9 listopada 2024

loader

Zjednoczona lewica musi być odważna

Dla jednej socjaldemokratycznej lewicy (brytyjskiej) pewien historyczny etap się skończył. Dla innej (polskiej) właśnie się zaczyna, wraz z uruchomieniem procesu łączenia SLD i Wiosny, z wyborami prezydenckimi w perspektywie. Walkę, ideowe poszukiwania, trudne położenie pierwszych w Polsce opisywano i komentowano niezwykle szeroko. Czy drudzy wyciągnęli wnioski?

W brytyjskich wyborach poległo polityczne centrum. Na czasy kryzysu i niepewności ludzie szukali tego, kto da proste, wyraziste, jednoznaczne odpowiedzi. Dziś sami aktywiści Partii Pracy przyznają, że niuansowanie przekazu w sprawie Brexitu nie przyniosło partii pożytku, nawet jeśli merytorycznie było uzasadnione. Skrzydło socjalistyczne przekonuje też, że nawet jeśli jego program nie pozwolił zwyciężyć w ostatnich wyborach, to odejście od szkodliwej „trzeciej drogi” kilka lat temu w ogóle dało laburzystom szansę przetrwania. Inaczej dawno by się rozpłynęli, jak niejedna stara i szacowna partia na kontynencie, gdzie tyleż socjalizmu w nazwach, ile neoliberalizmu w działaniu.

A gdzie jest prosty i wyrazisty przekaz Nowej Lewicy? Z tych strzępów, które dotarły do mediów, najwięcej programowego konkretu było tym razem u Roberta Biedronia. I ta jedyna deklaracja ideowa, a nie organizacyjno-techniczna, brzmiała: „Chcemy tworzyć silną, centrolewicową, progresywną, postępową, europejską, otwartą partię”. Znowu centrum, znowu zostawianie sobie furtki odwrotu, wiecznie ta europejskość, pod którą każdy może sobie podstawić to, co mu się wydaje. Prawica, gdy chce naprawdę przyciągać elektorat, nie bawi się w podobne subtelności. Polska socjaldemokracja też zdawała się to rozumieć jeszcze na konwencji w sierpniu, gdy Włodzimierz Czarzasty piętnował wielki kapitał.

Podobno prawdziwą konwencję, z pompą i rozmachem, Nowa Lewica dopiero zorganizuje. To dobrze, będzie okazja przypomnieć i rozwinąć naprawdę niezłekampanijne propozycje.
Tylko szkoda, że tak późno!

Szkoda też, że wyborcy ciągle nie znają nazwiska wspólnej socjaldemokratycznej kandydata/kandydatki na prezydenta. Jeśli poznają ją grubo po świętach, potencjalny elektorat zdąży już dowiedzieć się ze wszystkich możliwych źródeł, że głosować ma na Małgorzatę Kidawę-Błońską, bo kobieta, bo rozsądna, bo prowadzi dialog i szuka platform porozumienia, bo jest poważna, a nie radykalna, jak nie przymierzając Adrian Zandberg i jego partyjne koleżanki.

Tak, dziś Zandberga pełno we wszystkich mediach liberalnych, a niektóre snują nawet rozważania pt. czy lider niepopularnej partii może być przywódcą opozycji, ale wszystko do czasu. Wyrażenie „radykalizm partii Razem”, które wkrótce przerodzi się, dla uproszczenia, w „[groźny] radykalizm lewicy” zaczyna już stawać się zbitką na miarę innych starych idiomów tego obozu, jak „likwidacja przywilejów emerytalnych”. Histeryczne wezwania, by głosować na konserwatystkę, by ratować się przed tymi „radykałami”, dopiero się zaczną. Przypomnijmy: szczytem wywrotowości rzekomych „radykałów” jest mówienie o Skandynawii i państwie dobrobytu ze sprawnym transportem, dobrą szkołą i przyzwoitą służbą zdrowia. Co nie przeszkadza liberalnym mediom budować absurdalnych „zestawień skrajności”, gdzie nazwiska polityków Lewicy stoją obok wolnorynkowo-konserwatywnych szaleńców z Konfederacji.

Gratulacje za zjednoczenie – zgarnięte. Sondaże – niezłe. Czekamy na ciąg dalszy. Nie tylko zapewnienia, że współpraca będzie trwała, ale też nieustanne pokazywanie, że to współpraca odważna. Samo „Lewica zawsze wygrywa wybory, kiedy idzie zjednoczona” to za mało.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Zawiedzeni wyborcy, stracone głosy

Następny

Marszałek cenzor?

Zostaw komentarz