1 grudnia 2024

loader

Oni i my

„Oni” to oczywiście tytuł książki Teresy Torańskiej. W rozmowach przeprowadzonych z przegranymi politykami minionej epoki Torańska pokazała, jak i co myślą po latach twórcy „stalinizmu” i doprowadziła do zaistnienia w świadomości czytelniczek i czytelników ukrytych dotąd przed nimi faktów historycznych. Przede wszystkim udowodniła jednak, na czym polega alienacja władzy. Jak długo, nawet po oddaniu władzy „władca” postrzega rzeczywistość w sposób zupełnie inny niż reszta ludzi.

„Oni”, bo przecież nie my. „Oni” są od nas całkiem inni. Inaczej żyją, inaczej myślą, mają inne niż my marzenia i priorytety. Nic „nas” i „onych” nie łączy. Żadnych wspólnych celów, żadnej wspólnej prawdy. Torańska, pisząc „Onych”, wierzyła (nie ona jedna zresztą), że kiedy „my” zbiorowym wysiłkiem pokonamy „onych”, Polska będzie inna, a polityka tworzona przez „nas” stanie się „służbą dla społeczeństwa i pomyślności wszystkich”.
Trzydziestolecie III RP pokazało, jak bardzo złudna była ta nadzieja.

Okazało się, że wielu z „nas” podejrzanie szybko stało się kimś zupełnie do „nas” niepodobnym. Coraz trudniej było mieć przekonanie, że powierzony dzięki karcie wyborczej mandat zaufania jest rękojmią działania na naszą, obywateli i obywatelek rzecz, a nie wyłącznie poświadczeniem zdobycia na cztery lata nieźle płatnej roboty.

Co było jednak robić? Skoro zdecydowaliśmy się na tę demokrację, to trzeba było jakoś ją uprawiać. Często-gęsto przymykając oczy i zakrywając nosy. Gdy było bardzo źle, część z nas miała jeszcze chęć i wiarę w możliwość korygowania postępowania „nas/onych” i wychodziła na ulice: protestując, przygotowując obywatelskie projekty ustaw i starając się jakoś tam „uczestniczyć w demokracji”. Nie było nas zbyt wielu, bo jakże mocną trzeba mieć wiarę, żeby tyle razy doznając rozczarowania, wciąż umieć ufać w swoją obywatelską sprawczość…

Jednak cokolwiek by nie mówić, nigdy dotąd politycy nie stali się tak bardzo „onymi” jak teraz, kiedy jako wspólnota, o ile taką jeszcze choć trochę stanowimy, potrzebujemy zjednoczenia wobec realnego zagrożenia podstaw bytu. Żaden z polskich polityków obecnych w parlamencie, a więc obdarzonych przez „nas” mandatem zaufania, nie potrafi lub nie chce zauważyć, jak bardzo to, czym się teraz zajmuje, jest nam obce.

My staramy się chronić zdrowie i życie swoje i bliskich, drżymy przed utratą pracy, tracimy poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na lepsze jutro. „Oni” grają w grę pod tytułem „czy w Polsce 10 maja będą wybory?” i „czy można zaufać Gowinowi?”. A cóż nas to obchodzi? Zajęci naprawdę ważnymi sprawami nie pójdziemy na żadne wybory. Nie weźmiemy udziału w farsie, która nie ma (dla nas) żadnego znaczenia.

Usiłowaliśmy dać o tym znać już na początku. Wołaliśmy że tzw. „specustawy” są drogą donikąd, bo tylko poświadczają bezprawie. Powtarzaliśmy do znudzenia, że przecież jest prawo, że obowiązuje Konstytucja. Nikt nie słuchał. Odprawiali te swoje tańce w zdalnych głosowaniach, pokrzykując na siebie nawzajem. Co to ma niby z „nami” wspólnego?

