19 kwietnia 2024

loader

Kolejna ucieczka do przodu dzięki technologii?

Stare problemy kapitalizmu – nowe szanse lewicy

Rewolucja cyfrowo-energetyczna ma zieloną maskę. W rzeczywistości tylko w innych rejonach planety zaspokaja swój apetyt na energię, minerały, surowce. Nie tylko ekonomiści muszą zrewidować dawno już nieadekwatne rozumienie rzadkości dóbr i surowców. Liberałów, lewicę, wszystkich mieszkańców Ziemi czeka rewolucja intelektualna. Na szczęście mózg zużywa tylko jedną piątą energii potrzebnej człowiekowi dla podtrzymania metabolizmu. Nie jest kosztowny ekologicznie, a pobudza łagodną moc rozumu. Ta jest konieczna, by przedsiębiorcy, rentierzy, politycy, prekariusze, niestrudzeni konsumenci coraz obfitszych darów Rynkowego Pana – zrozumieli moment historyczny, który określa powodzenie ich aktywności. Myślenie ma nie tylko kolosalną przeszłość, ale jeszcze większą przyszłość. Żeby przewidywać, jak może być rozwiązany systemowy kryzys współczesnego kapitalistycznego społeczeństwa, trzeba przyjrzeć się źródłom jego dynamiki. Dryf rozwojowy z punktami kulminacyjnym w postaci kryzysów rekonstrukcji trwa już dwa stulecia. Mieliśmy więc i wolny handel piratów, i merkantylizm, i bachanalia wolnego rynku w XIX wieku, i kolejną falę protekcjonizmu po I wojnie światowej. Tylko handel i finanse zawsze dążyły do maksymalnej, globalnej ekspansji.

Powstrzymywały ją granice państw, które zniosła dla obiegu kapitału neoliberalna transformacja, począwszy od lat 80. Produkcja natomiast ma zawsze charakter lokalny, choć poddostawcy i podwykonawcy tworzą rozległe sieci. Nadzór nad ich funkcjonowaniem sprawuje wielka korporacja-wydmuszka. Posiada ona patenty, kapitał finansowy, działa w całej przestrzeni gospodarczej globu. Na poziomie lokalnym natomiast dokonuje się reprodukcja siły roboczej. Ludzie muszą gdzieś mieszkać, nie mogą znajdować się w ciągłym ruchu. Ale światowy handel też nie może bez końca się rozszerzać, tym bardziej w sytuacji, gdy wewnętrzne rynki poszczególnych krajów pogrążone są w stagnacji. „Gdzie one –kraje razem wzięte – mają eksportować, kiedy nadwyżki eksportowe jednych muszą z definicji być deficytami innych?” – pyta Jerzy Osiatyński, uczeń Michała Kaleckiego. W takiej sytuacji znajduje się eksport niemiecki i chiński. Problem mają tez ci, którzy wierzą w cuda wolnego rynku i w niewyczerpaną kreatywność startupów.

