1 grudnia 2024

loader

Cwaniackie układanki zamiast tanga

Dominika Wielowieyska komplementarnie, całościowo i bardzo interesująco przeanalizowała w tekście „Do tego tanga trzeba trojga”,  sytuację polityczną na opozycji. Choć więc w nadtytule jej tekstu („KO, Polska 2050, PSL – układanki koalicyjne”) zabrakło Lewicy, to od „partii pana Czarzastego”, jak raczy się o Lewicy wyrażać zaczepnie Donald Tusk, publicystka zaczęła swoje rozważania.

Wielowieyska przywołuje znaną i ostatnimi czasy ostentacyjną abominację Tuska do Lewicy, podkreślając argumentację, jakiej używa lider Koalicji Obywatelskiej. Tusk eksponuje w niej rzekome przeniewierstwo Lewicy, jej polityczną niepewność, swój brak zaufania do niej, używając jako „paliwa” faktu wspólnego głosowania Lewicy z PiS w sprawie Krajowego Planu Odbudowy. Z tak napiętnowaną, inkryminowaną Lewicą Tusk nie chce w zasadzie mieć nic do czynienia. Wielowieyska zdaje się brać tę opinię Tuska (że Lewica jest „w godzinie próby gotowa zdradzić opozycję i współpracować z PiS”) za dobrą monetę, choć podobnie jak szef KO doskonale wie, że wspomniane „punktowe”, sytuacyjne głosowanie w sprawie KPO w najmniejszym stopniu nie zmienia faktu, że jakikolwiek esencjonalny, ideowy, a nawet taktyczny sojusz Lewicy z PiS jest genetycznie niemożliwy jak kwadratura koła. Zarzut Tuska jest więc i fałszywy, perfidny, insynuacyjny, jest wmawianiem Lewicy „dziecka w brzuch”, „dziecka”, które nie istnieje. Podkreśla to choćby redakcyjny kolega Wielowieyskiej, Jacek Żakowski, akcentując ową „genetyczną” niemożność koalicji Lewicy z PiS. Jest ona niemożliwa choćby nawet jeden czy drugi poseł okazał się zwolennikiem takiej współpracy, bo środowisko wyborców i działaczy Lewicy odrzuciłoby taki przeszczep. Retoryka Tuska jest więc czysto taktyczna, zmierza do odepchnięcia Lewicy jak najdalej, najlepiej w strefę niebezpieczeństwa powtórki porażki z wyborów 2015 roku, która spowodowała cztery lata absencji formacji lewicowej w parlamencie.

Wielowieyska stwierdza, że tak jak Tusk (czyli KO, bo w tej partii ma miejsce sytuacja jakby rodem z poematu Majakowskiego „Włodzimierz Iljicz Lenin”: mówimy Tusk a w domyśle KO, mówimy KO, a w domyśle Tusk) nie chce koalicji z Lewicą, a także i ona nie chce tego wzajemnie. Nie ma tu jednak symetrii. O ile Tusk nie chce Lewicy integralnie, bezwarunkowo, to Lewica – owszem – też nie chce koalicji z KO, ale nie w w równie wysokim stopniu, pomimo pomysłu Macieja Gduli, o czym za chwilę. Trudno jednak nie zauważyć, że Lewica równie ostro KO nie atakuje, jak sama jest atakowana, nie pali mostów, zachowuje uchylone drzwi, a impertynencje Tuska traktuje z dużą dozą cierpliwości i tyle tylko mu „odpyskowuje”, ile potrzeba, by nie dać mu się upokorzyć. Dystans, jaki od „partii pana Tuska” dzieli Polskę 2050 Hołowni-Koboski ma inny charakter. Mniej ich, niż Lewicę, dzieli od KO ideowo, za to jako neofici w polityce bardziej są usztywnieni. Wielowieyska odradza taką postawę zwolennikom Polski 2050 i radzi, by najpierw poczekali, czy uda się im zgromadzić 20 procent elektoratu (przy zachowaniu 25-27 procent KO, co by oznaczało dywersyfikację elektoratów) i dopiero wtedy podjęli decyzję, czy chcą koalicji z Tuskiem czy nie. W każdym przypadku (czy będzie to bliżej 20, czy bliżej 10 procent) doradza im koalicję z KO. Tyle, że nie jest to takie proste, bo Hołownia i Kobosko krytycznie odnoszą się do rządów PO-PSL z lat 2007-2015, a koalicja z KO może być przez część ich elektoratu poczytana nawet za  zdradę.  Trzecią formacją tej triady jest Koalicja Polska (de facto – PSL). I trafnie Wielowieyska zauważa, że podejrzewanie przez Tuska Lewicy o „niewierność” zawiera w sobie pewną istotną niekonsekwencję. Ta niekonsekwencja nazywa się PSL, bo to partia Kosiniaka-Kamysza, Pawlaka i Sawickiego ma w sobie „genetyczną niewierność”, legendarną wręcz, anegdotyczną obrotowość i to właśnie ona może po wyborach wywinąć „numer” i wejść w koalicję w PiS. Niemożliwe jest, by Tusk to przeoczył. Jeśli jednak mimo to wybiera PSL zamiast Lewicy, to nie tyle może z powodu aż tak silnej niechęci do lewicowości, ale dlatego, że wie, iż tak czy inaczej PSL wniosłoby do koalicji wyborczej istotnie mniejszy procentowo potencjał niż Lewica, a zatem mniej w niej miałoby do powiedzenia. Poza tym, o ile partia Hołowni może być pewna samodzielnego wejścia do parlamentu, podobnie jak – choć w nieco mniejszym stopniu – Lewica, o tyle szanse PSL są znacząco niepewne. Ani Polska 2050 ani Lewica nie są więc zdane na łaskę i niełaskę Tuska, ale PSL już tak.

