9 grudnia 2024

loader

Flaczki tygodnia

Kto sfinansuje kampanię wyborcza Szymona Hołowni? Na to pytanie powinien odpowiedzieć kandydujący na prezydenta dziennikarz i szołmen. Odpowiedzieć uczciwie, bez ściemniania. Bez opowiadania bajek, że przeprowadzi zbiórkę w Internecie, albo pozyska pieniądze na kampanię ze sprzedaży gadżetów z jego cudownym wizerunkiem.

W Polsce można zostać radnym, parlamentarzystą bez używania wielkich nakładów finansowych. Bo da się zrobić tanio, spontanicznie, bez wielkiego zaplecza organizacyjnego kampanię na terenie jednego okręgu wyborczego. Kampanię prezydencką trzeba prowadzić w całym kraju, niestety. Oczywiście można też kandydować na prezydenta z góry wiedząc, że się nie wygra. Ale wykorzysta kampanię na lans i reklamę. Był już producent, który kandydował na prezydenta RP jedynie aby reklamować swój produkt – cudowne wkładki do butów. Każda z mieniących się poważną partia polityczna wystawia swojego kandydata aby skutecznie reklamował jej program oraz dobrym wynikiem wzmacniał jej pozycję polityczną. Jaki produkt zamierza reklamować Szymon Hołownia?

Z kontrolowanych przecieków informacji ze sztabu wyborczego Hołowni mogliśmy już dowiedzieć się, że kandydat chce mieć miano „kandydata obywatelskiego”, czyli bezpartyjnego.
Chce wykorzystać powszechną w naszym kraju niechęć społeczeństwa do partii politycznych, pogardę dla „partyjniactwa”. Czyli chce już na starcie oszukać swych przyszłych wyborców.

W demokracji parlamentarno – gabinetowej, a taką w Polsce mamy, nie da się uprawiać polityki bez członkostwa lub kooperacji z partiami politycznymi. Można być bezpartyjnym aktywistą miejskim i zostać wybranych do Rady Miasta. Ale już na wyższym szczeblu, czyli wojewódzkim, krajowym miejsca dla solistów politycznych nie ma. Przekonała się o tym Monika Jaruzelska. Radna miejska wybrana z listy SLD, kandydująca do Senatu RP jako „obywatelska”. Szymon Hołownia może zatem udawać, ściemniać, że jest spoza „układu politycznego”. Udawać cynicznie, lub nieświadomie. Może rzeczywiście do końca nie wiedzieć, kto finansuje i organizuje mu kampanię. Pamiętam z czasów Polski Ludowej członków PZPR, których zadaniem partyjnym było bycie bezpartyjnymi działaczami społecznymi.

Szymon Hołownia jest wielce inteligentnym człowiekiem. Zapewne doskonale wie, że on tych wyborów nie wygra. Zatem kandyduje po to, aby osłabić szanse innego kandydata lub kandydatów.
Komu może odebrać głosy ten nowoczesny, postępowy katolik?

Na pewno nie odbierze głosów kandydatowi Konfederacji. Bo wyborcy Konfederacji wykluczają takiego modernistę jak Hołownia ze swej katolickiej wspólnoty. Nie odbierze też głosów kandydatce Lewicy. Bo zbyt pachnie im kościelną kruchtą.

Może za to odebrać głosy katolikowi Władysławowi Kosiniakowi – Kamyszowi, centrowej kandydatce/ kandydatowi Koalicji Obywatelskiej, no i panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Jako nowoczesna wersja obecnego pana prezydenta.

Może też pozyskać grono wyborców, którzy nie mają przekonania do istniejących partii politycznych i ich kandydatów.

Jeśli redaktor Hołownia spłaszczy wyniki wszystkich opozycyjnych katolickich kandydatów to okaże się pożytecznym idiotą pana prezydenta Dudy. Jeśli urwie kilka procentów panu prezydentowi to okaże się zdolnym politycznym dywersantem. A w przyszłości pewnie kolejnym „antysystemowym” parlamentarzystą. Ale aby taki efekt uzyskać, musi mieć duże wsparcie finansowe i organizacyjne.
Kto naprawdę sponsorować będzie kampanię Hołowni?

O tym, że w polityce pieniądze mogą zadusić, przekonał się nowy poseł Lewicy Marcin Kulasek. Lekkomyślnie zwierzył się ze swych pierwszych doznań na początku poselskiej drogi. Ze spostrzeżenia, że za drogo jest w tej Warszawie, znacznie drożej niż w rodzinnym Olsztynie. Że wbrew medialnym pozorom warunki do życia w sejmowym hotelu poselskim są skromne, a wydatki galopujące. I te 9 tysięcy uposażenia poselskiego to nie tak wiele, zwłaszcza kiedy prowadzi się dwa domy. Rodzinny w Olsztynie i poselski w Warszawie.

Flaczki wiodły poselski żywot przez 10 lat. Prowadziły tylko jeden dom. Ale doskonale pamiętają jak pieniędzochłonny jest poselski zawód. Trzeba nie tylko być w gotowości przez 24 godziny na dobę, jeść i pić poza domem, ale też stale wyglądać jakby się szło do ślubu. Albo do telewizji. Bo wyborcy nie chcą, by parlamentarzysta wyglądał jakby wyszedł z lumpeksu. Chcą, by wyglądał jak telewizyjny celebryta. Zapominają, że to jednak kosztuje.

Flaczki nie uważają, że polscy parlamentarzyści zarabiają za dużo. Da się z tego wyżyć. Ale największym ich problemem, nie jest uposażenie, co brak dobrych warunków do pracy. Polski parlamentarzysta nie ma w sejmie pokoju do pracy. Tak jak jego koledzy w każdym cywilizowanym parlamencie. Nie ma tylu pieniędzy na biura poselskie, jak koledzy w Parlamencie Europejskim. Polski parlamentarzysta często musi dokładać ze swego uposażenia aby efektywnie wykonywać swój mandat.

Zatem niech uposażenia poselskie zostaną na tym poziomie. Ale niech każdy z nich ma miejsce do pracy i znacznie większe środki finansowe na biura poselskie.

Pamięć o tym, co się wydarzyło w Auschwitz-Birkenau, to odpowiedzialność, która nigdy się nie skończy. A świadomość tej odpowiedzialności jest częścią naszej tożsamości narodowej, powiedziała kanclerz Angela Merkel podczas swojej pierwszej wizyty w byłym niemieckim obozie koncentracyjnym.

I od razu wrócił temat reparacji niemieckich za krzywdy wyrządzone obywatelom Polski w czasie II wojny światowej. Najbardziej dotkliwe straty to zabici obywatele II Rzeczpospolitej. I nie przeliczalne na pieniądze.

Dlatego „Flaczki” proponują aby w ramach reparacji wojennych Niemcy przysłali do Polski przynajmniej 6 milionów swych obywateli. Trzy miliony Żydów i trzy miliony osób Polakopodobnych.

Piotr Gadzinowski

Poprzedni

Woźniacka schodzi z kortu

Następny

Poseł nie ma powodów do narzekań

Zostaw komentarz