Polska należy do krajów, w których wywołany przez sojusz nauki z neoliberalizmem kryzys zaufania wobec niej, zaowocował wzrostem popularności wszelkiego rodzaju irracjonalizmów.
Trudno nie zauważyć, że na ten „sukces” polskiej nauki pracowali zgodnie nie tylko duet Gowin – Szumowski łączący w sposób wyjątkowo piękny neoliberalną teorię z praktyką życia naukowego ale i wielu, wielu innych. W końcu neoliberalizm jest jak katolicyzm, wyznaniem łączącym różne orientacje polityczne. Niesławnej pamięci Barbara Kudrycka razem z Kościejem Nieśmiertelnym polskiej ekonomii – Leszkiem Balcerowiczem, czy nasz ukochany „normals” prof. Belka skutecznie obrzydzili naukę większości polskiego społeczeństwa i wywołali wobec niej trwałą i głęboką wrogość.
Tematem niniejszej drobnej refleksji nie są bynajmniej wspominki po podeszłej w niesławie śp. nauce polskiej. Biedaczce nic już nie pomoże i nic już jej nie wskrzesi a niedługo już odejdą ostatni którzy jeszcze pamiętają o co jej chodziło w dawnych czasach kiedy jeszcze żyła i usiłowała coś powiedzieć. „Trzeba z żywymi naprzód iść po życie sięgać nowe”.
Miejsce naukowców zajęli jasnowidze, wróżbiarze i tzw. „tarociści”, którzy przewidują przyszłość tak indywidualną jak i wspólnotową. Żeby wykonywać te szlachetne profesje trzeba wedle powszechnego przekonania mieć pewien charyzmat a więc indywidualną specyficzną, zdolność niedostępną ogółowi jak to można zobaczyć u jasnowidza Jackowskiego czy „tarocisty” Macieja.
Tak się jednak składa, że poza zdolnościami wypada mieć również pewne informacje powszechnie dostępne i dające się zobiektywizować źródłowo i do takich działań ograniczam się w swoim przewidywaniu. Nie chodzi o odkrywczość ale o pewną znamienną wstrzemięźliwość kręgów zawodowych ezoteryków w pewnej zasadniczej kwestii.
Istnieje wiele sposobów stawiania horoskopów w oparciu o datę urodzin i liczne świadectwa znaczenia takich przewidywań.
Jednym z klasycznych jest ten oparty na talii kart tarota. Polega on generalnie na tym, że w chwili urodzin otrzymujemy od losu swoją kartę. Paradoks tarota polega na tym, że o ile każdy otrzymuje swój kartę od losu nie każda karta otrzymuje swoich ludzi. W liczącej 78 kart talii tarota istnieją dwadzieścia dwie określane jako „Wielkie Arkana”, które w wyznaczaniu losu nie uczestniczą. Funkcję tę dzieli między siebie pięćdziesiąt sześć kart określanych jako „Mniejsze Arkana”. Dzielą się one na cztery, nazywając to potocznie, „kolory” – kielichy, miecze, denary i kije (pałki, buławy) co jest zastrzeżeniem o tyle istotnym, że w symbolice podziału społecznego kielichy to symbol duchowieństwa (ludzi wiary), miecze to symbol rycerstwa, denary mieszczaństwa, a kije to symbol chłopstwa czy też ludu używających mało wyrafinowanych broni i narzędzi. (Oczywiście symbolika tarota odwołuje się do różnych kontekstów i każdy kolor ma bardzo złożony system znaczeń i symboli. Omawiamy tylko kontekst niezbędny dla rzeczy istotnych.) W ramach koloru każda karta zajmuje pozycję od jednego do czternastu zgodnie z logiką tradycyjnych kart do brydża i skata. Dziesięć kart numerowanych i cztery figury.
Z siedemdziesięciu ośmiu kart proponuję zainteresować się jedną. Dziesiątką mieczy. Tak się składa, że z całej talii uznawana jest ona za najgorszą i najbardziej beznadziejną. Najpopularniejszą jej nazwą są „Pan Ruiny”, „Ruina”, „Katastrofa”. Najczęściej przedstawia się na niej lezącego na brzuchu rycerza-wojownika z dziesięcioma mieczami wbitymi w plecy. Czasem są to same miecze a czasem po prostu ruina. Niezależnie od wyobrażeń jest to karta wielkiej i definitywnej przegranej. Co prawda w systemie tarota każda karta ma sens pozytywny i negatywny i zawsze można pocieszać się maksymą, że „W ruinie leży ukryty skarb” skądinąd jednak wiadomo, że ruin bez skarbów jest niestety nieskończenie więcej niż tych ze skarbami.
