Skalskiemu udało się wsiąść na pokład greckiego parowca (…) bez większych przygód dotarł do brzegów libańskich i wysiadł w Bejrucie. Niektóre źródła (jakie?!) mówią o tym, że Skalski podobno przeleciał do Rumunii za sterem swego myśliwca. (…) pilot wojenny Skalski dobrze wiedział, że gdyby on bez pozwolenia władz rumuńskich zdecydował naruszyć przestrzeń powietrzną sojusznicy Niemiec Rumunii na swoim samolocie bojowym, to natychmiast został by pojmany i osadzony jako jeniec wojenny (…). Być może ktoś inny pozostał by w spokojnej, zajmującej się światowym handlem stolicy Libanu (…) znalazł by sobie jakieś zatrudnienie i młodą Arabkę i doczekał się tam końca wojny światowej. (…) Pewnego dnia wyruszył on do brzegów Francji i już w końcu października 1939 roku podziwiał morskie pejzaże Marsylii, skąd przeniósł się do Lyonu. (…) po 20 stycznia już był na pokładzie statku, który płynął do Anglii. Oczywiście, że nikt na niego nie oczekiwał, nikt się nie śpieszył zaliczać go do lotnictwa i nadawać mu do dyspozycji samolot myśliwski”.
Nie dość, że treść z gruntu fałszywa, to dodatkowo pisana jakimś dziwnym językiem.
Śledzenie dokumentów o ukraińskim ruchu narodowowyzwoleńczym w poszukiwaniu jakiejś analogii do życiorysu Stanisława Skalskiego ma się jak pięść do nosa. Podobnie jak cytowana notatka NKWD, czyli tak absurdalna, jak reszta tekstu. Zmyślona droga Skalskiego do Wielkiej Brytanii dobitnie świadczy nie tylko o braku jakiejkolwiek wiedzy, ale przede wszystkim o bezmyślności autora przypisującego sobie miano znawcy. Wysnucie idiotycznego wniosku, jakoby Skalski mógłby się zadekować w Libanie z młodą Arabką i tak przeczekać wojnę, pachnie jakimś niespełnieniem w życiu Suszyńskiego i kompletną nieznajomością nie tylko losów Skalskiego, ale i natury Polaków. W republikach związkowych zniewolonych przez ZSRR historia tworzona była na potrzeby reżimu totalitarnego, ale jak widać wychowanie w ówczesnym systemie nie wykształciło samodzielnego, krytycznego myślenia i peudoznawcy nadal uważają, że można ludziom wcisnąć każde kłamstwo.
„Rozkoszna podróż do Francji” – oto wyobrażenie na temat gehenny polskich żołnierzy, którzy opuścili ojczyznę, by dalej walczyć z hitlerowskim najeźdźcą. Brak, choćby elementarnych informacji o Polskich Siłach Powietrznych utworzonych po podpisaniu porozumienia przez rząd polski na uchodźstwie z rządem brytyjskim, czy o tym, że do tych jednostek trafiły też osoby deportowane do Związku Sowieckiego, a którym udało się wraz z armią generała Władysława Andersa opuścić tą nieludzką ziemię, po zawarciu układu Sikorski-Majski. Ukraiński czytelnik nie dowie się także o międzynarodowej sławie, którą okrył się dowodzony przez Stanisława Skalskiego Polish Fighting Team (Polski Zespół Walczący).
Zestrzelenia „w niebie”
„Przez kilka miesięcy Skalski musiał się ponudzić w specjalnym obozie dla pilotów polskich, skąd po krótkim przeszkoleniu (…) został przerzucony do Sutton Bridge, gdzie już bazował 302 Dywizjon Myśliwski. Osobliwością tego dywizjonu było to, że Brytyjczycy sformowali go wyjątkowo z polskich załóg (…). Dalsze wydarzenia pokazują, że jako pilot-myśliwiec wszedł on w pasmo zadziwiających sukcesów, które rzecz jasna umacniały się przez wzrost jego zręczności lotniczej i hart męstwa”.
