2 grudnia 2024

loader

(Nie)zdobyte koszary Moncada, albo ku pokrzepieniu lewicowych serc

Stan ducha, w jakim późnym wieczorem dnia 26 lipca 1953 roku znajdował się młody adwokat z Hawany, Fidel Castro, był bardzo zbliżony do obecnych nastrojów na polskiej lewicy.

Mający rozpocząć wielkie powstanie przeciw Batiście atak na koszary Moncada zakończył się spektakularną klęską, wielu jego towarzyszy zginęło, a on sam, wycieńczony i otoczony przez oddziały dyktatora, był na skraju załamania. Jednak w ostatecznym rozrachunku to jego historia zapamiętała go jako zwycięzcę, a sama data dała nazwę ruchowi, którego dziełem była ,,największa epopeja w najnowszej historii Ameryki Łacińskiej”.

Czerwono – czarna flaga z napisem ,,M-26-7” jest dzisiaj na Kubie jednym z najpopularniejszych i najbardziej szanowanych lokalnych symboli – zdobi domy, szkoły, bary, widnieje na muralach. Jest to bowiem sztandar rewolucjonistów z Ruchu 26 lipca (hiszp. Movimiento 26-07), którzy wyzwolili Kubę spod dyktatury Fulgencio Batisty. Z początku jednak nic nie zwiastowało powodzenia ich straceńczej misji, a już na pewno najmniej –wydarzenia z owego 26 lipca.

Fidel Castro od czasów studenckich był zajadłym przeciwnikiem dyktatury Batisty.

Na początku próbował pokojowych działań opozycyjnych,
jednak wobec ich praktycznego fiaska rozpoczął z towarzyszami organizowanie zbrojnej konspiracji. Na pierwszy cel dużej akcji wybrano koszary Moncada w Santiago de Cuba. Okazało się jednak, że mimo wielkich starań i pełnych nadziei przygotowań bojowe nastroje nie były w stanie zastąpić braków w uzbrojeniu, liczebności i wojskowym przeszkoleniu. Żołnierze dyktatora łatwo odparli atak, zabijając wielu rewolucjonistów. Tych, którym udało się uciec, złapano w kolejnych tygodniach. Cała akcja spotkała się z bardzo małym odzewem społecznym. Sytuacja buntowników wydawała się beznadziejna, a ruch antybatistowski – całkowicie rozbity. Fidel jako jego przywódca został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. Mimo początkowego załamania jego determinacja pozostała jednak niezachwiana. Dzięki tej klęsce zrozumiał, iż bez masowego zaplecza ideowego i trafiającego do ludzi przekazu ruch nie wyjdzie nigdy poza krąg narwanych studentów – idealistów. W więzieniu od razu rozpoczął więc ponowną organizację struktur. Ruch 26 lipca
tym razem stawiał przede wszystkim na edukację polityczno – historyczną
oraz uświadamianie klasowe. Szkoła, którą Castro zorganizował dla współwięźniów, stała się wzorem do naśladowania dla jego aktywnych zwolenników na wolności.

Po wyjściu na wolność w 1955 roku (na mocy amnestii) Castro kontynuował tę działalność. Wielu zaangażowanych castrystów wędrowało od wioski do wioski, wygłaszając przemowy na tajnych zebraniach, rozmawiając z ludźmi i zaszczepiając w nich sympatię do ruchu antybatistowskiego. Ofensywie edukacyjnej nie przeszkodziła nawet ucieczka Fidela i dużej części kierownictwa ruchu do Meksyku po zamieszkach w Hawanie. Nastroje silnie antyreżimowe zaczęła przejawiać coraz większa część społeczeństwa.

Kiedy na jachcie ,,Granma” przywódcy Ruchu 26 lipca wrócili na Kubę wzniecić ogień rewolucji, ich sytuacja była inna niż w roku 1953. Mimo początkowych bardzo ciężkich porażek, ich obóz w górach Sierra Maestra był cały czas zasilany przez duże grupy nowych ideowych zwolenników, a większość społeczeństwa gorąco wspierała działania partyzantów. Pozwoliło im to już po dwóch latach zadać śmiertelny cios dyktaturze Batisty.

2 stycznia 1959 roku przy owacjach zgromadzonych tłumów rewolucjoniści wjechali do Hawany.

Na ich czołgach i samochodach dumnie powiewały flagi z datą 26 lipca – dniem, który jeszcze niedawno wydawał się oznaczać ich koniec.

Spadki w sondażach, porażka w wyborach prezydenckich, potwierdzenie w nich dominacji prawicowego POPiS-u, perspektywa 3 lat absolutnych rządów partii Jarosława Kaczyńskiego – sytuacja i nastroje polskiej lewicy wydają się obecnie bliskie tym po klęsce ataku na koszary Moncada. Jednak los kubańskich rewolucjonistów pokazuje, że żadna klęska nie musi być ostateczna, przeciwnie – jeśli wyciągnie się z niej odpowiednie wnioski, może stać się ona zaczynem zwycięstwa.

Praca społeczna u podstaw, uświadamianie klasowe, rozszerzanie zasięgu przekazu – to działania, na jakie postawił El Comandante. Znając dalsze losy tej historii, polska lewica winna się nimi zainspirować. Może dzięki temu uda się także nam przekuć klęskę Moncady w zwycięski pochód na Hawanę.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Rasizm wraca na stadiony

Następny

Na torach musi być bezpieczniej

Zostaw komentarz