6 listopada 2024

loader

Bohaterowie szerzej nieznani

W rocznicę Powstania Warszawskiego chciałabym oderwać się od historycznych dyskusji i ocen. Moje oczy tego dnia zwrócone są w stronę tych, którzy nie mieli wyboru: na najmłodszych uczestników powstania, do których bohaterstwo przyszło samo, nieproszone.

O dzieciach powstania pisze Monika Kowaleczko-Szumowska w książce „Fajna ferajna”.
Pozycja ta ukazała się wprawdzie już jakiś czas temu, w roku 2015, jest również dedykowana dzieciom w wieku szkolnym, jednak może stanowić wzruszającą lekcję historii dla czytelnika w każdym wieku.
To spisane w formie opowiadań wspomnienia tych uczestników powstania, którzy w momencie jego wybuchu mieli kilka lub kilkanaście lat.
Najmłodszy zmobilizowany powstaniec miał ich dziewięć. To Jurek. Po wojnie otworzył w stolicy zakład zegarmistrzowski.
Jego koledzy opisani w książce nie byli wiele starsi – 10-letni Mirek (uciekł z domu, aby zostać łącznikiem, tak bardzo zazdrościł swoim nastoletnim kolegom, że mogą walczyć). Hipek przeprowadzał ludzi przez kanały, Jaga cieszyła się, że nie musi iść do szkoły „bo jest powstanie”. Basia przygotowywała żonierzom lemoniadę, była z siebie niezwykle dumna. Halusia kochała swoje domowe psy i koty – razem z nimi wyjechała z Warszawy w bydlęcym wagonie, nie pozwoliła zostawić swoich pupili.
Bo warto wspomnieć, że w powstaniu ginęły również zwierzęta. Zginęli niemal wszyscy lokatorzy warszawskiego ZOO – większość przez bombardowanie miasta.
Niewdzięczny los czekał również zwierzęta domowe. Wzruszającą historię opowiedziała mediom nieżyjąca już aktorka Zofia Czerwińska. Jej ojciec przygarnął rannego wilczura, którego, jak się okazało, szukało później gestapo. Pies jednak tak bardzo przywiązał się do małej Zosi, że oddał za nią życie.
„Gdy wybuchło powstanie, strach było nawet wychodzić z domu”- wspominała aktorka. – „Wszędzie świszczały kule. Ale ja zawsze chodziłam przez podwórko po wodę do studni, więc i tego dnia też postanowiłam iść. Pies oczywiście ze mną. Łatwo można się domyślić, co się wydarzyło na podwórku. Nagle ten wielki wilczur rzucił się na mnie . A ja dopiero po chwili usłyszałam dziwny świst. Ten pies musiał być jednak szkolony i w ułamku sekundy potrafił zareagować. Ja tylko czułam, jak to jego serduszko przestaje bić”.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

48 godzin świat

Następny

Głos lewicy

Zostaw komentarz