Kuriozalnego tekstu ciąg dalszy, dodatkowo pisanego niestrawnym, nieporadnym językiem. Żadną osobliwością ani wyjątkowością nie było formowanie polskich dywizjonów w Wielkiej Brytanii, zasady tworzenia polskich jednostek ustalały umowy zawarte między generałem Władysławem Sikorskim a premierem Winstonem Churchillem. Świetnie przygotowany do walki (podobnie jak i inni polscy piloci) Skalski nie musiał „wchodzić w pasmo zadziwiających sukcesów, które umacniały się przez wzrost zręczności lotniczej i hart męstwa” – choć trudno pojąć co autor miał na myśli. Niezdarna pisanina, składnia, budowa zdań to kpina nie tylko z polskiego literackiego języka, ale i nie pozwalająca w ogóle na zwyczajne zrozumienie treści. Pojawiają się cudaczne określenia – „Zestrzela samoloty w niebie” – co to jest? „W niebie” to tylko mogą się dziwić, co za dyletant kosztem Skalskiego pragnie uchodzić za biegłego także w mowie, bo i w sprawie wiedzy należy wołać o pomstę do nieba.
Upartym powoływaniem się na Encyklopedię PWN (z 1967 roku) pretendujący do miana znawcy życiorysu Stanisława Skalskiego, historii lotnictwa wojennego, historii Polski i Ukrainy, ośmiesza się po raz kolejny. Widocznie na Ukrainie korzystanie z encyklopedii i powoływanie się nań, jako główne i zresztą jedyne źródło, automatycznie awansuje na nie tylko eksperta, ale i naukowca. Tłumaczenie, dlaczego informacje tam zawarte są w postaci krótkich haseł mija się z celem. Nieznana autorowi terminologia lotnicza, by wspomnieć ciągle powtarzane „zestrzelenia w niebie”, mylne podawane stopnie wojskowe, konfabulacja dotycząca całego życia Skalskiego, dodatkowo zupełne nie zorientowanie w lotniczej historii Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie oraz nazwanie polskiej wojny obronnej „bitwą o Polskę” składają się na artykuł „dociekliwego tropiciela”. Dziwnym trafem piszący nie słyszał, iż atak hitlerowski na Polskę 1 września 1939 roku rozpoczął II wojnę światową, podobnie jak o układzie Ribbentrop-Mołotow, kiedy 17 września wojska sowieckie wkroczyły na tereny polskie.
Bajdurzenie jakoby Polacy wstydzili się mizernej liczby zestrzelonych przez Skalskiego samolotów, bo nie podali jej we wspomnianej encyklopedii, to kolejny przykład nie tylko ignorancji, ale i niewiedzy jakie jest przeznaczenie tego rodzaju opracowania. Zestrzelenia Skalskiego są nie tylko świetnie znane w Polsce, ale przede wszystkim udokumentowane, zarówno przez polskie, jak i brytyjskie źródła. Dotarcie do nich jest nad wyraz proste, jednak trudno to pojąć ludziom przez lata poddawanym indoktrynacji sowieckiej. Na całym świecie, poza jak widać Ukrainą, szczególnie wojenne dokonania Skalskiego są doskonale znane, a modele samolotów, na których latał posiadają jego indywidualne malowania. Odwaga, wyjątkowe umiejętności lotnicze i skuteczność w działaniu oraz niezwykły dar przewidywania następstw zdarzeń stworzyły świetnego pilota i dowódcę, a także człowieka, który niejednokrotnie ocalił nie tylko swoje, ale i życie podkomendnych.
W dowód najwyższego uznania Brytyjczycy przyznali Skalskiemu Zaszczytny Krzyż Lotniczy (DFC – Distinguished Flying Cross). Krzyż ten przyznawano za „czyny męstwa, odwagi lub poświęcenia w obliczu wroga w czasie aktywnych działań w powietrzu”. Został nim odznaczony trzykrotnie. Trzykrotnie nadano to odznaczenie tylko 9 pilotom – Skalskiemu i ośmiu Brytyjczykom. Czyny okryły chwałą Skalskiego nie tylko wśród aliantów, ale docenione były także przez wojennych wrogów. W 1990 roku został zaproszony do Niemiec i przyjmowany z honorami przez najwyższych dostojników.