Gdy spojrzymy na Tarotowy Kalendarz to okazuje się, że dziesiątkę mieczy wyciągnęli z talii urodzeni między 10 a 20 czerwca. Dziesięć dni to dużo czasu. Pośród nich są z pewnością dni lepsze i gorsze. Jest jednak wśród nich wyjątkowy i zasadnie godny uznania za najgorszy. Jest to 18 skrywająca pod niewinną pozornie postacią efekt dodawania trzech szóstek a więc liczbę Bestii (Szatana, Antychrysta).
Trudno więc o dzień gorszy w całym kalendarzu. Co gorsza zdają się potwierdzać to fakty. 18 czerwca 1815 miała miejsce Bitwa Pod Waterloo. Co prawda dla niektórych była ona zwycięstwem ale dla tego który ja wydał stała katastrofą kończącą epokę.
Politycy którzy urodzili się 18 czerwca generalnie nie mieli szczęścia. Np. Georgi Dymitrow oskarżony o podpalenie Reichstagu i ostatni „przywódca” Kominternu.
Nie mniej spektakularny jest koniec kariery też urodzonego 18 czerwca dyktatora Węgier w latach 1919-1944 Miklosa Horthy’ego, którego nieudolna próba wyplątania się z sojuszu z Hitlerem latem 1944 okazał się wstępem do katastrofy Węgier w ostatniej fazie wojny, wymordowania większości Żydów węgierskich i zniszczenia dużej części Budapesztu.
Nie można też zapomnieć o Eduardzie Daladierze premierze Francji od 12maja 1938 roku do 20 marca 1940, pod którego rządami Francja wzięła udział w konferencji Monachijskiej akceptującej rozbiór Czechosłowacji a następnie prowadziła „dziwną wojnę”.
W Polsce nie sposób pominąć osławionego „premiera z Krakowa” Jana Marii Rokity występującego pod przydomkiem „Chodząca Katastrofa”.
Chociaż wykracza to poza kontekst ściśle rozumianej polityki nie sposób pominąć tutaj Lecha Grobelnego urodzonego w tego samego 18 czerwca co inny polityk którego postać trwale zrosła się z katastrofą –Lecha Kaczyńskiego.
Gdy idzie o Lecha Kaczyńskiego to warto pamiętać że jego wyjątkowość polegała na tym, iż ani nie odszedł z tego świata ani nie przyszedł nań samotnie.
To właśnie brat Lecha Kaczyńskiego – Jarosław jest problemem. Jego katastrofa jest co prawda zapisana w gwiazdach ale fundamentalny charakter ma pytanie gdzie i kiedy nastąpi i ilu ludzi za sobą pociągnie. Bardzo wątła jest nadzieja, że kaczym upadnie w wyniku erozji władzy po miejmy nadzieję przegranych wyborach prezydenckich latem bieżącego roku a konsekwencje poniosą tracący władzę hunwejbini „dobrej zmiany”.
Jest to zbyt piękne aby było prawdziwe. Problem polega na tym, że Jarosław Polskęzbaw narzucił przytłaczającej większości społeczeństwa konserwatywną perspektywę walki z całym światem i negowania wszystkiego co wiąże się z cywilizacyjnym rozwojem naszego stulecia. Negacja wszystkiego co reorientuje współczesny świat – od przemian obyczajowych do realności katastrofy klimatycznej i konieczności prowadzi polskie społeczeństwo do katastrofy znacznie większej niż wszystkie dotychczasowe.
Nie idzie tutaj o groteskowe inwestycje takie jak przekop Mierzej Wiślanej którego sensem jest powstanie kanału któremu będzie można nadać imię Lecha i Marii Kaczyńskich czy budowę w Baranowie Portu Lotniczego, który nosząc imię swojego inicjatora Jarosława Kaczyńskiego zmarginalizuje Gdański Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy. Problem tkwi znaczne głębiej. Jeżeli na powstać, nowy energooszczędny świat ratujący ludzkość przed katastrofą wymaga on całkowicie nowej, elastycznej i dynamicznej mentalności. Żeby przeżyć trzeba wykroczyć poza to co jest.
Musi powstać alternatywa radykalnie zmieniająca relacje człowieka i środowiska. Polska Jarosława Kaczyńskiego to Polska odporna na wszelkie zmiany, to Polska w ruinie pozostałości tego co oprze się zmianom klimatycznym i katastrofie ekologicznej. W tym sensie gwiazdy mają rację. Jarosław jest „Panem Ruin” a ci Polacy którzy przeżyją katastrofę staną się ich mieszkańcami.