Jarek Ważny
Lubię piłkę nożną. Nigdy tego nie kryłem. Przemocą się brzydzę-to też nie tajemnica. Pogardzam myślą nazistowską i staram się unikać faszystowskiego towarzystwa. Nie chadzam na mecze polskiej ligi. Po pierwsze dlatego, że nasze stadiony, w przeważającej większości, od bardzo dawna są siedliskiem różnej brunatnej maści jegomościów. A po drugie dlatego, że cena za bilet ni jak się ma do jakości.
Odrobinę ten uszczerbek na gotówce wydanej na bilet rekompensuje widzowi na polskim, ekstraklasowym boisku oprawa. Szczególnie podczas ważnych meczów, budzących większe niż standardowe zainteresowanie. Największe wrażanie robi pirotechnika. Choć, prawdę mówiąc, nie na mnie. Nigdy nie byłem fanem pokazów pirotechnicznych; czy to w Sylwestra, czy przy okazji imprez miejskich na których gram z kapelą, a które to muszą się zakończyć obowiązkowym pokazem sztucznych ogni. Huku i smrodu jest wtedy co niemiara. Gawiedź, w zapatrzeniu na cuda na niebie, otwiera usta i tak stoi, w czasie gdy ja myślę sobie, ileż to tysięcy złotych idzie właśnie z dymem iskierek i co za te pieniądze mógłbym sobie kupić. Na stadionie jest podobnie. Pirotechnika też tam rządzi. Oficjalnie, oczywiście, nie można jej wnosić na cywilizowane, europejskie stadiony, o czym przekonała się ostatnio Legia, której UEFA dołożyła karę za to, że na meczu z Rangers w Glasgow, sektor kibiców gości zapłonął od rac. Klub oczywiście zapłacił, bo co miał robić. Pójść na wojenkę z kibolstwem przecież nie pójdzie. Raz już próbował, i jak to się skończyło, każdy widział.
W minioną sobotę poznański Lech grał u siebie z Zagłębiem Lubin. Przegrał. To akurat w tej opowieści najmniej istotne. W tzw. „kotle”, czyli miejscu za bramką, gdzie siedzi crème de la crème wiary Kolejorza zawisnął tego dnia transparent „Pirotechniczny Poznań”. Jest to trawestacja znanego w środowiskach młodzieżowych ubiegłego wieku cytatu z piosenki „Ezoteryczny Poznań”, grupy Pidżama Porno, której to lider, Grabaż-Krzysztof Grabowski, jest zdeklarowanym kibicem Lecha, z czym się nie kryje. I z tym właśnie stadionowi liderzy mają kłopot, bo Grabaż, oprócz sympatyzowania z Lechem, jest też antysympatytkiem obecnej polityki rządu i całego obozu rządzącego, jak również zagorzałym antyfaszystą, o czym bez skrępowania śpiewa na swoich płytach. Jedna z nich nawet ostatnio ujrzała światło dzienne. Prywatnie uważam Krzysztofa Grabowskiego za jednego z najlepszych, polskich tekściarzy, którego to ostrze krytyki przez lata nic a nic się nie stępiło, a momentami cięło ostrzej, niż kiedykolwiek.
Zdziwiłby się ten, kto pomyślałby, że kibice Lecha docenili Grabaża za jego zaangażowanie w promocję klubu, który wszystkim im jest sercu bliski. Przeciwnie. Nad „sektorówką” z napisem „Ezoteryczny Poznań” pojawiła się płachta dopełniająca przekaz, na której widniał napis: „Ezoteryczny Poznań pierdoli Grabaża”. Takie podziękowania dostał jeden z bardziej rozpoznawalnych w światku artystycznym kibic poznańskiego Lecha, czemu klub nawet przez sekundę nie zapobiegł, jeno przyglądał się oczami swoich prezesów z bezradnością dziecka.
Po raz enty okazało się, że stadionem w polskiej lidze nie zarządza dyrekcja, tylko bandyterka w szalikach, która robi sobie na nim co chce. Tajemnicą poliszynela jest, że na większości stadionów za catering i mały i duży odpowiadają kolesie powiązani z mniej lub bardziej radyklanymi grupami kibicowskim. Na Lechu w szczególności, o czym pisały nie raz ogólnopolskie media. Taką samą tajemnicą jest też to, że na zorganizowanym wyjeździe pociągiem do innego miasta, który nadzoruje tzw. klub kibica, iska się plecaki i torby w poszukiwaniu swoich własnych wiktuałów i spirytualiów, żeby czasem nie wnieść niczego innego, co chuliganerka rozprowadza oficjalnie w pociągu z trzykrotną marżą. Zrobione przez mamusię kanapki na drogę wylądują wtedy za oknem, bo trzeba kupić od „swoich”, żeby zarobił klub, choć każdy wie, że ostatnią rzeczą którą zobaczy klub, będą właśnie pieniądze. I wiecie Państwo, co mnie w tym najbardziej dziwi? To, że dorośli, rozumni ludzie dają się omamić takim bzdurom. Że na stadionie są czymś więcej, niż tylko pojedynczymi kibicami; że tworzą wspólnotę; że razem muszą bluzgać na drużynę przeciwną, bo troglodyci w klubowych barwach tak im każą. I bluzgają wspólnie: pracownik umysłowy, cinkciarz z bazaru, adiunkt z uczelni, motorniczy. Pełna demokracja.
Szkoda mi Grabaża. Znamy się. Wiem, że taka publiczna plwocina i to ze strony klubu, który poważa i szanuje, na długo mu zalegnie na wątrobie. Napisałem nawet do niego, czy dostał jakieś oficjalne przeprosiny od klubowych władz, bo tego chyba należałoby się spodziewać. Podobno dostał. Na szczęście. Grał wczoraj koncert w Warszawie i taki nius w tym mieście mógł zaboleć po dwakroć…
Jarek Ważny
Jarek Ważny – dziennikarz i muzyk w jednej osobie. Jest absolwentem dziennikarstwa UW, występował z takimi formacjami jak Większy Obciach, The Bartenders i deSka, Vespa, Obecnie gra na puzonie w grupie Kult a także z zespołami Buldog i El Doopa. prowadzi także bloga „PoTrasie”.