Liczba zakażeń koronawirusem w ostatnich dniach biła smutne rekordy, a doświadczenia z zagranicy pokazują, że otwarcie szkół może uczynić z nich kolejne ogniska choroby. Dlaczego zatem MEN dąży do tego, by nauka od września odbywała się tylko stacjonarnie? – pytają parlamentarzyści Lewicy.
– Kiedy w marcu zapadała decyzja, żeby szkoły zamknąć i wprowadzić zdalny tryb nauczania, w całym kraju chorych było 31 osób – przypomniała na konferencji prasowej posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Zarzuciła ministrowi edukacji narodowej, że myśli tylko o zachowaniu własnego stanowiska, decydując się otwierać szkoły i zrzucając na dyrektorów decyzję o ich zamykaniu, jeśli lokalna sytuacja epidemiologiczna się pogorszy.
Są też pytania o to, jak samorządy i szkoły – przecież i tak niezbyt zasobne – mają sfinansować niezbędne środki ostrożności. – Czy samorządy będą mogły liczyć na jakiekolwiek dodatkowe środki finansowe, by przygotować się do nowego roku szkolnego? Czy samorządy mogą liczyć na finansowe wsparcie, żeby przeprowadzać testy dla nauczycieli i dla uczniów, żeby ich chronić, zanim zakażą się koronawirusem? – pytała Dziemianowicz-Bąk.
Ustami Dariusza Standerskiego Lewica przypomniała, że samorządy straciły przez pandemiczny kryzys 40 proc. dotychczasowych dochodów. Ustawa, która miała zrekompensować im tę strat, złożona przez Lewicę, czeka na rozpatrzenie… – Jeżeli rzeczywiście dzieci pójdą 1 września do szkół, to będą to wydatki rzędu 8 mld złotych miesięcznie i koszty te będą musiały ponieść samorządy. Państwo daje samorządom coraz mniej, w stosunku do tego, co muszą one wydawać. Skąd gminy, miasta i powiaty mają wziąć na to pieniądze? – mówił socjaldemokrata.