Jarek Ważny
Dziś znowu jadę pociągiem. Tym razem z Warszawy do Torunia.
Siedzę w przedziale z jedną panią. Ona czyta książkę, ja piszę. Paręnaście minut temu zgłodniałem i postanowiłem zjeść sałatkę warzywną z makaronem, kupioną na drogę. Wyszedłem z sałatką z przedziału, bo choć nie było w niej atakujących nozdrza ingrediencji, to jednak wymagała uprzedniego oporządzenia, i chcąc nie chcąc, ingerowała w sferę prywatną współpasażerki. Korona mi z głowy nie spadnie, gdy zjem na korytarzu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spostrzegłem, że w sąsiadujących przedziałach rozsiedli się sami hrabiowie i waćpanny. Bez krępacji leżą pootwierane na stolikach zestawy z maka, czipsy, kabanosy. Mimo że nie wszyscy coś jedzą. Część pasażerów czyta, usiłuje pracować. Ale kto by się tam przejmował umysłowym. Tłuszcza chce-to tłuszcza ma.
Może to rzeczywiście we mnie jest coś dziwnego, ale takie stadne zachowania zamieniające coś, co ongiś było marginesem, w ogólnoludzkie uniwersum, bardzo mnie niesmaczą. Bo lud, lub, jakby rzekł monarchista, motłoch, nie zawsze ma rację. Zazwyczaj jej nie ma. Ale, prawda, zwykle to wola ludu bierze górę nad normami i skutecznie je sankcjonuje; czy to prawnie, czy obyczajowo-jak w przypadku przyzwolenia na spożywanie w środkach transportu (mimo że jest wagon barowy) oraz hałaśliwe gadanie przez komórkę tamże (mimo że jest korytarz).
Parę dni wstecz, opinię publiczną obiegła informacja o tym, że w Poznaniu, na jednym z osiedli, mężczyzna, który jakiś czas temu wylicytował mieszkanie wraz z lokatorami, dostał się doń mimo drzwi zamkniętych. Zabarykadował się w środku, a lokatorka, która już formalnie nie była właścicielką ale w mieszkaniu mieszkała, spędziła noc na klatce schodowej, w oczekiwaniu aż ochotnicy z Rozbratu i środowiska obrony praw lokatorskich, odbiją mieszkanie z rąk właściciela-niewłaściciela. Wszystkie media, jak jeden mąż, zrelacjonowały sprawę, z mniejszym bądź większym oburzeniem. Oto przebiegły kapitalista, pod nieobecność głównej lokatorki (celowo nie piszę właścicielki, bo, de facto, pani już nią nie jest) wchodzi do mieszkania, które nabył na licytacji komorniczej wraz z żywym, białkowym interfejsem w postaci ludzi i zwierząt. Ma co prawda tytuł wykonawczy, ale eksmisji dokonuje samowolnie, a tej, jak wiadomo, dokonać może w Polsce jedynie komornik. I to jest jego główny grzech. Samosąd, którego się właściciel dopuścił, jest bezprawiem, i jak każde inne bezprawie powinien być ukarany. Niemniej jednak, w całej, skomplikowanej relacji właściciel-lokator, nie zawsze wszystko musi wyglądać tak, jak w klasycznej relacji zły kapitalista-wyzyskiwany parobek. I mam świadomość, w jakiej gazecie piszę te słowa.
Pokażcie mi Państwo miasto w Polsce, małe, średnie, duże, a już tym bardziej metropolię, gdzie nie mieszkaliby ludzie, którzy nie płaciliby czynszu za mieszkanie. Z różnych powodów. Za mieszkanie spółdzielcze, spółdzielczo-własnościowe, hipoteczne, wykupione na własność, wylicytowane na licytacji. Nie ma takiego miasta. I to żadne odkrycie. Wszędzie tam, od starych osiedli z płyty, z karaluchami i szczurami, po nowe apartamentowce, jest grupa ludzi, która nie płaci za czynsz. Ich długi częstokroć przekraczają wartość mieszkania. Kiedy się tak dzieje, sądy decydują się na egzekucję komorniczą. Lokatorów, którzy nie płacą, winno się wtedy przenieść do lokalu zastępczego, ale miasto takimi nie dysponuje. Mieszkają więc sobie owi lokatorzy w mieszkaniu dalej, w majestacie prawa, pogłębiając dług. I to jest w porządku. W czasie, gdy naiwni-uczciwi, co miesiąc muszą wygospodarować w budżetach domowych niemały grosz na komorne, ci, którym sąd nakazał opuszczenie lokalu gwiżdżą na wszystko i mieszkają w najlepsze. Bo przecież pod most nie pójdą. I to w Polsce też jest jak najbardziej w porządku. Właściciel mieszkania, czy to spółdzielnia, wspólnota, bank akurat już prędzej, albo, nie daj Bóg, prywatna osoba, może co najwyżej dać na mszę z nadzieją, że jakimś cudem znajdzie się szybciej niż wolniej, wolny lokal socjalny, do którego można będzie dłużnika eksmitować. Ale w cuda wierzyć nie warto. Czasami więc ludzie nie wytrzymują, i próbują wziąć sprawy w swoje ręce. I też nie ma się im co dziwić, bo chcą bronić swego, za co zapłacili swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi. Nie ma chyba włodarza miasta małego, wielkiego czy średniego w Polsce, który nie miałby na swoim terenie lokatorów kilkudziesięciu czy kilkusetmetrowych lokali w samym centrum, w których lumperka żyjąca z zasiłków zrobiła sobie darmowe przytulisko. Każdy Wam to powie. Nie ma też miasta, w którym skrajnie nieporadni życiowo ludzie, nie zadłużaliby mieszkań, a wobec prawdziwych życiowych dramatów-choroby czy utraty pracy, nie zalegaliby z czynszem. I to wszystko w czasie, kiedy młodym ludziom eksprezydent Komorowski radził zmienić pracę i starać się o kredyt, kiedy ktoś go zapytał, co mają zrobić ci wszyscy, których na mieszkanie nie stać. Nie wolno jednak pozwolić na to, żeby każdego, kto nie płaci za mieszkanie od razu czynić ofiarą czyścicieli kamienic, a innego, który akurat chce zarobić-kupić tanio i drogo sprzedać, nazywać hieną bez sumienia. Nieróbstwo bowiem bardzo różni się od nieporadności, tak jak bezczelność od bezrobocia.
Jarek Ważny