Kryzysy strukturalne przeobrażały kapitalizm parokrotnie: 1873-96, 1929-39, 1974-75, 2007/2008. Obecnie panujący nam niemiłościwie system znajduje się w kolejnym kryzysie, począwszy od r. 2007/2008. Pandemia COVID-19 tylko uwypukla słabości. W cyklach tych dominująca w systemie światowym gospodarka była osadzona w rosnącej potędze państwa narodowego. Obecny neoliberalny ład zainstalowało państwo amerykańskie przy wsparciu jednostronnych organizacji wielostronnych jak MFW, Bank Światowy. Początkiem było zniesienie kontroli nad kursem wymiany walut w 1971 r. przez prezydenta R. Nixona. Obecnie to Transatlantyckie Święte Przymierze za pomocą tzw. global governance pilnuje „wolności” gospodarczej – swobody transferu zysku z inwestycji zagranicznych, ochrony praw własności intelektualnej, swobodnego dostępu do siły roboczej czy surowców, rajów podatkowych i kontroli myśli akademickiej. Giovanni Arrighi, nieżyjący włoski ekonomista i historyk gospodarczy, dostrzegał silny związek między państwem a ekspansją kapitału, w konsekwencji jego akumulacją. Dotychczas były cztery takie cykle: cykl genueńsko-hiszpański (XV-XVII w.), cykl holenderski (XVI- połowa XVIII w.), cykl angielski ( od połowy XVIII w. do I wojny światowej) i amerykański: po pierwszej wojnie światowej. Błyskawiczny rozwój gospodarczy Chin byłby zatem kolejnym cyklem w dziejach akumulacji kapitału. W każdym z nich ekspansję terytorialną, inwestycyjną i finansową napędza klasa braudelowskich „wielkich negocjantów”. Kiedyś to byli zbójeccy baronowie z końca XIX w., teraz technoprorocy z Doliny Krzemowej. Operują oni różnymi aktywami przynoszącymi zyski, które umożliwia albo chociaż chroni państwo. To ono gwarantowało ochronę narodowych firm, wspierało eksport, udzielało kredytów, dbało o pokój społeczny. Ale złota era kapitalizmu amerykańskiego dobiega końca. Inni też potrzebują surowców energetycznych, minerałów, rynków zbytu. Gra w dyplomatyczne pionki to gra pozorów i zabawy w demokrację. Kapitalizm wymaga planetarnej regulacji, zanim pogrąży wszystkich w odmętach kryzysu klimatycznego. Tutaj neoliberalna demokracja zawodzi. Jak ograniczyć władzę wielkich korporacji – jej udziałowców i akcjonariuszy, top menedżmentu, wysokopłatnych specjalistów, i będących z nimi w sojuszu politykami? Oni też posiadają aktywa finansowe, nieruchomości – tworzą jednorodną klasę rządzącą. I dlatego walka klasowa wciąż trwa, mimo że po drugiej stronie barykady tylko rozbrojone ideologicznie i organizacyjnie masy prekariuszy. Na ich czele zagubieni reprezentanci. Jak lewica ma oceniać nowomowę o rewolucji energetyczno-cyfrowej, która po raz kolejny ma uratować kapitalizm?

Nowa fala inwestycji, w następstwie wzrost gospodarczy to nic innego, jak zbiorowisko produktów, które będą powstawać z wykorzystaniem sztucznej inteligencji i robotów. Ruchomą barierę dla kapitalizmu ustanawia sam kapitał, ponieważ podtrzymanie jego ciągłej reprodukcji stanowi granicę sytemu. Zatem jego przetrwanie zależy od ciągłej ekspansji, która napotyka bariery przyrodnicze i społeczne. I tu pojawia się współczesne novum sytuacji. Ostatecznie, jak mówi wybitny austriacko-amerykański ekonomista Joseph Schumpeter, „kapitalizm zabiją jego osiągnięcia”. Jego zdaniem, kapitalizm zmierza w tendencji do monopolizacji różnych gałęzi gospodarki, co stało się faktem: GAFA, Big Farma, Walmart. Według ustaleń szwajcarskich analityków, nad wszystkimi korporacjami ponadnarodowymi 80% kontroli sprawuje tylko 737 najważniejszych grup finansowych, wśród nich 147 pośredników finansowych jak JPMorgan@Chase, Barclays Bank, HSBC (J. B. Glattfelder, The Network of Global Corporate Control-Revisited). Powstała sieć globalnej kontroli korporacyjnej, opartej na skomplikowanej strukturze stosunków własnościowych. Znaczącą rolę odgrywają w niej fundusze inwestycyjne jak Black Rock czy Capital Group. Schumpeter się nie pomylił. Faktycznie, z punktu widzenia organizacji produkcji dokonuje się w przedsiębiorstwie uspołecznianie procesów produkcji i planowania. Aparat produkcyjny i platformy cyfrowe kontrolowane z najwyższego piętra korporacji już istnieją. Wystarczy, żeby się pojawiła interwencja władz publicznych w interesie ogólnospołecznym i planetarnym; interwencja polegająca na określaniu parametrów wykorzystania bogactw przyrody i pracy ludzkiej, by wyposażać wspólnotę w dobra i usługi na poziomie limitowanym przez przyrodę. I to jest główne wyzwanie dla światowej lewicy: dążyć do stworzenia globalnego podmiotu sterującego dalszym rozwojem cywilizacji przemysłowej. Biorąc pod uwagę moc społeczną przeciwnika, tj. władzę wielkich korporacji – jej właścicieli, udziałowców, menedżerów, wspierających ich polityków byłaby to kolejna bezpardonowa konfrontacja. Przeciwnik ma zawsze w zanadrzu reakcyjny wariant: popieranie reżimów autorytarnych, depolityzację sfery publicznej. Obieg informacji jest wtedy pozornie wolny: można dyskutować o fake-newsach, imperializmie rosyjskim, prawach człowieka w Xinjiangu, groźnym populizmie czy terroryzmie. Ale nie o tym, dlaczego mimo wzrostu produktywności pracy stoją w miejscu płace realne, i dlaczego, tylko 10% najlepiej sytuowanych Amerykanów posiada 80% kapitału akcyjnego (E.N. Wolf, NBER Working Paper 24085, 20170). Co charakterystyczne, w latach 2010-2017 w tzw. starej Europie nastąpił bądź spadek płac realnych, bądź ich wzrost był prawie niezauważalny: w Niemczech i Francji – 0,6%, w Szwecji – 0,9% (A. Sopoćko, Zaskakujący kapitalizm).

