Jarek Ważny
Nie wiem czy Państwo macie tak samo: patrzycie na doniesienia z nad granicy-i dół. Patrzycie na covid i politykę covidową-dół jak szlag. Zerkacie na inflację i prognozy na przyszłość-zupełna depresja, jak w Holandii. Znikąd nie widać kawałeczka choćby dobrej wiadomości. I wiecie Państwo co? W to samo patrzy się Jarosław Kaczyński. I niestety wyciąga podobne wnioski.
Skoro Jarosław Kaczyński ma dostęp do podobnych jak My, ludzie prości, informacji, może być równie zdołowany. Inna sprawa, że większość jego doła wywołał on sam przez swoją patologię w myśleniu i działaniu. I nawet nie specjalnie kryje się Kaczyński z tym, że świat wokół przedstawia się mu w cokolwiek ciemnych barwach. Ostatnio zabłysnął i obwieścił Polakom, że z tą inflacją, to nie jest tak, że jej nie ma i że nie jest groźna; przeciwnie, jego zdaniem, inflacja długo jeszcze będzie dusić polskie rodziny. A jemu jest z tego powodu, zwyczajnie, po ludzku przykro. No ale co on może. Pytajcie Glapińskiego, jakie ma plany, bo że chce podnosić stopy procentowe, to już wiemy. A ci wszyscy z kredytami? Pies ich trącał. Skoro płacą teraz, to zacisną pasa i będą płacić dalej. Gdzieś przecież muszą mieszkać. A ci wszyscy z samochodami? Czymś przecież muszą jeździć do pracy, żeby mieć choćby na benzynę na podróż. I koło się zamyka. Kiedy tak o tym myślę; o tej beznadziei, która wychyla się w Polsce zza każdego winkla i przyprawia ludzi o pragnienie bezbolesnego zgonu, pojawia się mi w głowie, szybki, acz nader jaskrawy przebłysk myśli strasznej: a co by było, gdybyśmy wszyscy nagle przestali się godzić na dyktat pisowskiego aparatu i wypowiedzieli posłuszeństwo temu Państwu? Bo skoro jest ono dla nas tylko źródłem zmartwień i trosk, to może warto rozważyć rezygnację z jego usług en masse.
Mowa o obywatelskim nieposłuszeństwie, o którym mówił niedawno jeden historyk na D. Że jemu, podobnie jak i mi, staje przed oczyma niebezpieczne zjawisko nagromadzenia się w narodzie takich pokładów frustracji, która jak wiemy, rodzi agresję, których pisowska władza w żaden sposób nie będzie umiała już zdławić, bo nie będzie czym. Kiedy ludzie otrzymają po miastach i miasteczkach podwyżki gazu sięgające 300 proc. benzyna będzie kosztować 7 zł za litr a po świętach staną kopalnie i miejska komunikacja (w Warszawie może już za kilka dni), to zapachnie na ulicach siarką i lepikiem. A wtedy władza może już przestać kalkulować i sięgnie po wojsko, żeby zaprowadzić spokój. To oczywiście wizja najbardziej pesymistyczna, acz wcale nie taka trudna do wyobrażenia. Opcja atomowa numer dwa, w wydaniu kaczystowskim, jest znacznie prostsza, choć finał może być podobny. Załóżmy, że opozycji uda się odwrócić wojenny dyskurs partii władzy z opowiastką o wrogu u bram i hybrydowym ataku, przed którym PiS broni naród, i skieruję uwagę opinii publicznej na prawdziwe problemy Polski i Polaków; drożyznę, galopującą inflację, ubożenie społeczeństwa, pauperyzację inteligencji i wynoszenie na stanowiska kolesiów-patrz casus ministra Mejzy; że tym wszystkim zdoła wytrącić PiS-owi z rąk argumenty budowane na wojennej retoryce, a co za tym idzie, uda się jej przekonać większość wyborców do swojej wizji Polski i zmian. Będą wybory. Wygra opozycja. Zjednoczona, podzielona, ale opozycja. Załóżmy. Co się stanie, kiedy PiS utraci większość, o co wszystkim, trzeźwo myślącym w tym kraju chodzi? Sądzicie Państwo, że Kaczyński pokojowo i bez walki odda władzę? Jeśli ktoś obserwuje jego poczynania, może być pewien, że przy minimalnej przewadze, a jeśli jakaś wystąpi, to wyłącznie taka, siły opozycyjne spotkają się z całą machiną ziobrystycznej palestry, na czele z wszystkim sądami i trybunałami, które przejmowali nie po to, żeby grzecznie godzić się z werdyktami demokratycznego głosu, lecz aby ten głos po swojemu modulować. Nauczeni zaś przykładem licznych, ulicznych protestów, które przetaczały się przez kraj, a które nic nie dały, poczekają kilka miesięcy, aż wszystko ucichnie, zrobią nowe wybory, których nawet nie trzeba będzie już fałszować, bo opozycji minie cały zapał, a twardy elektorat załatwi sprawę jak trzeba.
Pisząc te słowa zastanawiam się, przy całym, dojmującym dole, tzn. depresji która mnie toczy, kiedy patrzę na to, co się wyprawia dookoła i w środku tego nieszczęsnego kraju, czy wobec takiego czarnego scenariusza, jakakolwiek walka ma jeszcze jakiś sens, skoro wiemy już dziś, że przyszły parlament, jaki by nie był, będzie tym z najmniejszym, społecznym zaufaniem i legitymacją, bo PiS tak skutecznie zohydził ludziom politykę i ich własny kraj, że większość gdyby tylko mogła, rzuciłaby go w cholerę i zamieniła się na Norwegię albo nawet Czechy. Myślę, dumam, szukam i chodzę. I nie znajduję odpowiedzi. Jasnej. Klarownej. Bo gdyby odpuścić, co każe zdrowy rozsądek, to w zasadzie nic się nie zmieni; będą nas traktować jak pulpę do lepienia kotletów w fastfoodach; gluta, bez wyrazu, który przeleje im się przez palce. I tak nas tak traktują, więc who cares? Jednako poddać się bez walki, i to wobec przeciwnika o twarzy Terleckiego i aparycji prezesa? Wstyd i obraza boska! Jeszcze za wcześnie. Ale prasę, radio i internet stanowczo ograniczam. Z podłych rzeczy wystarczy mi polski paszport.