Przed krakowskim sądem trwa proces Stanisława M., oskarżonego o wyłudzenie od skarbu państwa 350 tys. zł. 83-latek wymyślił męczeńską opowieść o „żołnierzu wyklętym”, prześladowanym przez władze PRL ze sobą w roli głównej.
Stanisław M. twierdził w listach do IPN, że w 1954 roku został zwerbowany do tajnej organizacji wywrotowej „Polska Walcząca”. – Moja działalność w początkowej fazie Polski Walczącej polegała na rozrzucaniu ulotek, zrywaniu komunistycznych haseł, malowaniu własnych haseł na murach i kamienicach oraz oblewaniu pomników i urzędów państwowych farbą lub innymi chemikaliami – deklarował.
Dowódcą M. w podziemnej organizacji miał być mjr Wacław Szczerbakowski. Instytut Pamięci Narodowej, mimo dokładnej kwerendy, nie znalazł żadnej wzmianki o takim żołnierzu, który, według opowieści, miał operować na terenie Małopolski.
Stało się coś niezwykłego – sąd uznał, że mężczyzna faktycznie działał w antykomunistycznej organizacji. Za podstawę uznano wyłącznie zeznania rzekomego kombatanta. M. poszedł dalej – wywalczył najpierw 101 tys w ramach rekompensaty za wyrok z 1959 roku, a następnie za kolejny, skazujący go za posiadanie broni bez zezwolenia – tutaj skapnęło mu aż ćwierć miliona. To i tak niewielkie kwoty, w porównaniu z oczekiwaniami M. , który wnosił o prawie 4 mln zł.
Kiedy M. cieszył się już zdobytym majątkiem, a także rosnącym prestiżem wśród kombatantów powojennego podziemia i wypowiedziami w mediach relacjonujących uroczystości ku jego czci, ktoś ponownie przejrzał jego akta. A potem poinformował prokuraturę, za co „wyklęty” został skazany w 1959 roku. Okazało się, że wraz z dwoma kumplami dokonał napadu rabunkowego z bronią na sklep Samopomocy Chłopskiej w Baczynie koło Suchej Beskidzkiej, przy „użyciu pistoletów wojskowych” sterroryzowali sprzedawczynię Anastazję S. i klientów. Zabrali kasę, wódkę, czekolady konserwy i cukierki, towary za 10 tys. zł, po czym zbiegli. Cztery miesiące później wspólnie przeprowadzili napad na listonoszkę. Roman P. pogroził jej pistoletami i zabrał 145 500 zł. I nie było wątpliwości – to nie było „zdobywanie pieniędzy na organizację”.
Prokuratura Rejonowa Kraków – Śródmieście Wschód wystosowała do sądu akt oskarżenia w związku z wyłudzeniem przez M. 350 tys. w postaci niezależnych odszkodowań i zadośćuczynienia z tytułu uznania za nieważne orzeczeń sądowych. Mężczyźnie grozi również wyrok za składanie fałszywych zeznań. Teoretycznie mógłby spędzić w więzieniu 10 lat. Siedzieć jednak nie pójdzie, z uwagi na wiek.