„Panie Duda (…) jest pan złym człowiekiem, marnym prezydentem, ziejącym nienawiścią w imię swoich politycznych i partyjnych, doraźnych i partyjnych celów. Szkodzi Pan Polsce” – napisał sędzia Jarosław Ochocki z Poznania. Nic dodać nic ująć. Chociaż do dodania byłoby sporo o tej żałosnej figurze, jaką jest adresat twettu.
Reakcje polskich polityków i mediów na „rewelacje historyczne” ogłaszane przez Kreml przypominają OBŁĘD i jedną z jego cech, tzw. fiksację, polegającą na obsesyjnej koncentracji na jednym motywie, wątku, oraz na perseweracji, czyli na obsesyjnym jego powtarzaniu. Wiem co mówię, jako psycholog kliniczny z pierwszego, przedpotopowego co prawda wykształcenia, ale to i owo z zamierzchłych czasów zapamiętałem. Żeby jednak nie zadrażniać, nazwę to łagodnie grą w „pomidor”. Znacie? Znacie. Kreml o polskim antysemityzmie i współpracy obozu sanacyjnego z III Rzeszą, a oni (polscy politycy i media), że Polska była ofiarą II wojny światowej. Ano, była, była ofiarą, ale i współpraca była i antysemityzm był. Kreml przypomniał o – nieoficjalnym – udziale Polski w monachijskim podziale Hitler-Mussolini-Chamberlain-Daladier, a oni (polscy politycy i media) na to: „Polska była ofiarą II wojny światowej”. Ano była, była, ale Zaolzie od Hitlera wzięła, acz do wybuchu wojny się nie przyczyniła. Teraz znów Kreml przypomniał, że niektóre oddziały Armii Krajowej mordowały Żydów i Ukraińców. Polska na to: „Byliśmy ofiarą II wojny światowej, napadli na nas Hitler i Stalin”. Ano napadli, napadli, ale że są dokumenty świadczące o zbrodniach niektórych oddziałów AK, to też prawda. A gdzie są te dokumenty? W tym także osławiona wypowiedź z raportu Lipskiego, której wszystko się zaczęło? Otóż ów raport Lipskiego z 20 września 1938 roku, w którym relacjonował rozmowę z Hitlerem, znajduje się jako jak najbardziej oficjalny dokument w jak najbardziej oficjalnym zbiorze o nazwie „Polskie Dokumenty Dyplomatyczne”. Zatkało, kakało? – jak mawia pewien przebrzydły pisior. No nie, oni (politycy i media) dalej z uporem: „Polska była…” i tak dalej. Pomidor.
Senat odrzucił ustawę kagańcową o sędziach. Radość nie będzie długa, bo PiS to odkręci w Sejmie, a Adrian Dewot Ministrant (ADM) to klepnie. Nie jest to jednak bez znaczenia, bo daje efekt demonstracji: sygnał dla Unii Europejskiej, żeby nas nie odpuszczała, żeby się nie zniechęcała, bo w Polsce obóz opozycji demokratycznej jest – mimo wszystko – skoro odwojował z rąk PiS Senat. Marszałek Tomasz Grodzki, przeciw któremu PiS skoncentrował wszystkie siły propagandowe powiedział, że ta walka ma charakter cywilizacyjny.
A propos Adriana: spocony, z wytrzeszczonymi oczami i tzw. groźną miną (przypomina to jednego z sygnatariuszy paktu monachijskiego, lokatora Palazzo Venezia) nadymał się jak balon, warczał, wydzierał się w Zwoleniu, że nie będą nam czegoś tam dyktowali w obcych językach. Gdy obce języki zaczynają być traktowane w retoryce jako coś złego czy podejrzanego, to znaczy, że zaczyna ona – retoryka – przyjmować cechy, powiedzmy delikatnie, nazizujące. Nie żartuję ani trochę. Poza tym jak zwykle onanizował się swoim urzędem („ja jako prezydent Rzeczypospolitej”, „jestem prezydentem Rzeczypospolitej” itp.). Mam nadzieję, że już za pół roku będę mógł go słuchać w trybie „jaja kobyły” czyli „Ja jako były prezydent Rzeczypospolitej”
Wydzieranie się, podniesiony, drżący z wściekłości głos w ogóle charakteryzował ekspresję pisiorskich deputowanych podczas zeszłotygodniowej debaty w Brukseli. Drżącym, podniesionym od furii głosem darła się Szydło, darła się Kempa, wydzierał się Jaki, wydzierał się Brudziński. Nawet Zalewska próbowała się wydrzeć, ale warunki wokalne jej to uniemożliwiły.
Ziobro, jak wiadomo, za mądry nie jest, a tylko ma w głowie parę wodną pod silnym ciśnieniem. I jako taki dokonał, pewnie mimowolnie, autodemaskacji intencji swoich i swojej kamaryli. Stwierdził oto w Senacie, że jak opozycja wygra wybory, to se będzie mogła wybrać „swoich sędziów, Tuleyę, Żurka, Łączewskiego i tym podobnych”. To jest właśnie to, co potocznie, czyli upraszczająco zwykło się określać, jako freudystyczne, mimowolne ujawnienie skrytych instynktów i impulsów. Oni naprawdę nie chcą niezależnych sądów i niezawisłych sędziów, tylko zbudować korpus sędziów „swoich”, politycznych.
Jakoś ucichło wokół kościelnej pedofilii. A tymczasem kościelna walką z nią, to jawna ściema. Właśnie abepe Gądecki zatrudnił w kurii w Poznaniu księdza pedofila. A propos kościoła kat., na antenie TVPiS, w „Salonie” Karnowskich redaktor naczelny „idziemy” ksiądz Zieliński powiedział o zmarłym biskupie Stefanku, że „to był naprawdę wierzący biskup” i dobitnie to po chwili powtórzył. Aluzju poniali?
Wiotkie, androgyniczne, acz niegłupie „orlęcie-chłopięcie” („Ferdydurke” Witolda Gombrowicza), Krzyś Bosak został kandydatem Konfederacji w wyborach prezydenckich. Wygrał rywalizację z bardziej męskimi rywalami, nawet z męskim jak cholera, brodatym, testoteronowym, basowym Grzegorzem Braunem, tym co grozi „batożeniem sodomitów”. Z hipermęskim gronem, przypominającym reklamę „Mensilu”. Ostentacyjna męskość poległa. Dziwne dlaczego taki kandydat będzie reprezentował tak męską Konfederację. Czyżby Konfederacja była kobietą?
Na prezydenta ma też kandydować Jan hrabia Potocki. Uważa, że nadal jesteśmy w stanie wojny z III Rzeszą i obiecuje każdemu po 5 tysięcy złotych. Nie wyjaśnił jednak czy raz na miesiąc, rocznie, czy tylko jednorazowo.