Zmanipulowana statystyka
Nie mając pojęcia o Skalskim, Suszyński jednak wie, że jego „sukcesy militarne w żadne porównanie nie stają z sukcesami wielu niemieckich asów”. Jako wybitny przykład zostaje podany Gerhard Barkhorn mający na koncie 301 zestrzelonych samolotów przeciwnika (od lipca 1941 roku), który „przy najmniejszej wątpliwości on oddawał swoje zwycięstwo na koszt mniej zręcznych i bardziej pechowych kolegów. Jeśli były wypadki, kiedy po bitwie pilotom przychodziło się rozstrzygać zwycięstwo rzucając losy, Gerd zawsze z tego rezygnował”. I kolejna rewelacja: „Po wojnie Gerd, jak i Stanisław Skalski, kontynuował służbę w lotnictwie osiągając w niemieckich Bundesluftwaffe stopnia generała majora” (!).
Jeśli, zupełnie w tym tekście niepotrzebne, odniesienie do zwycięstw niemieckich pilotów miało uprawdopodobnić obeznanie także z historią lotnictwa, to jest to kolejny przykład braku kompetencji autora. Może chodziło o zapełnienie miejsca na kartce, by tekst był dłuższy, bo informacje te w żaden sposób nie poszerzają informacji o losach polskiego pilota.
Czytelnikowi należy się, choć krótkie, wyjaśnienie, bo wiedza o losach lotników innych krajów jest podobna jak o polskich, czyli żadna. Gerhard Barkhorn, rocznik 1919, rozpoczął służbę lotniczą podczas bitwy o Wielką Brytanię. 28 października 1940 roku został zestrzelony i w wodach Kanału La Manche spędził dwie godziny. Podczas lotów bojowych nad Anglią nie uzyskał żadnych zestrzeleń. Ciekawe, dlaczego? Bo byli tam Polacy, o których nawet Anglicy mówili, że byli samą odwagą, byli straszni. A Barkhorn w tym czasie nie był dobrym pilotem myśliwskim. Niski poziom jego kwalifikacji wynikał nie tylko z braku praktyki, ale przede wszystkim z tego, że musiał się zmagać z wyjątkowo wymagającym przeciwnikiem, poza tym miał poważne problemy z prowadzeniem ostrzału nieprzyjacielskich maszyn w powietrzu. Trzymał się w grupie i to pozwoliło mu wówczas przeżyć. Był zestrzeliwany dziewięć razy i trzy razy ranny. Po wojnie przebywał w obozach jenieckich, a w 1956 roku został przyjęty do zachodnioniemieckiej Luftwaffe, gdzie dosłużył się stopnia generała porucznika (nie majora).
Skąd piszący wziął bzdury, jak to Niemiec oddawał swoje zwycięstwa mniej zręcznym kolegom i że po bitwie rozstrzygano zwycięstwo „rzucając losy” trudno dociec. Najpewniej, jak wszystko, z głowy, czyli z niczego. Podobnie kwestię, iż Skalski kontynuował służbę w „niemieckiej Bundesluftwaffe”! Przy okazji warto dodać, iż tak gloryfikowane przez Suszyńskiego lotnictwo niemieckie testowało swoje umiejętności w podczas wojny domowej w Hiszpanii (by przytoczyć tylko doszczętne zbombardowanie Guerniki). A „zwycięstwa” niemieccy piloci odnosili nie tylko w powietrzu, by wspomnieć tylko Legion Condor, który wsławił się atakami na cele cywilne i strzelaniem do bezbronnych ludzi, czego dowód dali także w Polsce we wrześniu 1939 roku.
Na ustalenie pełnych danych strat Luftwaffe czy WWS (Wojenno-Wozdusznyje Siły – Siły Powietrzne ZSRR) przyjdzie jeszcze długo poczekać, jeżeli to w ogóle nastąpi. Niemieccy oraz radzieccy i rosyjscy generałowie manipulowali tak statystyką, by stosunek strat był oczywiście jak najkorzystniejszy dla obu armii. Oszacowanie rosyjskich strat wojennych, nawet w przybliżeniu, jest praktycznie niemożliwe ze względu na spalenie ton dokumentów wojskowych i ciągle utrudniony dostęp do archiwów. Przytoczona doskonała skuteczność niemieckiego lotnictwa na froncie wschodnim i listy asów mających na swoim koncie ponad setkę zestrzeleń jest poddawana od dawna w wątpliwość, już choćby z powodu braku pełnych danych o stratach niemieckich jednostek powietrznych. Powodów do dumy nie przydają też znane fakty, jeśli dokonamy tylko kilku porównań obu walczących stron.
