2 grudnia 2024

loader

Mój rząd jest złodziejem

Jarek Ważny

Dobrze że mam w domu dużo alkoholu i dużo książek. Czuję się zabezpieczony, przynajmniej tak, jak najlepiej potrafię. Widmo krąży po Europie. Pada, to tu, to tam. I straszy. Jak to widmo. Ja jednak tak łatwo się nie poddaję. Ale mój rząd już tak. Zabrał mi pieniądze, bo koronowirus. Zabrał mi czas, bo zamknął przedszkola i przymusowo uwięził w domu. I oczywiście nikt mi za to nie odda. Bo rząd nie od tego jest żeby oddawać, tylko żeby zabierać. Na wieki wieków.

Wódka, jak to wódka, smakuje jednakowo, znaczy się wspaniale. Jak się nie będzie mieścić do gardzieli, zawsze można jej użyć do nacierania skroni albo dezynfekcji rąk. Z książkami jest gorzej. Nie to że ich szkoda, tzn. to też.
Dziś na ten przykład, parę godzin po ogłoszeniu przez premiera decyzji o zamknięciu wszystkiego co się da i odwołaniu wszystkiego co się da odwołać, rzecz jasna, wszystkiego oprócz kościołów i nabożeństw w tychże, pojechałem na zakupy do dużego sklepu. Wariacja dotknęła ludzi z miejsca. Kupowali na oślep, co się dało. Papieru toaletowego nie dostałem. Podobnie w popularnej drogerii, dwie ulice obok. Dlatego dobrze mieć w domu, na czarną godzinę, nawet niewielką biblioteczkę, żeby sięgnąć po wolumin w ostateczności, kiedy wykupią wszystko do cna. Posiadacze kindli mogą jedynie wzdychać z zazdrości. M.in. dlatego pan Janek Himilsbach cenił bardziej swoje dzieła kamiennicze niż pisarskie. Dziś, w obliczu kryzysu sanitarnego, mógłby zmienić zdanie.

We wtorek premier pozbawił mnie źródła utrzymania. W majestacie prawa. Zadekretował, że imprezy masowe odwołuje do odwołania. Kosztowało mnie to kilkanaście tysięcy złotych. Tyle bowiem mógłbym i powinienem zarobić na wyprzedanej do ostatniego miejsca trasie. Ale nie zarobię. I rząd mi tego nie wyrówna. Trzeba było zostać szewcem, prawnikiem albo…dresiarzem.

Z rozbawieniem przeczytałem, jak jeden z dziennikarzy sportowych postuluje, aby klubom z ekstraklasy rząd wyrównał z państwowego garnuszka, za straty, których doznadzą przez rozgrywanie spotkań bez udziału publiczności. Nawet piłkarskie kluby mają jakichś sprzymierzeńców, a my, artyści, nawet pół głosu wołającego na puszczy. Możemy sobie biadolić, ale pies z kulawą nogą się o nas nie upomni. Pal licho nas, trawestując klasyka, Darmozjad się wyżywi, ale wiedzieć Wam trzeba, że taki koncert, spektakl czy wystawa, to oprócz samego artysty i jego dzieła, praca wielu osób, którym premier również zabrał we wtorek chleb. Inspicjentów, kierowców, oświetleniowców, technicznych. Żeby grupa Kult, w której na scenie gra 9 muzyków, mogła zagrać swój koncert, pracuje wokół niej i przy niej dodatkowych 9 osób. Ci ludzie mają rodziny, rachunki do zapłacenia i żołądki do zapełnienia. Żeby było jeszcze śmieszniej, w ten sam wtorek przeczytałem wytyczne Episkopatu Polski, który zalecił diecezjom i dekanatom, aby, w trosce o zdrowie parafian i w zgodnie z zaleceniami sanepidu, odprawiać więcej mszy, tak, aby zmniejszyć jednorazową liczbę wiernych na każdym nabożeństwie. Oczywiście taca zbierana będzie za każdym razem, bo hajs musi się zgadzać. I nikt nie zaprotestował.

Gdyby rząd nasz myślał z pozycji horyzontu myślowego a nie kolan na klęczniku, warto by np. podobny mechanizm zastosować do artystów i ich pracy. Jeśli mam zagrać jednego dnia jeden koncert dla tysiąca osób, mogę zagrać trzy koncerty dla 325 każdy. Lubię swoją pracę, więc nie stanowiłoby to wielkiego wyzwania. Byłbym w robocie dłużej, ale przynajmniej bym ją miał. Niestety, co wolno wikaremu, to nie byle grajkom.

Można by też, tak jak w firmach i firemkach, wystąpić do rządu o pokrycie strat w zysku. Dała raz już przykład Warszawa, która wykupiła koncert Madonny, bo słabo szła sprzedaż. Jeśli więc tak bardzo na sercu leży rządowi zdrowie i życie Polaków, promilem w wydatkach budżetu będzie wypłacenie nam, artystom, honorariów za odwołane koncerty czy wystawy. Na dzień wtorkowy sprzedało się tyle a tyle, po takiej cenie, więc kasa państwowa wypłaca, bo nie można człowieka zostawić bez środków do życia. Wszak to nic innego, jak zatrzymanie zapłaty pracownikom, czyli grzech wołający o pomstę do nieba. Ale wołać sobie można. Bo kto nas tam słucha. Chyba babka głucha…

Jarek Ważny

Poprzedni

Rząd na wczoraj

Następny

Dzień Kobiet: 1 maja w marcu

Zostaw komentarz