Za to hiperprzemysłowy kapitalizm ma już kilku swoich Jeremiaszy. Prorokują oni nastanie kolejnej mutacji kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Tym razem będzie to społeczeństwo sieci, wykorzystujące internet rzeczy, robotyzację, sztuczną inteligencję. Narodzi się nowe społeczeństwo – Społeczeństwo 5.0, tym razem ze sprawną służbą zdrowia, takąż opieką społeczną i edukacją. Taki jest nawet cel Komisji Europejskiej UE. Jednak na razie forsuje ona kosztowną ekologicznie „zieloną rewolucję” i pilnuje regionalnego parku neoliberalizmu. Nie tak dawno forsowała przecież projekt traktatu TTIP, w którym chciała oddać wielkim korporacjom nadzór nad polityką gospodarczą państw narodowych, m. in. powołać prywatny sąd arbitrażowy, by czuwał nad bezpieczeństwem ich zysów. Efekt jak zawsze – coraz gorzej chronione środowisko, a na półkach z żywnością coraz więcej produktów przemysłu quazi- chemicznego.
Jeśli dobrze liczę, to społeczeństwo 5.0 poprzedzały: wspólnota myśliwsko-zbieracka (1.0), klasowe społeczeństwa feudalne (2.0) i kapitalistyczne (3.0), społeczeństwo realnego socjalizmu, albo państwowego kapitalizmu jak chcą niektórzy badacze (4.0). Z tego historycznego rachunku wynika, że społeczeństwo 5.0 to po prostu społeczeństwo postkapitalistyczne. To co je będzie wyróżniać, to zanik struktury klasowej. Mieliby zniknąć właściciele środków gospodarowania, kapitału finansowego, przemysłowego, handlowego, a także właściciele siły roboczej: o dużych, średnich i małych kwalifikacjach. Strukturę klasowo-stanową zastąpi „grupa uprzywilejowana” z wysokimi dochodami i „grupa podstawowa” z niskimi. Uzupełni je „grupa osób niedostosowanych” (T. Otulak, Z. Olesiński, Kreatywny człowiek, Trybuna nr 71-72/2021).