Jak na tle tej konfiguracji i układu sił jawi się koncepcja Macieja Gduli, jego pomysł, by wobec fochów i zachowań wielkościowych Tuska zostawić go z jego KO na boku i skazać na samodzielny start poprzez zawiązanie koalicji: Polska 2050, PSL i Lewica? Wielowieyska słusznie zauważa, że i ta koncepcja jest niełatwa i to z powodów rozmaitych. Ot, Lewica prezentuje zdecydowanie progresywny kurs w sferze światopoglądowej, n.p. chce radykalnej liberalizacji prawa do aborcji, podczas gdy Hołownia i Kosiniak-Kamysz, to zdeklarowani katolicy (choć kategorii light, niezbyt kościółkowi, nie radiomaryjni), optują za tzw. „kompromisem aborcyjnym” z 1993 roku i podobnie jak Tusk gotowi są „kreślić na chlebie znak krzyża”. Część wyborców PSL i Polski 2050 mogłaby mieć obiekcje przed głosowaniem na jedną listę ze „zwolennikami zabijania nienarodzonych”. Jednak Wielowieyska nie akcentuje tego, że także spora część wyborców Lewicy mogłaby mieć opór przed głosowaniem na jedną listę z zachowawczymi katolikami, choćby i lajtowymi. I to jest największa słabość pomysłu posła Gduli – ryzyko rozmycia i osłabienia progresywnego potencjału Lewicy i to w czasie, gdy aktywność ruchu feministycznego, potencjał Strajku Kobiet i  degeneracja kościoła katolickiego doprowadziły do istotnych zmian w społecznej świadomości.  Jest to dla Lewicy niebezpieczne tym bardziej, że w zeszłym roku w KO dokonał się „historyczny” przełom i opowiedziała się za (umiarkowaną, ale jednak) liberalizacją prawa do przerywania ciąży.

W tej sytuacji pod znakiem zapytania jest zarówno powstanie jednego bloku wyborczego, o który bardzo intensywnie upomina się antypisowski elektorat (niejednokrotnie pod groźbą absencji wyborczej), ale nawet podział na dwa bloki: centroprawicowo-liberalny i lewicowo-liberalny. Nie tylko Gdula nieco tu namieszał. Także po stronie PSL pojawiły się głosy (Marek Sawicki i Waldemar Pawlak) sugerujące, że nie należy z góry odrzucać aliansu z PiS w zamian za wyrzucenie z koalicji ziobrystów. Nawiasem mówiąc, czy po tej deklaracji Donald Tusk równie surowo jak Lewicę potraktuje PSL za zapowiedzi paktowania z PiS? W tle całej tej układanki jest jeszcze ponury cień Konfederacji, partii, która udaje wolnościową, ale w rzeczywistości niesie ze sobą zamordyzm nacjonalistyczno-katolicki, urzędowy mizoginizm, a przy tym skrajny, darwinistyczny neoliberalizm gospodarczy oraz rodzaj zinstytucjonalizowanego anarchizmu w postaci n.p. obłąkańczych pomysłów szerokiego dostępu do broni na wzór amerykański, a też i wyraźne, choć zawoalowane, ciągoty proputinowskie. Dziś między PiS a Konfederacją są silne napięcia i rywalizacja, retoryka konfederatów jest antypisowska (choć z pozycji innych niż liberalne czy lewicowe). Nie wolno mieć jednak złudzeń – jeśli PiS uzyska w wyborach te swoje mniej więcej trzydzieści procent, Konfederacja mniej więcej około dziesięciu procent, a opozycja wystartuje podzielona, to system d’Hondta da PiS zwycięstwo, a w nowej sytuacji sposób na koalicję (choćby i trudną) PiS-Konfederacja na pewno się znajdzie. Byłaby to katastrofa dla europejskiej Polski, dla praw kobiet, dla praworządności, dla praw i wolności obywatelskich. Niech więc opozycyjne ugrupowania dokończą jeszcze „dogrywki starych partii”, niech sobie jeszcze troszeczkę powojują, niech się poboczą i podemonstrują fochy, ale potem niech już wezmą się w garść i pomyślą nad mądrymi porozumieniami w ramach dwóch bloków, by nie stało się znów tak, że opozycja zdobędzie mandaty do Sejmu i Senatu i dalej będzie się bezsilnie przyglądać, jak PiS z ewentualnym koalicjantem będzie przez kolejne cztery lata dewastować kraj, niweczyć jego europejskie szanse i odbierać wolność obywatelkom i obywatelom.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Apel „Trybuny” do polskich samorządów

Następny

Solaris: czwarty tydzień strajku