7 listopada 2024

loader

Bigos tygodniowy

Piszę te słowa wiekopomnego dnia 10 maja 2020 roku i tak sobie myślę, że – parafrazując znany motyw – „długo było czekać na te dziwne czasy, by na własne oczy jaja te zobaczyć”. Rzecz nie w tym, że miały być wybory, a ich nie ma, bo to się mieści w granicach wyobraźni, ale że miały być, nie ma, ale jakby są, choć ich nie ma. Były, a się nie odbyły. Wybory-widmo, ktoś tak to określił. Takie dowcipne określenia można by mnożyć, tylko że tak naprawdę nie jest do śmiechu, bo obłąkana szajka polityczna może nas naprawdę, na samym końcu, wpędzić w prawdziwe nieszczęście narodowo-państwowe. To wszystko może się pewnego dnia zawalić się jak „świat” Thomasa S. Eliota, „z hukiem i skomleniem”.


Te ruchy aut 9 maja przy Nowogrodzkiej, to ich zajeżdżanie, jednego po drugim, do kryjówki bossa na wezwanie i odjeżdżanie z niej, w ciężkiej atmosferze groźnej konfidencjalności – to przypomina sceny i nastroje z „Ojca chrzestnego” Puzo/Coppoli i „Kariery Artura Ui” Brechta. Modus życia w ciągłej gotowości, w stanie wrzenia, w permanentnym stanie wyjątkowym, w gotowości, „w blokach”, by albo z nagła zaatakować, albo być gotowym do obrony przed atakiem – to nie jest „bez żadnego trybu”. To tryb funkcjonowania charakterystyczny dla zorganizowanych grup przestępczych. Dla nich uprawianie polityki i sprawowanie władzy nie występuje w temperaturze 36,6 stopnia. Oni znają tylko stan wrzenia, nocne narady i nocne głosowania, pośpiech, szybkie decyzje, szybkie tempo. I nic dziwnego, bo ci, którzy uprawiają bandyterkę, zazwyczaj są na to skazani. Ludziom, którzy mają czyste intencje, taka permanentna gorączka zazwyczaj nie ogarnia.


