Oni, tzn. Kaczyński i jego banda, muszą nas, muzykantów, naprawdę bardzo nie lubić. Wczoraj skończył się ponury żart w postaci zakazu pracy dla zespołów młodzieżowych. Formalnie niby się wszystko wyjaśniło, ale tylko z pozoru. Państwo polskie dołożyło nam bowiem taki domiar, że aby wyjść na swoje, bilety na nasze koncerty winny być droższe niż na Papieża.
Kiedyś, za komuny, krążył po demoludach dowcip, że ze Związku Radzieckiego można swobodnie wyjechać. Trzeba mieć jedynie ukończone 85 lat i pisemną zgodę obojga rodziców. Podobnie jest z powrotem koncertów na polskie ziemie; media dostały sygnał, że rząd ugiął się pod presją artystów, ale sprawa pozostaje dalej nierozwiązana. Cieszyć należy się, że cokolwiek drgnęło w temacie. Jednak do pełni szczęścia jest bardzo daleko, a to z prostej przyczyny. Rozporządzenie rządowe jest bowiem napisane tak, żeby koncerty oficjalnie otworzyć, ale jednocześnie, żeby jak najmniej dało się tych koncertów, jak na razie, skutecznie zorganizować.
Kwit pojawił się we wtorek ok. 21, zupełnie niespodzianie. Wcześniej trwała zmasowana, fejsbukowa ruchawka braci artystycznej wszelkiej maści i ludzi nam życzliwych, żeby traktować nas jak wszystkich innych, a nie jak tych od macochy. Jednakowoż, polskie państwo zadekretowało w rozporządzeniu, że dopuszcza się od 4 czerwca organizowanie koncertów plenerowych, ale, maksymalnie na 250 osób, plus zaszczepieni. Kto i jak ma sprawdzać oszczepieńców, jak dystrybuować bilety, co z danymi osobowymi-to wie chyba tylko długopis Pana Prezydenta. Sensu w organizowaniu pleneru i wpuszczaniu nań 250 osób nie ma i nie będzie. Chyba, żeby zrobić bilety po 1000 złotych. Rachunek ekonomiczny jest nieubłagany. Ale rząd zawsze będzie mógł powiedzieć, że dlatego tak drogo, bo to celebryci chcą napchać sobie kabzę forsą prostych ludzi.
Lepsza wiadomość niż plenery na 250 osób, to możliwość organizowania koncertów pod dachem na 50% zajętości miejsc. Obowiązuje ona w zasadzie od dzisiaj. Niemniej, jeśli sala nie ma krzesełek, wyznaczonych miejsc (żeby można było udostępnić co drugie), wówczas musi być liczone 15m2 na osobę. Tym samym, sala, która normalnie mieści około tysiąca osób, wpuści ich…40. Nic, tylko robić sztuki, ale jest mała szansa, że ktoś zapłaci setki złotych za wejściówkę, za możliwość ekskluzywnego obcowania ze swoim ulubionym artystą w elitarnym gronie.
Kiedy się to wszystko czyta i o tym wszystkim myśli, ciężko oprzeć się wrażeniu, że rząd postanowił wyhodować sobie doświadczalnego króliczka, i liczy na to, że na grupie muzyków dokona badań przesiewowych na temat tego, jak ludzie reagują na nakaz szczepień pod rygorem niewpuszczenia na wydarzenie. Głupio eksperymentować na kibicach, bo to wszak zbrojne ramię władzy. Kabarety dają dużo zarobić, poza tym lżą także opozycję, a muzycy, zwłaszcza inni niż disco polo i ten od Eurowizji, co to go z nazwiska nie pamiętam, tylko plują na władzę i godło, więc, zgodnie z „doktryną Kaczyńskiego”, nie będzie ich nikomu szkoda. Inna rzecz, że podobne praktyki są na bakier z prawami człowieka i pachną ostrą dyskryminacją, bo jak na razie szczepienia na covid nie są obowiązkowe, ale na Białorusi Łukaszenka robi nie takie numery i świat musiał prawie stracić samolot, żeby sobie o nim przypomnieć.
Po raz kolejny widać jak na dłoni, że przepisy są pisane u nas…na kolanie. Jakby tego było mało, odtrąbiono wczoraj, że na najbliższe mecze reprezentacji Polski w piłce nożnej, wejdzie bez najmniejszych problemów 50% pojemności stadionu, czyli ponad 20 000 ludzi. Niby ludzie w Polsce, podług Konstytucji, są równi, ale jak widać, są także równiejsi.
Nie wierzę w magiczne myślenie. W mało co zresztą wierzę. W to, że odblokują nam koncerty, a tym samym nie dadzą nam zdechnąć z głodu, wierzę akurat najmniej. Chciałbym jednak wierzyć, że kiedyś minister Niedzielski, do spółki z Morawieckim, będą się czuć, choć przez moment, tak jak my, muzycy, teraz. Że będą truchleć o swój los, o los swoich dzieci, że nie będą mogli zapłacić rachunków, a powiadomień o długach nawet nie będą wyjmować ze skrzynki. Że będą za każdym razem z przerażeniem patrzeć w wizjer, czy to aby nie monter z gazowni, który przyszedł odciąć przyłącze za długi. Żeby nie mogli spać, nie mogli jeść, nie mogli zaznać spokoju o swój los. Żeby musieli chodzić do psychiatry, albo musieli ze wstrętem patrzeć z rana w swoje skacowane od wódki oblicze, bo tylko tak dało się zapomnieć. Oby w końcu to wszystko dopadło ich i wykończyło. Bo my właśnie się wykańczamy. Albo to raczej oni są na idealnej drodze, żeby wykończyć nas.