Jarek Ważny
Trochę się o siebie martwię. Coraz częściej łapię się na tym, że oplata mnie spiskowa teoria tego i tamtego, a dookoła rozgrywany jest pewien „układ”, którego przerwać nie sposób, jeśli ktoś jest spoza. Można być co najwyżej jego częścią, albo być poza nim. Kiedy dociera do mnie ta przykra świadomość, wzdrygam się i z obrzydzeniem strząsam ją z barków, jakbym strząsał zeń włochatego robaka. Ale nawet najmniejszy robaczek zostawia po sobie lepki ślad.
Byłem w sobotę z rodziną na basenie. W czasie gdy towarzystwo pluskało się na dole, ja polazłem na górę, żeby zjechać ze zjeżdżalni wodnej. Zasada działania zjeżdżalni jest prosta. Wskakuje się do środka i daje się ponieść nurtowi wody. Jest jednakowoż jedna podstawowa sprawa: nie wolno wskakiwać, zanim światło nad tunelem nie zmieni się z czerwonego na zielone. Prędkości bowiem są na tyle duże, że gdyby zignorować ten oblig, można by komuś lub sobie, zrobić dużą krzywdę, wparowując się człowiekowi nogami w plecy. Akuratnie szedłem za parą z dzieckiem. On, z tatuażem na całych plecach, raczej nienajlepszej jakości, ona, lekko zalkoholizowana pani z tipsami i trybalem na kości ogonowej. Klasyka. Zanim zdążyłem w ogóle zareagować, facet wrzucił dzieciaka do tunelu, wskoczył sam chwilę po nim, a za nim, jakby nigdy nic, jego pani. Nad zjeżdżalnią wciąż paliło się czerwone światło, znakiem tego, ktoś jeszcze zjeżdżał, albo właśnie zjazd kończył. Kiedy wylazłem z tuby po swoim zjeździe, począłem wypatrywać „sebixowego” towarzystwa. Nigdzie ich nie było. Minęło raptem 20-30 sekund od kiedy widziałem ich ostatni raz. W przebieralni męskiej też ich nie spotkałem. Może ktoś ich jednak za tą akcję ze zjeżdżalnią wyrzucił? Może, nie daj Bóg, stratowali kogoś i zrobił się dym, a po nim zasłużona spotkała ich kara? Bardzo sobie tego życzyłem, bo czego jak czego, ale głupoty na skraju zagrożenia zdrowia lub życie nie trawię najbardziej. Pod koniec minionego tygodnia dowiedziałem się, że poseł Cymański wykreślił z prezydenckiego projektu ustawy frankowej zapis tzw. Funduszu Konwersji. Sprowadzał się ów Fundusz to tego, że banki miały się składać na przewalutowania kredytów frankowych na złotówki w wybranych przypadkach, ale bankom się to nie podobało i ciach, Funduszu nie ma. Podobno Fundusz był też nie na rękę samym frankowiczom, bo nie wiadomo do końca jak jego zapisy współgrałyby z wyczekiwaną dyrektywą TSUE, na którą środowisko frankowiczów bardzo czeka. Jaka by jednak ona nie była, dla banków to zawsze ryzyko, że rząd każe im składać się na przewalutowanie, a na taką stratę nikt rozsądny w przeszkolonym biurowcu sobie nie pozwoli. Tadeusz Cymański bardzo ubolewał nad brakiem Funduszu w nowej ustawie, ale negocjacje o jego utrzymanie tak długo przeciągały już i tak przeciągniętą, zapowiadaną jeszcze w kampanii prezydenckiej przez Andrzeja Dudę pomoc dla frankowiczów, że czym prędzej trzeba ulżyć polskim rodzinom borykającym się z kłopotami finansowymi, nawet bez konwersji. Innymi słowy, dobrze było gdyby Fundusz Konwersji był, ale czasy są tak trudne, że lepiej żeby go nie było. Czytaj: banki zatrzymały pieniądze w kieszeni. Stwierdzono ponadto, ustami prezydenckiego ministra, że nie ma jeszcze klimatu społecznego, żeby kredytobiorcom frankowym wyjść naprzeciw i przewalutować kredyty, taka jak to Andrzej Duda obiecywał.
Przypomniała mi się wtedy scena z basenu. Jest czerwone światło. Nie wolno oszukiwać klientów rozmyślnie, a ustalając kursy walut za pomocą przeliczników z sufitu oraz oferując walutę, której nikt z kantoru do banku zanieść nie może, tylko musi płacić i tak w złotówkach, banki z premedytacją to światło olewają. Jak „sebixowa” rodzina. Mają świadomość, bo mają IQ wyższe niż kura, że mogą swoim działaniem zrobić ludziom krzywdę, a mimo wszystko to robią. I przy tym włos im przez lata z głowy nie spada. A politycy, jak ratownicy na basenie, odwracają głowy, jak tylko jeden czy drugi wypadający ze zjeżdżalni dresiarz, ląduje na karku licheroty i łamie mu kręgosłup. Najzabawniejsi są przy ty tokujący o niesprawiedliwości prezydenckiego projektu posłowie PO. Doprawdy, niezły tupet. Tyle było lat na pokazanie swojej prawdziwie społecznie sprawiedliwej twarzy, ale jakoś nigdy się nie składało. Może dlatego, że pod warstwą pudru i botoksami niewiele więcej tam było. Andrzej Duda obiecał, Andrzej Duda wykonał. Pięć lat prób i ugłaskiwania finansjery, i wreszcie banki zgodziły się na to, żeby, gdy tylko kredyt zżera połowę pensji, dostaniesz człowieku prosty pożyczkę na spłatę pożyczki. Którą oczywiście też kiedyś trzeba będzie spłacić. Ludzkie paniska, naprawdę. A że prezydent obiecywał coś innego? Kto by to w ogóle pamięta. Czekam dnia, aż znajdzie się w Polsce siła na tyle mocna, że wygra z banksterką raz na zawsze, ale jak na razie wszyscy siedzą cicho, bo wiedzą, że ktoś musi pożyczyć kasę na kampanię, a po ludziach się nie uzbiera. I może to jest właśnie wyjście…
Jarek Ważny
Jarek Ważny – dziennikarz i muzyk w jednej osobie. Jest absolwentem dziennikarstwa UW, występował z takimi formacjami jak Większy Obciach, The Bartenders i deSka, Vespa, Obecnie gra na puzonie w grupie Kult a także z zespołami Buldog i El Doopa. prowadzi także bloga „PoTrasie”