Mówią, że Główny Capo, to przemyślny strateg. Może i tak, ale i on podlega impulsom. Według mojej hipotezy zaniepokoiły go z nagła dwie okoliczności. Pierwsza, to gwałtowny przebieg protestu przedsiębiorców i lęk, że może tu zadziałać syndrom kuli śniegowej, że ta zaraza może się rozszerzyć jak wirus. Druga, to słowa prezeski Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, Joanny Lemańskiej, która w wypowiedzi dla mediów sceptycznie zdyskontowała zawartą w „umowie” Kaczyńskiego z Gowinem sugestię, że Sąd Najwyższy zrobi za nich robotę i zaklajstruje skutki niekonstytucyjnych poczynań władzy PiS. W przypadku personalnym Lemańskiej, nominantki neo-KRS (i znajomej Dudy Andrzeja, co jest okolicznością o przecenianym znaczeniu) mamy być może do czynienia z syndromem, który jest niejako zakodowany, zaszyty jak pułapka w pisowskich nominacjach, w tym przypadku do Sądu Najwyższego. Otóż, o ile w przypadku kooptacji urzędników i posłów do wiernopoddańczego korpusu „opryczniny”, pewność co do ich lojalności jako subordynowanych żołnierzy PiS jest bardzo wysoka, zazwyczaj stuprocentowa, o tyle w przypadku nominacji w sądownictwie sprawa wygląda inaczej. Powód zasadniczy – kariera prawnicza ma inny rytm i kształt niż polityczna. Kariera polityczna realizuje się zasadniczo – ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu – „tu i teraz”, najwyżej jeszcze „jutro” lub „pojutrze” i podlega konsumpcji w zakreślonym kręgu interesów oraz personaliów. „Żołnierze” partyjni są jak amunicja, można jej użyć tylko raz i wystrzelić tylko ze ściśle określonego typu broni. Myślenie prawników obejmujących funkcje w sferze sądownictwa z konieczności musi rządzić się innymi regułami. Nie mam złudzenia, że wszyscy mają to na uwadze, bo zdarzają się fanatycy wierni zawsze i do końca, jak n.p. Pawłowicz Krystyna, albo ludzie, którzy z różnych powodów nie mają innego sposobu zrobienia kariery inaczej niż z poręki politycznej. Nie można jednak wykluczyć, a nawet trzeba założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że część nominatów „dobrej zmiany” rozumuje tak oto: owszem, to ONI dali mi nominację, ale ICH czas, tak czy owak jest policzony, a mogą upaść szybciej niż można przypuszczać, a moja kariera prawnicza będzie trwać i narażę ją na szwank, jeśli będę postępować jak partyjny funk, w imię dealu politycznego. Temu mechanizmowi autoargumentacji może towarzyszyć motyw natury – nazwijmy ją – etycznej, choć jest w niej także komponenta pragmatyczna, związana z misją niezawisłego sędziego. Rozumowanie może tu przebiegać następująco: rządzący wynieśli mnie na ten urząd, bym spełniał/spełniała swój urząd zgodnie z wszystkimi regułami, z niezawisłością na czele, bo przecież działają w imię najwyższego dobra ogólnego i ja przyjmuję to za dobrą monetę. Na maskaradę i udawanie się nie pisałem/pisałam. Traktuję przysięgę na serio. Naprawdę. A mogę sobie na to pozwolić dlatego, że mam przywilej nieodwołalności. W miarę upływu czasu będzie pojawiać się zjawisko różnicowania nominatów PiS na takich jak Pawłowicz, czy protegowani Ziobra, Zaradkiewicz albo Woicka i na tych, którzy będą się dystansować. Specyficzny mechanizm kariery prawniczej to czynnik, który niemożliwym czyni opanowanie sądownictwa tak łatwo, jak pocztę czy ministerialne muzea. Tam wystarczy postawić „Zdzikoty” i sprawa załatwiona. Tu mogą władzę PiS czekać kolejne zaskoczenia.


Rydzyk obsobaczył rząd za to, że obostrzenia nałożone na przebieg obrzędów religijnych „wychładzają wiarę”. Jeśli kilka tygodni ograniczeń mogło wychłodzić gorliwość Polaka-katolika, to nawet Rydzyk nie ma co żałować religijności o tak lichej trwałości. Inna sprawa, że pieniędzy szkoda.


O „ostatecznym rozwiązaniu kwestii pisowskiej, „zagazowaniu pisowskiej szumowiny”, „unicestwieniu pisowskiej zarazy” – napisał na twitterze były działacz Nowoczesnej z Przemyśla Kamil K. W poniedziałek zatrzymała go policja. A stary weteran peerelowskiej opozycji Waldemar Kuczyński napisał tak: „Panie Kaczyński i jego pomocnicy, róbcie tak dalej, a prędzej czy później wzbudzicie gniew ludzi i wywloką was z gabinetów, siedzib i mieszkań. I będziecie mieli szczęście, jeśli nie powieszą was na placu Konstytucji”. „Prawy sektor” internetu odpowiedział „symetrycznymi” groźbami, więc źle te nastroje wróżą, bo strzelba wisząca na ścianie podczas przedstawienia, często, choć nie zawsze, bywa użyta i tylko nie wiadomo, kto pierwszy po nią sięgnie.


Powiem jednak szczerze, że bardziej zaniepokoiły mnie zaobserwowane w telewizji widoki setek osób przechadzających się „ścisłymi grupkami” po plażach bałtyckich czy nadwiślańskich. Bez masek lub z maskami smętnie opuszczonymi poniżej podbródka. Dla pozoru. Tym bardziej, że na dodatek na Górnym Śląsku zarysowuje się koronawirusowy kontur „polskiej Lombardii”.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Kontusz po liftingu, czyli historyczne przymierzalnie rekwizytów

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz