Msza na paradzie równości, gdzie mówi się o bogu tolerancyjnym i nieprześladującym za orientację seksualną w sposób oczywisty nie może być „bluźnierstwem” i „naśmiewaniem się z prawd wiary” katolików, bo nie jest mszą do tego samego boga, który wspiera homofobię, nietolerancję i który za swoich przedstawicieli lansuje organizacje ukrywające pedofilię.
Kościół katolicki w Polsce może jest Panem, ale na Pana monopolu nie ma. Bogów jest na pęczki. A KK niech lepiej skupi się na swoim miłującym i sprawiedliwym bóstwie, które z radością patrzy na śmierć noworodków z głodu i kocha nas tak bardzo, że skokowo mnoży nam liczbę zachorowań na nowotwory. Ogółem jak taka „parodia” (choć wcale to parodia nie była) kogoś oburza to znaczy, że nie nadaje się do życia w państwie demokratycznym i jest fanatykiem.
A zasady wiary, które cytuje sobie episkopat są tak samo istotne, jak zasady każdego innego kościoła: dotyczą tylko jego wyznawców. Bo skoro „bluźnierstwem” jest „wypowiadanie przeciw Bogu słów nienawiści, wyrzutów, wyzwań, mówienie źle o Bogu” to dla mnie problem mamy tu jeden: boga nie ma i mogę w związku z tym mówić o nim co chcę, bo jest tylko konstruktem śmiesznych religii; albo istnieje i wtedy naprawdę należy mu się cała nienawiść, masa wyrzutów i ostry wpierdol za spierdolenie chyba dosłownie wszystkiego, co tylko się dało.
Komuszo-LGBTQowe Ave!