No, cóż to tylko modne obecnie parle de facon. Analiza aktualnego wyczynowego kapitalizmu wskazuje, że dopiero przyśpieszający kryzys planetarny zmobilizuje do śmielszych reform, by gospodarkę podporządkować arytmetyce potrzeb społecznych, a nie wzrostowi wartości akcji na giełdzie, zwłaszcza wielkich korporacji. Tak mówią wieki.
Skąd biorą się nowi numerolodzy, poza chęcią zaistnienia na rynku idei? Kapitalizm potrzebuje kolejnej ucieczki do przodu. Właściciele ogromnego kapitału finansowego jak Bezos muszą szukać nowych okazji, by obrót kapitału móc wzmóc, albo…oszczędzać. To paradoks systemu kapitalistycznego. Nie inwestujesz źle, inwestujesz jeszcze gorzej, bo w końcu musisz budować rakiety do podróży na Marsa. Oszczędności z kolei ograniczają efektywny popyt. To jest oparciem dla myśli, kłócącej się ze zdrowym rozsądkiem, że oszczędnością bynajmniej ludzie się nie bogacą. Tą maksymą mógłby się kierować mały miś, wielbiony przez Konfederatów. Lecz stosowana przez wszystkich właścicieli kapitału prowadzi do stagnacji i towarzyszącego mu bezrobocia. Tu bije źródło makroekonomicznej nieefektywności kapitalizmu. Niezainwestowana nadwyżka idzie mnożyć się na rynku finansowym, by zadowolić posiadaczy akcji. Mogą oni grymasić i kształtować swój portfel inwestycyjny według notowań giełdowych i nastroju ulicy (tzw. shareholder value capitalism). Do nich należy decyzja. W rezultacie korporacje maksymalizują przychody, ograniczają m. in. płace i inwestycje. Z każdego dolara przychodu w Stanach Zjednoczonych reinwestuje się zaledwie 4 centy, w strefie euro 2 centy, w Japonii zero (C. Durand, Le Monde diplomatique-edycja polska 9/2017).

Wsparcie widzialnej ręki państwa w postaci „ilościowego luzowania” przynosi umiarkowany skutek. Mimo bowiem niskiej stopy procentowej, zachęcającej do zaciągania kredytów sektor prywatnych przedsiębiorstw nie inwestuje. Drugi środek to zwiększanie z budżetu wydatków na infrastrukturalne inwestycje publiczne jak to czyni państwo chińskie, a zamierza amerykańskie. Muszą one jednak pozostawać w zdrowej proporcji do potrzeb rozwojowych gospodarki. Obecnie przeszkodą dla tej taktyki jest liberalizacja rynków kapitałowych. Pożyczki na te wydatki zaciągają państwa na prywatnym rynku finansowym. Co gorsza, wśród pożyczkodawców dominuje kapitał zagraniczny. Ten fakt, uzależnia państwa od międzynarodowych rynków finansowych – władzy nad państwem niewidzialnego parlamentu inwestorów. Polega ona na tym, że „inwestorzy” muszą mieć zaufanie, które bezpośrednio kształtuje doktryna zdrowych finansów. Brak zaufania grozi wycofaniem spekulacyjnego kapitału i wystawia na próbę wiarygodność finansową państwa. Pozostaje wyboista droga operowania stosunkiem długu publicznego do wzrostu PKB. Najpierw państwo zwiększa dług, by ożywić koniunkturę. Następnie, kiedy poprawi się sytuacja gospodarki, zwiększa podatki, by powstała tzw. pierwotna nadwyżka w budżecie, umożliwiająca redukcję zadłużenia. W realiach globalnej gospodarki przychodzi wspierać ulgami podatkowymi i tzw. pomocą publiczną zagranicznych inwestorów, np. koreańska spółka LG Chem Poland, produkującej akumulatory do e-aut otrzymała w ciągu ostatniej dekady przeszło 170 mln złotych wsparcia.

