Wicemarszałek Terlecki wyraził w telewizorze swoje zaniepokojenie faktem, że sędziowie pozostają poza wszelka kontrolą. Miał na myśli oczywiście sytuację związaną z Sądem Najwyższym.
Szkoda, że pan wicemarszałek nie doczytał Konstytucji RP, w której znajduje się zapis art. 173: „Sądy i Trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz”. Jako takie nie powinny zatem podlegać politycznej kontroli, co w wypadku PiS pragnącego kontrolować wszystko jest trudne do zniesienia.
PiS faktycznie już teraz kontroluje Sąd Najwyższy, bowiem o kształcie tego organu decyduje m.in. prezydent RP – w obecnej chwili jak najbardziej „pisowski”, który mianuje nie tylko Prezesa, ale też wszystkich sędziów SN. Partii rządzącej podlega też Krajowa Rada Sądownictwa wskazująca nominatów do tego ciała. I te zmiany, jak i wprowadzone do samej ustawy o SN i ustroju sądów powszechnych powinny być panu wicemarszałkowi znane, bowiem to jego klub był ich inicjatorem i przegłosował wejście w życie – a pan Terlecki, jako przewodniczący klubu parlamentarnego powinien mieć o tym jako takie pojęcie. Chyba, że znów czegoś „nie doczytał”.
Nie chodzi zatem o kontrolę działalności sędziów, ale o zapewnienie pełni władzy nad nimi. W Sądzie Najwyższym ostatnią do przejęcia kontroli jest osoba Pierwszego Prezesa. I nie ma tu znaczenia, kto nim jest. Ma znaczenie, że nie jest to człowiek PIS. W świetle uchwały podjętej przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN, w której zapewniono o poszanowaniu Konstytucji i wierności sędziowskiemu ślubowaniu powoduje, że nawet zamknięcie drzwi gabinetu obecnej Pierwszej Prezes niczego nie załatwi.
Sędziowie SN to rzeczywiście prawnicza elita. Wiek, doświadczenie, dorobek, nieskazitelny charakter (wymogi określone w art. 30 § 1 ustawy o SN) to w ich wypadku po prostu stan faktyczny. Inaczej nie mogliby być sędziami SN (a przynajmniej każdy chciałby wierzyć, że tak jest).
O co zatem chodzi w walce władzy politycznej z Sądem Najwyższym? O wybory, a raczej potwierdzenia ich ważności, do czego w art. 1 powołany jest właśnie Sąd Najwyższy. Kadencji Pierwszego Prezesa SN zmienić ustawą się nie da (wynika z art. 183 Konstytucji), ale ustawowo określany jest wiek jego przejścia w stan spoczynku. I wszystkie inne kwestie też można „załatwić” ustawą, poza stwierdzeniem ważności wyborów do Sejmu, Senatu, wyboru Prezydenta, wyników referendum. Przepisy art. 101, 125 i 129 Konstytucji RP wskazują wprost, że w Polsce może to zrobić tylko Sąd Najwyższy. I tego nie ma, ani jak obejść, ani jak przekręcić.
To, że wymiar sprawiedliwości wymaga reform nie ulega nie ulega dyskusji, ale jeśli zaorana zostanie niezawisłość sędziów, w tym Sądu Najwyższego, to możliwości kontroli władzy w praktyce nie będzie. Walka o SN w naszych realiach to walka o zachowanie tych resztek demokracji, w której prawo góruje nad wolą władców.
Ta przenośnia powstała z tłumaczenia słynnej anegdoty François Andrieux, w której Fryderyk Wielki chciał sobie rozbudować park w Sans Souci, ale zawadzał mu młyn i jego uparty właściciel. Kiedy Fryderyk zagroził wywłaszczeniem, młynarz miał mu odpowiedzieć „Są jeszcze sędziowie w Berlinie”, co skłoniło króla do rezygnacji z planów. Powiastka Le Meunier de Sans-Souci została wydana dwieście lat temu. Ale to tylko anegdota, jakże mało śmieszna w porównaniu z naszymi wygłupami.