Sprawa podwyżek dla etatowych pracowników instytucji państwowych (prezydent, rząd, Sejm, Senat, samorządy oraz partie polityczne) należy do tematów wrażliwych. Na ogół unikano tego tematu w ostatnich latach.
Praktyka doceniania swoich przyjaciół przez rządzące koalicje miała na ogół charakter niejawny. Platforma w poprzednich kadencjach dawała swoim ministrom duże premie. Nie gorszy był w tym względzie PiS. Mleko się wylało, kiedy niedowartościowani ostatnio poczuli się parlamentarzyści. Dziś, już po przyjęciu przez Sejm ustawy dotyczącej podwyżek dla praktycznie całej tzw. klasy politycznej oraz odrzuceniu jej po awanturach przez Senat, nie ma dla nikogo dobrego wyjścia.
Parlamentarne przepychani raczej oddalają możliwość podjęcia tego tematu w bieżącej kadencji. Można przypuszczać jednak, że zrodziła się perspektywa refleksji nad powinnościami ludzi polityki i stosownymi zasadami gratyfikacji.
Spójrzmy na sprawę szerzej. Ludzie PiS przez kilka ostatnich lat udowadniali, że z polityką łączy się kasa. Potwierdzały to opowieści o kulisach narodzin Porozumienia Centrum, perypetie prezesa z wieżami na Srebrnej, czy swawolne postępowanie koalicji rządzącej ze spółkami skarbu państwa. Na tych i innych przykładach zrodziło się przyzwolenie klasy politycznej wszystkich orientacji na łączenie polityki z biznesem, zarabianie na polityce, prowadzenie tzw. polityki transakcyjnej, którą przywiózł zza oceanu prezydent Trump, czy sprzedawanie powszechnie iluzji w ramach kampanii wyborczych, które są po prostu kampaniami PR. Ostatnia nieudolna decyzja Sejmu to zjawisko tylko potwierdza. I nie ma różnicy, jak widać, czy ktoś jest z lewicy, czy z prawicy. Okazuje się, że kasa jest najważniejsza.
W założeniach polityki, potwierdzanych przez zapisy naszej Konstytucji, występuje kategoria służby społecznej. Jest ona niestety, jak się okazuje w praktyce, sprzeczna z obowiązującym coraz powszechniej neoliberalnym paradygmatem prymatu ekonomii i rynku nad polityką. Zrodził on powszechne dążenie, również ludzi polityki, do urządzania sobie życia powyżej średniego standardu rozwarstwionego społeczeństwa. Zauważa się też zjawisko wędrowania do polityki wielu ludzi o małym potencjale intelektualnym czy organizacyjnym, celem urządzenia się. Dziś rzadko kto, nawet z tych, biorących udział w wyborach różnych szczebli podkreśla podczas kampanii, że jego celem jest służba społeczna, przeważa w retoryce wyborczej mowa o tym, co ja jestem w stanie wam załatwić… a więc typowa transakcja: wybierzcie mnie, a ja wam coś załatwię. Ludzie to akceptują w myśl stadnej zasady – wszyscy tak robią, czy ja mam być głupi.
Na tym tle rodzi się przyzwolenie społeczne na populizm i polityczną korupcję. Trzeba podkreślić, że 500+ i 13 emerytura były potrzebne, ale nikt poza rządzącymi nie odpowie wiarygodnie na pytanie, dlaczego wypłaty dla emerytów pojawiały się na chwilę przed kolejnymi wyborami. Ostatnie w maju 2020. To chyba gwiazda telewizji – Jacek Kurski podkreślał, że… głupi lud to kupi.
O ile wiem, jedynym ruchem politycznym, który głosi brak przyzwolenia na taką praktykę jest ruch socjalistyczny. Po decyzji sejmowej przedstawicieli narodu w Klubie Lewicy widać, ile jest tam rzeczywiście lewicy i kto zapisał się tam do grona pełniących służbę społeczną, a kto idzie utartym już szlakiem wskazywanym przez neoliberalne wzorce. Odnoszę wrażenie, że szybkie przeprosiny, że to błąd, problemu nie załatwiły. Stało się, szczególnie w gronie parlamentarzystów lewicy, coś ważnego, co nakazuje każdemu odpowiedzieć sobie i wszystkim na pytania – kim ja jestem, komu służę, o co i o kogo jako osoba publiczna walczę? Problemu tego zapewne nie będą mieć inni. Stoją tam gdzie stali, jeśli popełnili jakiś błąd, to zapewne mieści się on w kanonie neokonserwatywnej czy neoliberalnej orientacji.
Kilka lat temu, przed wyborami parlamentarnymi w roku 2015, które lewica przegrała w konsekwencji błędów i zaniechań, pisałem w tekście „10 wyzwań dla lewicy” o potrzebie pilnej refleksji nad naszą orientacją ideową i potrzebą odnowy naszego „lewicowego dekalogu”. Dziś, po kolejnym doświadczeniu, które nie będzie długo zapomniane, trzeba zapytać ludzi lewicy o co walczą. Czy tytułowe pytanie „Służba społeczna albo kasa?” to dobre pytanie.