Wniosek dla lewicy jest optymistyczny: funkcjonowanie gospodarki kapitalistycznej wymaga ochrony realnej wartości płac, utrzymania odpowiedniego poziomu płacy minimalnej. Zachodzi bowiem tutaj dialektyczna prawidłowość: z jednej strony tendencją jest przechodzenie dzięki innowacjom technicznym i nadwyżce kapitału na produkcję masową. A zarazem zderza się z nią kontrtendencja: redukcja siły nabywczej ludności w wyniku spadku dochodów płacowych i parazatrudnienia. Plastrem klajstrującym szwankujący popyt i strukturalne bezrobocie byłby dochód podstawowy. Żeby uniknąć tej jałmużny, lewica powinna dążyć do radykalnego skracania czasu pracy przy zachowaniu płacy wystarczającej na umiarkowanie dostatnie życie. Daje tu o sobie znać okrężny obieg dochodów w zrównoważonej gospodarce. Kluczową rolę w tym procesie odgrywają płace. Dlatego Rafał Woś, podkreśla, że „najzdrowszy wzrost gospodarczy zawsze bazuje na zarobkach, a nie na zyskach sektora przedsiębiorstw, gdyż zarobki są dużo szybciej konsumowane i nakręcają koniunkturę. Zyski z kolei najpierw się odkłada, a dopiero potem inwestuje”. Dlatego zyski przedsiębiorców można bez szkody dla koniunktury opodatkować, a ze środków tak zaoszczędzonych wspierać dochody płacowe. Rozkręcona koniunktura pozwoli z czasem także przedsiębiorcom pomnożyć kapitał. Natomiast nadwiślański liberał Stanisław Gomułka, wbrew faktom będzie z uporem maniaka powtarzał zdroworozsądkową mantrę: „im większe inwestycje, i większe zapotrzebowanie na pracowników, tym szybciej będą rosły płace” (Gazeta Wyborcza, 22-23 08 2015). Chyba żadnemu chętnemu nie brakuje obecnie kapitału – teraz wszyscy bankierzy radzi by udzielać kredytu, ale błogosławieni tworzący miejsca pracy przeznaczają dochody z kapitału czy z nieruchomości na zakup portfela akcji. Klientów mają głównie fundusze spekulacyjne i sektor nieruchomości. W ostatnich dekadach globalny kapitalizm obniżał barierę popytu za pomocą różnych trików. Należały do nich w kolejności kredytowanie konsumpcji, potem zakupów na rynku nieruchomości, wreszcie sekurytyzacja czyli przekształcanie wybranych walorów w papiery wartościowe, szaleństwo fuzji i przejęć, finansowanych z kredytów bankowych, w końcu zaangażowanie banków centralnych do drukowania pieniądza. W USA począwszy od 2014 r. wykupy akcji własnych przekraczają pół biliona dolarów rocznie, a dywidendy nawet więcej, bo 600 mld dolarów. W rezultacie w USA od r. 2007 odnotowano czterokrotny wzrost wartości papierów wartościowych.

Zagubiona polska lewica jest w uścisku postsolidarnościowego POPiSu. To wybuchowa mieszanka liberalizmu gospodarczego i narodowo-religijnego tradycjonalizmu. Ale do głosu dochodzi młode pokolenie. Musi się zderzyć z realiami peryferyjnego kapitalizmu, polskiej historycznej „normalności”. Tutaj największy w UE odsetek zatrudnionych na umowach czasowych, i prawie najmniejsza, bo przedostatnia liczba mieszkań w przeliczeniu na 1000 mieszkańców. Dlatego ani płacący pod stołem przedsiębiorca, ani deweloper, ani biskup na bakier z biologią i medycyną – nie są już przyjaciółmi młodego pokolenia. Na dodatek rządząca formacja traktuje państwo jako instrument nadzoru nad życiem społecznym, by stworzyć nową elitę majątkową, bliską oligarchiom znanym z Ameryki Południowej czy Indii. Odwaga myślenia staniała. Czas na konkluzje: prekariusze wszystkich krajów łączcie się.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Klechdy dla ubogich na umyśle

Następny

Mottoliści

Zostaw komentarz