Niech mi ktoś wytłumaczy jak czterolatce, dlaczego opozycja, mając po raz pierwszy od pięciu lat szansę na realne odebranie PiS-owi części władzy, walczy sama ze sobą? Naprawdę ktoś dorosły wierzy, że (potencjalne) wybory korespondencyjne, w których Konstytucję zastąpiła decyzja premiera, Kodeks wyborczy podmieniono na rozporządzenie premiera (jeszcze niewydane), a PKW zastąpił wicepremier Sasin z pomocą Poczty Polskiej, można uznać za ważne na tyle, żeby brać w nich udział, choć znakomita większość społeczeństwa sygnalizuje, że głosować nie ma zamiaru?

Jeśli ktoś to rozumie, proszę – niech mi wytłumaczy, dlaczego niby tak ważne jest narażanie mojego zdrowia dla faceta, któremu zdaje się, że jest tak „niezłomny” jak Mikołajczyk, co wzywał do uczestniczenia w wyborach, choć przecież wiedział, że komuniści mogą je sfałszować. Kosiniak-Kamysz zapomniał, że, po pierwsze, Mikołajczyk wówczas był ministrem w rządzie, dysponował dużym stronnictwem politycznym, po drugie, liczył na wsparcie „świata”, zaś o determinacji komunistów przekonał się dopiero po, a nie przed wyborami. Bo to były pierwsze sfałszowane wybory. Raz się można dać nabrać, ale żeby to powtarzać i jeszcze się z tego powodu nadymać jak balon?

Niech mi ktoś objaśni, dlaczego mam rezygnować z tej odrobiny bezpieczeństwa jakie daje mi zamknięcie się we własnym domu, żeby głosować na Roberta Biedronia, który nigdy z własnej wygody i bezpieczeństwa nie zrezygnował. Ma facet pewną i dobrze płatną robotę na pięć lat, z której już raz, mimo obietnic, nie odszedł. On niczym nie ryzykuje, a mnie namawia? Notowania w prezydenckich rankingach nigdy nie dawały mu szansy na sukces. Więc nawet satysfakcji z „mój wygrał” nie mam co oczekiwać. Gdyby ogłosił: „wycofuję się, bo wiem, że uczestnictwo w oszustwie jest legitymizacją oszustwa” – mogłabym zacząć mu znowu ufać. Dlatego, że znowu chce być „nami” a nie „onymi”. Ale tak? A niby po co?

Albo gdyby Kidawa-Błońska, której sondaże poleciały na łeb na szyję, wróciła sama do siebie i otwarcie wezwała nas do bojkotu bezprawia, a nie potulnie godziła się na Budkowe występy, mogłabym pomyśleć, ona czuje to co my i potrafi stanąć po naszej stronie. Gdyby, jeśli, dlaczego…

Prawnicy, konstytucjonaliści, epidemiolodzy i politycy z prawa i z lewa głośno mówią „nie wezmę udziału w tej farsie”. „Onych” to nie obchodzi. Mają swoja grę, swoje tańce, swoje ważne sprawy.

A jedyne, co nam dotąd udowodniła tzw. klasa polityczna, to to, że rację mieli ci z nas, którzy wybierając ich co cztery lata do tej śmiesznej roboty, pytali tylko o jedno – ile dacie? Brali, co dawano, i nic ich więcej nie obchodziło. Dlatego ćwierć wieku od tamtych czerwcowych wyborów wygrał w cuglach Jarosław Kaczyński. W myśleniu o polityce i rządzeniu państwem najbardziej podobny do tych, którym głosu udzieliła kiedyś Teresa Torańska.

PS. Pomysł majowych wyborów według pisowskich reguł jako nic niemający wspólnego z demokratycznym procesem wyborczym zaopiniowała OBWE oraz RPO Adam Bodnar. Z usługi korespondencyjnej na pewno nie skorzystają: prof. Marin Matczak, prof. Monika Płatek, redaktorzy Adam Michnik i Sławomir Sierakowski, Agnieszka Romaszewska, Leszek Miller i oczywiście niżej podpisana.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Najsilniejsza broń w walce z epidemią

Następny

Potrzeba silnej władzy

Zostaw komentarz