W historii rosyjskiej pokutuje mit, pielęgnowany do czasów współczesnych, jakoby ówczesna technika lotnicza, samoloty i piloci przewyższali nie tylko siły Luftwaffe, ale i lotnictwo zachodnich aliantów. Sprzęt, na którym latali piloci, dowódca sił powietrznych Armii Czerwonej Paweł Ryczagow, określił mianem „latających trumien”, gdyż ustępowały pod każdym względem samolotom niemieckim. Po tym stwierdzeniu, jako odpowiedzialny za zły stan lotnictwa, został aresztowany, poddany torturom i bez wyroku sądu rozstrzelany wraz z żoną (majorem lotnictwa). Pokazowe procesy naukowców, aresztowania, stworzenie szaraszek podległych NKWD (będących jednocześnie więzieniami i tajnymi instytutami naukowymi, w których zamykano wybitnych konstruktorów i kadrę techniczną) to przykład jak traktowano zespoły inżynierskie. Stalin nakazał wprowadzać do produkcji seryjnej niedopracowane konstrukcje lotnicze, wykonane ze słabej jakości materiałów, z silnikami, których jakość pozostawiała wiele do życzenia. Zakłady lotnicze, przerzucane wraz z posuwającym się frontem, nastawione na wykonanie planu, nie były zainteresowane jakością produktu.
Do tego należy dodać szkolenie pilotów. Rosyjski pilot podczas półrocznego przygotowania przede wszystkim poddawany był szkoleniu politycznemu, oszczędzano na nauce wyższego pilotażu i umiejętności strzelania. Czternaście godzin nalotu uczyło pilota umiejętności startowania i lądowania, resztę wiedzy miał nabyć w pułku bojowym. Dla Stalina, nie liczącego się z życiem ludzkim, jednorazowe użycie pilota myśliwskiego nie stanowiło problemu. Awaryjność słabych technologicznie maszyn (by wymienić tylko – słabe silniki, cieknące przewody olejowe i chłodzące, zacinającą się broń pokładową, brak radiostacji) i niedouczenie pilotów skutkowały tym, że radzieckie samoloty spadały i częściej stały na lotniskach. Jeśli dodać do tego, jak ją określali sami piloci, „chorobę messerszmitową” – strach przed walką z przeciwnikiem, to nietrudno zauważyć, że byli łatwym łupem dla Niemców. Piloci masowo ginęli w wypadkach, bądź podczas walki nie oddając nawet jednego strzału. Przeżywali obdarzeni darem pilotowania.
Pilot niemiecki zanim trafił do jednostki bojowej był poddany ostrej selekcji w dwuletniej szkole, miał nalot dwustu pięćdziesięciu godzin. Jego szkolenie obejmowało taktykę walki, wyższy pilotaż, nieustanne strzelanie i bombardowanie. Trafiając na front był dobrze przygotowany. Zasiadał za sterami nowoczesnych samolotów. Piloci niemieccy świetnie też znali wady przeciwnika, a walka na froncie wschodnim przypominała im monotonne „strzelanie do kaczek”. Tak więc na froncie wschodnim nietrudno było uzyskać „wysoką liczbę zestrzeleń”.
Tak jak nie ma porządnej statystyki wojennych strat ZSRR, tak i wiarygodność niemiecka nie jest stuprocentowa. Zawyżanie zgłoszeń dotyczących zestrzeleń przez Luftwaffe ułatwiały intensywne zmagania (np. pod Stalingradem), zaliczano też samoloty zniszczone na lotniskach. Wiele z tych zestrzeleń można włożyć między bajki. Tak Niemcom, jak i Rosjanom zależało na utrzymaniu wysokiego morale. Odpowiednie zabiegi w tym kierunku czynili oficerowie polityczni. Korzystne statystyki inspirowały nie tylko pilotów, ale i narody do większego wysiłku.
Przytoczone przykłady przez Bogdana Suszyńskiego jako żywo przypominają sowieckie bzdury, powielane zresztą do dziś przez niewiele wartych tropicieli przeszłości, zaczerpnięte z komunistycznych opracowań opartych na sowieckiej propagandzie. Tylko dlaczego z naginaniem rzeczywistości mamy do czynienia w opisywanym tekście o Stanisławie Skalskim?
Niebezpieczny proceder
Podawane przez Suszyńskiego „fakty” przypominają tak rozpowszechnioną przez internet popularną obecnie produkcję „fejków”, czyli fałszerstw, w którym sprawcy wydaje się, iż może działać bezkarnie. Spreparowany, chaotyczny tekst, wykazuje znamiona pisania w pośpiechu, a przede wszystkim z absolutną nieznajomością podjętych zagadnień. Nieporadnie sformułowane zdania, w których trudno doszukać się sensu, dodatkowo zabarwione fałszem nie przysparzają chluby autorowi. W związku z tym nie dziwi fakt popełnienia książki (jeżeli rzeczywiście istnieje) w języku ukraińskim, wskazując tym samym adresata, do którego ma trafić tekst. Zawarta w tytule Kodyma brzmi zachęcająco, by mieszkańcy Ukrainy sięgnęli po tekst. Ukraiński czytelnik nie znający historii Polski przyjmie go jako pewne informacje o Stanisławie Skalskim. Bogdan Suszyński nie zna języka polskiego, na co wskazuje niezbicie, iż gdyby się nim posługiwał przeczytałby teksty o bohaterze, które ukazały się w Polsce, albo zna bardzo słabo i dlatego wstydził się takiej publikacji w języku Mickiewicza. Oddanie tekstu do przetłumaczenia jakimś osobom z Konsulatu Generalnego RP we Lwowie i redakcji Kuriera Galicyjskiego, osobom także, jak widać nie mającym rozeznania w tematyce lotniczej, było fatalnym posunięciem, ale zarazem wygodnym – wszelkimi błędami można obarczyć nieszczęsny przekład.
Tekst autorstwa Bogdana Suszyńskiego wywołuje zażenowanie swą nierzetelnością, prymitywnością, a nade wszystko bezwartościowością. Niestaranność, wręcz partactwo i niefachowość stworzyły tandetny wizerunek niezwykle wartościowego człowieka. Nonsensowne dociekania udające dbałość o szczegóły, niezdarny język i zmyślenia złożyły się na wyjątkowo nieuczciwą treść. A na to nie może być zgody. Prawdopodobieństwo, iż na Ukrainie ten godny pożałowania tekst może być poddany weryfikacji jest żaden. Jednak w Polsce nadal żyją osoby, które poznały Stanisława Skalskiego i stanowczo zwracają uwagę, iż bohater został przedstawiony w sposób nierzetelny, wręcz kłamliwy. Swoją amatorszczyzną Bogdan Suszyński bezpowrotnie zaprzepaścił ukazanie na Ukrainie fascynującej postaci, jaką był Stanisław Skalski.
Noblesse oblige
Czytelników zainteresowanych losami Stanisława Skalskiego odsyłam do mojej książki, która powstała w następstwie naszej wieloletniej przyjaźni, wielogodzinnych rozmów, a także na podstawie prywatnego archiwum, zdjęć i dokumentów bohatera. Archiwalne dokumenty polskie oraz zagraniczne, a także bliski kontakt z żoną i wychowanicą dopełniły powstanie zgodnej z faktami i pieczołowicie napisanej biografii.
Stanisław Skalski nie żyje już siedemnaście lat, więc wydawać by się mogło, że upłynęło dostatecznie dużo czasu, by móc dowolnie manipulować jego losami, bo kłamstwa nie będzie miał kto zweryfikować. Próżno w tym wypadku powoływać się na tak ważną cechę wyróżniającą ludzi, jak honor (a kierował się nim przez całe swoje życie Stanisław Skalski, jak również polscy piloci), jednak obcy ludziom postępującym nieuczciwie. Zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje, by postać oraz życie bohatera były przez piszących o nim ukazywane uczciwie, a nie w sposób haniebnie wypaczony i niezgodny z rzeczywistością.
Katarzyna Ochabska – przyjaciółka, biografka generała brygady pilota Stanisława Skalskiego, autorka książki „Stanisław Skalski”.